Amazończyk: Epilog

Autor: Stanisław Wawrzyszkiewicz
Słowa
09 wrz 2024
Jeden komentarz

Było już dobrze po północy, kiedy do pokoju weszła siostra Józka. Wymownie spojrzała na zegar ścienny. Józek uśmiechnął się i bezradnie rozłożył ręce. Bez słów powiedział: „Trzeba już kończyć. Ona tutaj rządzi”.

Następnym razem spotkałem się z Józkiem trzy lata później. Było to na cmentarzu. Natknęliśmy się na siebie, odwiedzając groby swoich bliskich. Pomyślałem, że moim uczniom w liceum dobrze zrobiłoby spotkanie z takim człowiekiem jak on. Zaproponowałem mu to. Zgodził się natychmiast.

W samochodzie czuł się niekomfortowo. Przez długą chwilę nic nie mówił, kurczowo trzymając się uchwytu nad oknem. Rozluźnił się nieco w połowie drogi. Położył ręce na kolanach i z westchnieniem powiedział:
— To jest koszmar!
— O czym mówisz? – spytałem
— O ruchu na drodze. Tylko popatrz. Z każdej strony czyha niebezpieczeństwo. Na Rio Negro jest znacznie bezpieczniej…

Rozejrzałem się zdziwiony, bowiem jechaliśmy małą, krętą, niebyt ruchliwą drogą.

W drzwiach szkoły przywitał nas mój kolega, nauczyciel historii. Patrzył na nas wielkimi oczami.
— Czemu tak się dziwisz? – spytałem.
— A gdzie jest ten słynny misjonarz? Przywiozłeś swojego ojca zamiast niego? Co ty wyprawiasz?
Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy mu powiedziałem, że stojący przed nim mężczyzna nie jest moim tatą, lecz Amazończykiem, o którym mu opowiadałem w przerwach międzylekcyjnych. Byłem dumny z mojego ojca, ale podobało mi się to, że on również dostrzegł moje podobieństwo do Józka. Tego dnia, w skórzanej kurtce i dżinsowej koszuli, kojarzył się raczej z westernowym szeryfem niż misjonarzem.

Niewiele młodzieży pojawiło się na spotkaniu z Józkiem, trochę ponad trzydzieści osób. Jednak ci, którzy przyszli, wyszli oczarowani. Pytali, kiedy do nich wróci. Ktoś powiedział: „Szkoda, że u nas nie ma takich księży”.

Dwa lata później doświadczyłem tego, o czym teoretycznie od dawna już wiedziałem, a mianowicie że świat jest jedną wioską i wszędzie spotka się znajomych swoich znajomych. Jechałem autokarem do Paryża. Przysiadła się do mnie młoda Polka wracająca do swojego francuskiego męża z odwiedzin u rodziców. Opowiadała mi o dziwnych osobnikach, których poznała w autokarze na trasie Paryż – Bielsko-Biała. Było ich wielu, bo gdy we Francji zatęskniła za rodzicami, a w Polsce za mężem, natychmiast wsiadała do autokaru. Przemknęło mi przez myśl niespokojne pytanie, jak o mnie będzie opowiadała swojemu następnemu towarzyszowi podróży.
— Najbardziej męczący był pewien misjonarz z Amazonii. Jechał na urlop do swojej rodziny. – Na wzmiankę o Amazonii siadłem prosto w fotelu. Spytałem o imię misjonarza. Nie pamiętała. Rysopis jednak się zgadzał. Szczególnie jego źle zafarbowane włosy zwróciły jej uwagę. Nieprzyjemnie zdziwiony, spytałem, dlaczego był dla niej tak męczący. – Siedział za mną. Jak się dowiedział, że jestem z Bielska-Białej, zaczął zachowywać się tak, jakbyśmy byli rodziną i to całkiem bliską. Ciągle do mnie mówił. Głowa mnie rozbolała.
— Aż do tego stopnia zanudzał?
Moje zdziwienie zaintrygowało kobietę, ale tylko na moment. Przyglądałem się jej jak ufoludkowi. Spotkanie z osobą, której Józek nie umiał zaciekawić, było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem.
— Nie był nudny! No, może trochę – zaprotestowała kobieta. – Opowiadał mi całkiem ciekawe historie. Ale siedział za mną i musiałam się odwracać do niego. Od tego odwracania się rozbolała mnie najpierw szyja, a później cała głowa.

*

W Paryżu nie miałem wtedy żadnych znajomych. Zmęczył mnie nadmiar zabytków i dzieł sztuki, które warto było zobaczyć. Przekracza to możliwości nawet największego miłośnika artefaktów, którym nie byłem. Zapragnąłem spotkania z jakimś żywym człowiekiem. Jakimkolwiek. Przypomniałem sobie, że Józek pracował kilka lat we Francji. Zadzwoniłem do Pallotynów, przedstawiłem się i spytałem, czy ktoś mógłby mi coś opowiedzieć o moim krewnym księdzu Józefie Maślance. Rektor domu, po namyśle, zaprosił mnie do pallotyńskiej siedziby przy ulicy Surcouf. Spotkanie zaplanowaliśmy na niedzielne popołudnie.

W drodze na ulicę Surcouf zatrzymałem się na cmentarzu Pere-Lachaise. Chciałem zobaczyć groby ludzi, którzy mnie intrygowali. Grobowce Abelarda i Heloizy oraz Moliera i la Fontaine’a są wielkie, ale nie wzbudzają już wielkiego zainteresowania. Grób Jima Morissona jest skromny, a za sprawą jego licznych fanów wygląda jak śmietnik. Grobowiec Oskara Wilda pokryty jest czerwoną szminką od pocałunków kobiet spragnionych wiecznej miłości, a świeże kwiaty zobaczyłem tylko na grobie Fryderyka Chopina.

Wałęsałem się alejkami paryskiej nekropolii jak po muzeum na świeżym powietrzu. Czytałem epitafia na grobach. Najwięcej było takich, które zapewniały o wiecznej pamięci. Te groby były najbardziej zaniedbane.

Punktualnie o szesnastej stawiłem się w pallotyńskim domu. Początkowo rozmowa nie kleiła się, chociaż kawa była wyśmienita. By uniknąć kłopotliwego milczenia, podzieliłem się z rektorem moimi wrażeniami ze spaceru po Pere-Lachaise. Pokiwał mądrze głową.
— W takim razie i dla mnie jest nadzieja. Ja również zostanę zapomniany – powiedział, a raczej deklamował.

Pomyślałem, że wyrecytował jakiś cytat.
— Taką ksiądz ma nadzieję? – spytałem ostrożnie.
Rektor po raz pierwszy uśmiechnął się.
— Taką nadzieję ma Józek. Często to powtarzał. Przypomniało mi się to teraz. Czy mówił ci już ktoś, że bardzo go przypominasz?
— Całkiem możliwe – powiedziałem wymijająco.

Rektor dobrze znał Józka, ale o jego pobycie we Francji nie chciał ze mną rozmawiać. Opowiadał mi natomiast o Amazonii, gdzie wizytował go. Kilka razy powtórzył, że Józek całkiem upodobnił się do Indian. Nie usłyszałem nic nowego.
Byłem już w drzwiach wyjściowych, gdy powiedział coś, czego od dawna się domyślałem, lecz po raz pierwszy ktoś powiedział mi to wprost:
— Józek ma szczęście, że wyjechał do Amazonii. Tylko tam może być księdzem. W Europie nigdzie by się nie zmieścił.

*

Po raz ostatni spotkałem Józka w 2004 roku. Znowu na cmentarzu. Byłem na grobie mojego taty, a on – swojej siostry, tej, która była mu najbliższa, u której opowiedział mi o swoim życiu. Schudł i postarzał się.

Podjęliśmy rozmowę, jakby nie trzy lata, ale co najwyżej trzy dni minęły od naszego poprzedniego spotkania.
— Znowu miałeś malarię? – spytałem.
— Miałem ją już dziewiętnaście razy. Zmęczyła się mną i dała mi spokój. Dlaczego pytasz?
— Wyglądasz na zmęczonego, bardziej niż zwykle.
— Jak się długo żyje, tak jak ja, to nie tylko to widać, ale również czuć. Poza tym miałem męczącą podróż do Europy.
— Coś się stało?
— Nic szczególnego. Piraci napadli na statek, którym płynąłem z Manaus do Rio de Janeiro. Zdarza się. – Zaniepokoiłem się. Józek roześmiał się. – Piraci nic mi nie zrobili. Podróżowałem, jak zwykle, na pokładzie. Było taniej. Poza tym tak lubię najbardziej. Dla mnie nie ma piękniejszego widoku niż rozgwieżdżone niebo. Patrzę, póki mogę i napatrzeć się nie mogę. – Znowu się roześmiał. – Piraci interesowali się wyłącznie lokatorami kabin. Biedaków na pokładzie zostawili w spokoju. Ci w kabinach mieli potrójnego pecha. Nie dość, że zapłacili za podróż więcej ode mnie, to męczyli się w dusznych kabinach, a na dokładkę stracili wszystko co mieli. Niektórzy nawet zdrowie, bo próbowali ukryć coś cennego. Na szczęście nikt nie zginął. A ja miałem przy sobie dużo pieniędzy! Myślę, że więcej niż niektórzy pasażerowie w kabinach. Zaszyłem je w mojej marynarce.

Z dumą rozchylił mocno sfatygowaną marynarkę. Zobaczyłem postrzępioną podszewkę byle jak sfastrygowaną.

Tym razem rozmawialiśmy krócej niż zwykle. Józek śpieszył się. Był zaproszony na obiad do Jadwigi Z., jego najlepszej przyjaciółki z czasów, gdy był nauczycielem w Polsce. Na tym obiedzie miał być również jej wnuk, ksiądz i profesor teologii. Chciała się nim pochwalić Józkowi.

Na odchodnym Józek dał mi swój numer telefonu.
— Od roku mamy telefon. Zadzwoń do mnie. Już tyle razy ciebie zapraszałem! Koniecznie musisz mnie wreszcie odwiedzić. Zobaczysz Amazonię jak mało kto. Ja już do Polski nie wrócę. Kiedy żyła Julka, wracałem do siebie. Moje siostrzenice są już babciami. Przyjmują mnie bardzo dobrze, ale nie jestem już u siebie. Jestem gościem. Moje prawdziwe życie jest teraz tylko nad Rio Negro. Może również tam spotkam moją śmierć? Byłoby praktycznie. Nikt nie miałby kłopotu z moim pogrzebem, a ryby miałyby dobry posiłek. – Spojrzał na swoje ręce i roześmiał się. – Raczej niezbyt dobry. Moje ciało jest teraz stare i twarde.

Tego dnia, Józek, jak nigdy wcześniej, był w melancholijnym nastroju. Nie miałem wątpliwości, co do tożsamości pani Jadwigi, u której miał zjeść obiad. Pani Jadwiga była kiedyś Jadzią, w której się kochał, a ja od szkolnych czasów dobrze znałem jej wnuka. Jakby na zamówienie, spotkałem go na ulicy kilka dni później. Spytałem o obiad z misjonarzem. Zdziwił się, skąd o tym wiem. Kiedy wyjaśniłem mu, kim jest dla mnie Józek, powiedział:
— Ciekawych ludzi znała moja babcia w młodości. Jakiś czas temu odnowili ze sobą kontakt. W naszej rodzinie wszyscy go polubili.
— Myślę, że twoja babcia najbardziej.
Ksiądz się roześmiał.
— To chyba normalne. Przecież zna go najdłużej.
Ja również się roześmiałem.
— Prawda, że to normalne. Przecież byli kiedyś parą. Jednak to prawda, że stara miłość nie rdzewieje.

Stanął jak wryty.
— Nie gadaj! Boże! Żeby tylko dziadek o tym się nie dowiedział. Pod koniec życia będziemy mieli jeszcze kłopot.

Kłopotu nie było.

*

Przez kolejne lata z daleka śledziłem dalsze losy Józka. Piątego maja dwa tysiące piątego roku nadano mu honorowe obywatelstwo miasta Novo Airao, które wtedy liczyło już ponad dwadzieścia tysięcy mieszkańców i chlubiło się dobrymi szkołami oraz filią uniwersytetu z Manaus. Podczas uroczystości powiedział: „Kocham to miejsce, kocham tych ludzi. Postanawiam być do końca z wami”. Słowa dotrzymał.

Jako emeryt zajmował się okolicznymi dziećmi. Zawsze miał w swojej szafce coś słodkiego na „wszelki wypadek”, gdyby dzieci go odwiedziły. Odwiedzały go codziennie, często tłumnie. Szafka musiała być pokaźnych rozmiarów, bo dzieci na całym świecie uwielbiają słodycze. Taras domu Józka był dla nich czymś w rodzaju klubu młodzieżowego, gdzie można było się spotkać, zjeść trochę słodyczy, powygłupiać się, zagrać w szachy lub domino, posłuchać muzyki oraz ciekawych opowieści wesołego gospodarza.

Wracałem myślami do Józka. Kilka razy miałem w ręku kartkę z numerem jego telefonu. Zamierzałem spytać, czy zaproszenie jest aktualne. Za każdym razem odkładałem to na później. Minęło dobrych kilka lat od naszego ostatniego spotkania, kiedy wreszcie przełamałem się. Zadzwoniłem do niego w nocy Bożego Narodzenia. Obliczyłem, że w Amazonii powinien być jeszcze dzień. W słuchawce usłyszałem męski głos. To nie był Józek. Spytałem po portugalsku o ojca Józefa. Nauczyłem się w tym języku tylko tego jednego zdania. Usłyszałem parę portugalskich słów i zapadła cisza. Domyśliłem się, że poszedł go szukać. Patrzyłem z przerażeniem na zegar i liczyłem upływające minuty. Wreszcie usłyszałem w słuchawce zadyszany głos Józka. Cieszył się i przepraszał, że nie może długo ze mną rozmawiać, bo wyjeżdża odprawić trzecią mszę. Powiedział, żebym do niego jeszcze raz zadzwonił w połowie stycznia. Mieliśmy omówić szczegóły mojej podróży do Amazonii.

To była nasza ostatnia rozmowa.

Kilka dni później przewieziono Józka do szpitala w Manaus. Wiedział, że umiera. Pielęgniarki jeszcze nie spotkały tak pogodnego człowieka tuż przed śmiercią. Tak mówiły. Nie spełniło się jego pragnienie, aby zniknąć w wodach Rio Negro. Pochowano go na cmentarzu w Novo Airao. Mieszkańcy miasteczka, którego był honorowym obywatelem, po raz pierwszy zobaczyli tak wielu obcych ludzi. To były dzieci Józka. Przyjechały go pożegnać ze swoimi dziećmi.

Obraz: August Malmström „Dancing Fairies”

Jeden komentarz
Czytelnik
2024-09-27 15:45:31

Niesamowita historia, czyta się jak powieść Szklarskiego lub Fiedlera. Gratulacje dla autora reportażu. Bohater tej historii to niesamowity człowiek, oddany drugiemu człowiekowi. Nie dziwię się, że w Polsce nie było dla niego miejsca, bo u nas ksiądz oczekuje, że cała parafia ma mu służyć a ksiądz Józef całe swoje życie służył innemu człowiekowi. O takich ludziach powinno się jak najwięcej pisać i ich nagłaśniać.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *