Gdy rozum śpi, budzą się demony

Autor: Ewa Banasik
Słowa
16 cze 2020
Jeden komentarz

Nie lubię… tfu! Gardzę utartymi frazesami i jeśli tylko mogę, znajduję od razu argumenty przeczące ludowym mądrościom. Dotarłam jednak do takiego punktu, w którym wszelka polemika byłaby tak mocno zwaśniona z moimi własnymi przemyśleniami, że muszę przyznać rację samozwańczym filozofom życia po kilku głębszych. Społeczeństwo nam głupieje.

Wprost proporcjonalnie do rozwoju technologii, spada przystosowanie człowieka do życia na świecie. Jesteśmy świadkami niecodziennego zjawiska reewolucji. Czekam na moment, kiedy skuleni nad ekranem smartfona znów zaczniemy się poruszać na czterech kończynach. Powoli, acz konsekwentnie nasz dorobek zaczyna nas okradać. To cholerne poczucie lekkości, tak przyjemne i beztroskie jest do cna rzeczywiste. Odarci z trosk i z umiejętności ich zażegnywania. Lżejsi o makulaturę map i listów, lżejsi o umiejętność ich czytania i pisania. Kaganek oświaty stał się kagańcem, który zamyka mordy psów, co szczekają zbyt głośno i nie w rytm reszty podwórka. A przecież na podwórku jest miło i bezpiecznie, można wygrzewać się w słońcu, albo w deszczowy dzień mościć w zadaszonej budzie. A i kość pod nos podstawią, kiedy trzeba – skarcą. Z miłości rzecz jasna i z troski o rozsądny wybór. Kto by tam myślał o życiu za podwórkiem? Jedynie głupiec albo samobójca, przysięgam.

Nauczono nas korzystać, oduczono myśleć. Przyzwyczajono do brania, nie oczekując tworzenia. Ktoś w trosce o nasze przeciążone głowy stworzył ramy i schematy, byśmy mogli łatwiej wyrażać siebie. I to nie jest tak, że nie możemy się buntować. Stworzyli nam przestrzeń do buntu, pokazali jak to zrobić. Czymże jest wolność, jeśli nie możliwością buntu? A tu nawet bunt jest jakby lepszy, bo uporządkowany. Ubrany w szacunek i ładne hasła. I od razu jakby lżej na sercu robi się człowiekowi. Bo ktoś czuwa. Ktoś zabrał jego troski, jak matka, która wieczorem usypia swoje dziecko i całując na dobranoc w czoło przejmuje na siebie zapomnianą czynność – śpij już, ja się tym zajmę.

Może reewolucja mojej osoby postępuje nieco szybciej niż przewidziała to natura, bo od razu na myśl przychodzą mi słowa “Daj ać ja pobruszę a ty poczywaj”. Mówcie co chcecie, tekst może stary, nieco wyświechtany i na pewno mniej nośny niż większość memów w necie, ale jakże aktualny! Któż by, Drodzy Panowie i Miłe Panie – ale tak z ręką na sercu – odmówił przerwy od wysiłku? Kto z Was byłby tak hardy, żeby przegnać pomoc i samemu dalej w znoju harować do upadłego? Ano nikt. Martyrologia dawno wyszła z mody, więc o ile nie chcesz ująć kogoś swoją pracowitością, wytrwałością i szlachetnością, pójdziesz na łatwiznę. W przeciwnym wypadku brakuje Ci piątej klepki. Odpoczynek jest lepszy od pracy i wie o tym każdy człowiek. Z tą różnicą, że młody człowiek wie to bardziej i dużo chętniej z wiedzy tej korzysta. Mam taką teorię, choć to nic potwierdzonego, że nowe pokolenia, niczym komputery, wyposażone są w przycisk do hibernacji. Jednym ruchem wchodzą w tryb swoistego uśpienia, przyjmują bierną postawę i trwają. To musi być wspaniałe uczucie, tak po prostu sobie trwać. Po co się zarzynać, skoro można odpocząć w cieniu pracujących?

Panie i Panowie, dochodzimy do punktu kulminacyjnego. Pewnie ściągam na siebie ulewę krytyki, ale co mi tam. Kiełkuje we mnie od jakiegoś czasu przekonanie, że wojna jest w jakiś sposób łaskawa dla nas, społeczeństwa. Wojna to rozwój. Wojna to działanie. I myślenie, bo bez działania myślenie jest jałowe, bezproduktywne i anemiczne. Wojna to solidarność. To nauczycielka życia, filozofii, techniki, ekonomii i kultury. Człowiek z natury swej jest przekorny. Mając wszelkie materiały i absolutną wolność tworzenia, siedzimy bezpłodnie przeżuwając w kółko ten sam chleb. Dopiero kiedy rzeczywistość daje nam w kość, budzi się w nas ta cząstka, która chce zawsze na przekór. Kreatywność śpi, gdy jest nam komfortowo. Budzi się dopiero, gdy dostajemy baty raz za razem.

Gwoli jasności – nim wyjmiecie broń i ruszycie na ulicę – wojna ma również swoje złe strony. Tragizm całej sytuacji polega na tym, że zjawisko na wskroś okrutne, nieludzkie i bezgranicznie bolesne w jakiś cholernie dziwny sposób sprzyja nam w rozwoju. Budzi nas i każde działać. A – mówcie co chcecie – ale działanie to myślenie. Kto bowiem działa bez myślenia, umrze z głodu w drodze do lodówki. Czy naprawdę potrzebujemy bólu i lęku, żeby ujrzeć cel?

To prawda, jest okrutna, szkodliwa, druzgocąca. A jednak oblicze wojny łagodnieje w starciu z obojętnością. Wiecie co powiedziałaby wojna, gdyby miała usta? “Jam częścią tej siły, która zawsze zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. Jest niczym Mefistofeles, który zbiera obfite żniwo, siejąc przy tym nowe zboże, które wykarmi tych, co przetrwają. Tymczasem obojętność to zużywanie plonów bez refleksji co zjemy jutro. Komfort nie nakazuje nam działać, zabiera potrzebę myślenia, kreowania. Komfort jest drugim po wojnie Mefistofelesem, ubranym w białe szaty, z aksamitnym głosem i pełnym zaufania spojrzeniem. Jest jak koń trojański, którego tak bardzo pragniemy, a który pustoszy nas od środka.

Gdy rozum śpi, budzą się demony. Demon próżności – tak niewinny, taki niepozorny – jest gorszy od demona wojny. Nie wieje w oczy, a pcha do przodu – nieważne, że w przepaść! Rozbraja nas w białych rękawiczkach, w środku dnia. Jak złodzieje, którzy udając firmę przeprowadzkową, rabują całe mieszkanie. A my pomagamy im wynieść kanapę. A my klaszczemy. Bo takie to ładne, takie szlachetne, dobre i przyjemne. Demon próżności to mądry gość. Przychodzi, gdy śpimy, kiedy jest nam błogo, kiedy ogień wesoło trzaska w kominku, a wino dotarło już do wszystkich cząstek ciała. I jest nam dobrze, spokojnie i miło. I czujemy, że cały świat wyłożył się u naszych stóp. To nie świat, Kochani. To Demon Próżności wpadł w odwiedziny.

Doszliśmy jako ludzkość do pewnego szczytu. A że w naturze ludzkiej leży dążenie naprzód, idziemy dalej, idziemy powoli w dół, choć jeszcze tego nie wiemy. Głowa zadarta w górę rozkoszuje się widokiem nieba, które wydaje się tak blisko. I mami nas pomarańczowym blaskiem, i uwodzi miękkim błękitem. Rozbawione niebo spogląda z góry i urządza sobie igrzyska z naszym udziałem. A my zwracamy oczy i ręce z wdzięcznością i nadzieją nieskończoną. Z wiarą niezachwianą, że niebo czuwa i oświetla naszą drogę. Naszą jedyną, słuszną drogę. A idzie się łatwo i jakoś dziwnie lekko, zupełnie jakby szło się w dół.

Jeden komentarz
Anila
2020-06-30 21:25:04

Pani Ewo, gratuluje bardzo dobrego tekstu.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *