Amazończyk: Historia mojego życia (3)

Autor: Stanisław Wawrzyszkiewicz
Słowa
02 lut 2024
Brak komentarzy

Pchaliśmy samochód dobrych kilka kilometrów. Na więcej nie mieliśmy już sił. Zmordowani, padliśmy na ziemię. Oparci o citroena, szukaliśmy rozwiązania problemu. Rozwiązanie nadjechało ciągnikiem z przyczepą. Traktorzysta zatrzymał się, wysiadł ze swojej maszyny i zajrzał pod maskę naszego auta. Postukał, pomruczał i powiedział, że tym czymś już nigdzie nie pojedziemy. Zaoferował podwózkę do głównej drogi. Wspięliśmy się na przyczepę i usiedliśmy na pniakach. Kilkunastu pasażerów siedziało już na podobnych. Przyglądali nam się bez skrępowania. Natychmiast zaczęli nas przepytywać, kim i skąd jesteśmy oraz dokąd jedziemy. Zaspokoiłem ich ciekawość, tylko nieco mijając się z prawdą. Przez resztę drogi słuchałem. Ludzie chętniej mówią niż słuchają. Dwie mocno umalowane dziewczyny w błyszczących bluzkach były najbardziej gadatliwe. Właśnie jechały na wiejską zabawę i wiele po niej się spodziewały.

Z traktora przesiedliśmy się do ciężarówki. Później jeszcze kilka razy zmienialiśmy środek lokomocji. Wieczorem byliśmy już w warszawskiej siedzibie Pallotynów.

Przełożony domu, w czasie śniadania, instruował mnie jak powinienem się ubrać i zachowywać w czasie audiencji u księdza prymasa. Nie byłem dobrym uczniem. Nigdy nie byłem. Słowo „audiencja” śmieszyło mnie, a całowanie pierścienia na ręce mężczyzny było dla mnie czymś żenującym. Na domiar złego nie miałem sutanny. Zaproponowano mi pożyczkę. Żadna na mnie nie pasowała.

Poczekalnię rezydencji prymasa wypełniali księża w sutannach. Podekscytowani, dyskutowali o prałackich godnościach. Proboszczowie, którzy byli, co najwyżej, kanonikami, wypytywali trzech nowo mianowanych prałatów, jak to jest być prałatem. Prałaci uśmiechali się i kiwając mądrze brodami spoglądali z wyższością na pytających.

— Gdy dołączycie do naszego grona, co może się zdarzyć, bo cuda się zdarzają, to wtedy prawda zostanie wam objawiona – powiedział najmłodszy z prałatów. Wyróżniał się wielkością, szczególnie w pasie. Drażnił mnie, bo gapił się na mnie z ostentacyjną dezaprobatą. Spodziewałem się, że coś powie. I powiedział:

— Młodzi księża w ogóle nie mają szacunku do sutanny. Przychodzą nawet do prymasa w krótkim stroju.

Atmosfera błyskawicznie stała się napięta. Spróbowałem rozładować ją dowcipem:

— Ubrałem się na krótko, bo będę tutaj krótko.

Nie udało się. Po błyskawicy nastąpił grom. Prałat wpadł w święty gniew. Inny gniew w kurii pewnie zostałby uznany za niestosowny. Wyrzucił z siebie wiele nieprzyjemnych słów. Nagle zamilkł, a wyraz jego twarzy stał się nabożny. Pojawił się prymas. Na każdym zatrzymał nieruchome, przeszywające duszę spojrzenie. Na mnie patrzył trochę dłużej, co natychmiast zostało dostrzeżone przez pozostałych księży. Skinieniem głowy odpowiadał na pobożny rozgardiasz. Jasnowłosy dryblas i mały grubasek, rzucili się do prymasowskiej ręki, by ucałować jego pierścień. Zderzyli się głowami. Widok był komiczny, ale nikt się nie śmiał.

Prymas zniknął w swoim gabinecie. Po kilku minutach wyszedł z niego jego kapelan. Skinieniem głowy wezwał najstarszego prałata. Duchowny zerwał się z krzesła i zniknął za drzwiami.

Zostałem wezwany jako ostatni. Bezszelestnie wszedłem do wielkiego gabinetu, w którym, za wielkim biurkiem, siedział prymas pochylony nad jakimś papierem. Jego twarz wyrażała zadowolenie. Dodało mi to otuchy i dobitnie pochwaliłem Chrystusa.

Prymas spojrzał na mnie i wyraz zadowolenia znikł z jego twarzy. Pojawił się inny, którego nie potrafiłem jeszcze nazwać. Niedbałym ruchem ręki wskazał mi krzesło. Usiadłem na jego krawędzi. Nie miałem odwagi rozsiąść się wygodnie. Pod miażdżącym spojrzeniem prymasa poczułem się mały i marny. Patrzył na mnie bez mrugnięcia powieką, jakby oczy mu skamieniały. Trwało to całą wieczność. Wreszcie przemówił:

— Taaaak. Z księdzem ciągle jakieś problemy. Widzę, że nawet ubrać się nie umie na audiencję u prymasa. Czy ksiądz wie, że prymas jest interrexem? – Skwapliwie przytaknąłem. – A zatem należy mu się szczególny szacunek. – Bezgłośnie powiedziałem „wiem”. Prymas długo na mnie nie patrzył, a następnie przez chwilę szperał w stercie papierów. Wyciągnął kartkę. Położył ją przed sobą, zmarszczył czoło i głośno zakaszlał. – Doniesiono mi, że ksiądz ma romans.

— To jakieś totalne nieporozumienie, a może nawet kłamstwo! – wykrztusiłem. Co innego mogłem powiedzieć? Byłem przygotowany na inne oskarżenie.

Prymas milczał, obracał na palcu złoty pierścień i świdrował mnie nieruchomym wzrokiem.

Ludzie, niezależnie od piastowanego urzędu, chętnie słuchają kłamstw i plotą co im ślina na język przyniesie, jeśli tylko im to pasuje. Czekałem na wyrok.

— Moi księża muszą mieć przekonania ze spiżu, na których nie może być absolutnie żadnej rysy! Żadnej! A ksiądz wydaje mi się być – długimi palcami przebierał w powietrzu i z niego wyłuskał właściwe słowo – z plasteliny. Nie wiem co zrobić z księdzem! – Wyjął z kieszeni sutanny zmiętą chusteczkę, przyłożył do ust, zwinął chusteczkę, włożył do kieszeni i powiedział: — No dobrze. – Zamyślił się. Długo trwało to zamyślenie. Ocknął się i spytał: — Co powiedziałem?

— Że dobrze – przypominałem usłużnie.

— No właśnie…. Dobrze?! Co jest niby dobrze? Nie jest dobrze, a nawet całkiem źle! Mimo wszystko dam księdzu szansę. Ostatnią! W Brazylii brakuje księży. Tam ksiądz pojedzie.

Jesienią z żalem pożegnałem się z mieszkańcami Oignies, a wiosną następnego roku mieszkałem już w Kolegium Brazylijskim w Rzymie. Tam oczekiwałem na brazylijską wizę. Poznałem kilku polskich księży studiujących na papieskich uczelniach. Byli przekonani, że muszę mieć na sumieniu jakieś poważne wykroczenie, skoro prymas wysyła mnie tak daleko od Polski. Początkowo z tego się śmiałem, później było mi trochę przykro, a w końcu znalazłem wytłumaczenie, które było w sam raz dla mnie. Po prostu cieszyłem się, że wreszcie będę w Amazonii. Byłem przekonany, że skoro po tylu perypetiach jadę do Brazylii, to znajdę się właśnie tam. Czasami do celu idzie się krętą drogą. Moje drogi zwykle takie są i wcale mnie to nie martwi. Tak jest znacznie ciekawiej. Paul-Emile Léger powiedział kiedyś, że Pan Bóg potrafi pisać prosto na krzywych liniach. Zaciekawił mnie ten człowiek, bo w tym samym czasie, gdy ja rozpoczynałem pracę w Oignies, dobrowolnie zrezygnował z kościelnych splendorów, był wtedy kardynałem, arcybiskupem Montrealu i stał się szeregowym misjonarzem wśród trędowatych w afrykańskiej misji. W kręgach kościelnych głośno było wtedy o nim. Dziwiłem się, że tak wielu dziwi się tej decyzji. Przecież człowiek jest tyle wart, z ilu dobrych rzeczy potrafi zrezygnować. Kardynalska purpura jest dobra, ale pomoc cierpiącemu człowiekowi jest znacznie lepsza. Co do mnie, to często sobie myślę, że dobry Bóg stworzył cudowny świat, ale kobieta udała mu się zdecydowanie najlepiej. Z trudem zrezygnowałem z kobiety. Używam liczby pojedynczej, bo nie jestem kobieciarzem. Dla mnie każda kobieta jest jak kwiat na łące. Żadnego nie mogę zerwać, ale każdym się zachwycam. Dużo to czy mało? Nie wiem. Trzeba być mocnym. Sztuka oswajania losu jest konieczna do życia. Tego powinno uczyć się w szkole.

Podróż statkiem do Brazylii trwała kilkanaście dni. Wtedy znałem tylko język polski, a to było za mało, by porozmawiać z kimkolwiek w czasie podróży. Całymi dniami czytałem i patrzyłem na fale. Wieczorem kładłem się na pokładzie i, jeśli tylko pogoda na to pozwoliła, kontemplowałem księżyc i gwiazdy. Widok wody i nocnego nieba zawsze mnie hipnotyzował.

W Brazylii zostałem skierowany do Mato Grosso. Po roku nauki języka, kiedy już umiałem prowadzić proste rozmowy w języku portugalskim, podjąłem pracę w parafii Fatima do Sul. W Mato Grosso pracowało wielu Europejczyków. Miejscowi, którzy przyjęli mnie serdecznie, mówili o moim szczęściu, że do nich trafiłem. Gdy wspominałem o Amazonii, zapewniali mnie, że tamtejszy klimat szybko by mnie zabił. Co do jednego mieli rację: rzeczywiście mam w życiu dużo szczęścia. Ale o Amazonii myślałem inaczej niż oni. Co miałem zrobić? Musiałem przekonać się osobiście, czy Amazonia jest dla mnie lub raczej czy ja jestem dla Amazonii.

W czasie mojego pierwszego, brazylijskiego urlopu spakowałem rzeczy do plecaka i ruszyłem w podróż. Pieszo, furmankami, ciężarówkami i łódkami dotarłem do Amazonki. Wtedy skończyły mi się pieniądze. Zaciągnąłem się na statek płynący do Manaus. Przez kolejne tygodnie kroiłem warzywa, szorowałem pokład oraz naczynia w zamian za jedzenie i miejsce na pokładzie.

W Manaus wszedłem do pierwszego napotkanego kościoła. Miejscowy ksiądz ugościł mnie i już następnego dnia umówił na spotkanie z miejscowym arcybiskupem. Przyjąłem to z ciężkim sercem. Audiencja u biskupa kojarzyła mi się fatalnie.

Arcybiskup Manaus zadziwił mnie. Okazał się człowiekiem prostym i serdecznym. Natychmiast skrócił dystans. Pytał mnie, jak znoszę tropikalny klimat. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że znakomicie. Zaprosił mnie do siebie na kawę. Zaparzył i podał mi ją osobiście. Patrzyłem oczarowany na wykonywane przez niego proste czynności. Dla polskich biskupów byłoby to chyba zbyt skomplikowane. Dołączył do nas wikariusz generalny. Narzekał, że w Amazonii jest więcej misjonarzy protestanckich niż katolickich. Nie lubię narzekania, bo zabija entuzjazm. Tylko z grzeczności słuchałem cierpliwie. Kiedy jednak powiedział, że protestanci wyśmiewają się z Maryi, poczułem coś w rodzaju ukłucia w piersiach. Przypomniało mi się, jak przed wielu laty moja siostra po powrocie z pielgrzymki do Częstochowy uścisnęła mnie na powitanie. Poczułem wtedy ostry ból. Broszka z wizerunkiem Czarnej Madonny, którą kupiła sobie na Jasnej Górze, rozpięła się i w czasie uścisku igła wbiła mi się w pierś. Moje powołanie zaczęło się od tego ukłucia. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że muszę, choć nie chcę, zostać księdzem. I zostałem. To był cud. Nie tylko dla mnie.

Wikariusz generalny zauważył moje wzburzenie i spytał, co się ze mną dzieje. Powiedziałem:

— Kiedyś Amazonia była moim marzeniem.

— A teraz? – ożywił się arcybiskup.

— Teraz jest moim życiem.

Obraz: José Ferraz de Almeida Júnior “Marinha, Guarujá”

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *