Istota rzeczy 2
…Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć jak bardzo wdzięczny jestem wam… Za wszystko! Tak, za wszystko, co otrzymałem od was, w ramach tych spotkań… Przy okazji mam nadzieję, że i ja, również, mógłbym dać coś… Od siebie… Tak…
…Ostatnio nachodzą mnie myśli… Od razu uspokajam! Nie są to złe, krzywdzące myśli, ale raczej, w najgorszym wypadku, niepokojące… Wszystko zaczęło się od moich wspólnych zakupów z nowym partnerem… Były to zwykłe, spożywcze zakupy, kilka składników na obiad, nic wielkiego. Partner zaprosił mnie do nowo otwartego marketu i ogólnie bardzo odpowiadała mi ta zmiana, naprawdę. Byłem pewny siebie i podekscytowany możliwością eksploracji… Razem z K…, to jest partnerem, żartowaliśmy sobie, że to trochę zabawa
w kolonizatorów, podróż w nieznane, badanie nowych światów… Ogólnie sam koncept kolonizacji nie jest niczym zabawnym, zdaje sobie z tego sprawę i nie popieram tego, ale w tamtym momencie potrzebowałem trochę kontrowersji, nawet takiej niewinnej, a być może właśnie takiej — dziecinnej zabawy…
…To Był jeden z tych gigantycznych hipermarketów. W pewnym momencie partner zaproponował, żebyśmy się rozdzielili, żeby przyspieszyć poszukiwanie konkretnych składników… Nie byłem zadowolony z tego pomysłu, bo w sklepie panowały tłumy, ale nie chciałem — a może właściwie to chciałem, dla siebie
i wobec siebie — pokazać — przed sobą, sobie pokazać, że… Nie chciałem, żeby on pomyślał… Ale pytał mnie, kilkukrotnie, czy zgadzam się na to, żebyśmy się rozdzielili i… Ogólnie to czułem się silny wtedy. Naprawdę czułem się silny
w tamtym czasie…
…
Nie, nie, spokojnie… W każdym razie rozdzieliliśmy się. Partner poszedł po jedzenie dla kota, ja miałem iść, sam już nie pamiętam, ale chyba po makaron ryżowy… Coś z sypkich produktów… Nieważne, pamiętam, że strasznie się zestresowałem, kiedy mężczyzna — pracownik sklepu — prowadzący wózek elektryczny z paletą próbował przejechać obok mnie, a ja — zaskoczony, bo pojawił się tuż za mną — odskoczyłem i uderzyłem w jedną z półek, przewracając kilka słoików z kiszonymi ogórkami… Wtedy zacząłem się naprawdę stresować, przepraszałem go, a on okazywał taki szczególny rodzaj profesjonalizmu i spokoju, że nawet mu powieka nie drgnęła, nawet nie westchnął, tylko po prostu schylił się i zaczął to zbierać, co tym bardziej mnie wkurzyło, bo wiem jak mało opłacana i ciężka jest ta praca, a najbardziej chyba przeraziło mnie to, że nie miałem ze sobą portfela i bałem się, że on zaraz wezwie ochronę, a ta każe mi zapłacić za szkody… Wtedy postanowiłem po prostu uciec, jak skończony idiota pobiegłem przed siebie myśląc o tym, że pewnie spotkam tego pana — stojącego w towarzystwie ochrony — czekającego przy wyjściu i oni wtedy, ci ochroniarze, wykręcą mi dłonie i zaprowadzą przez środek sklepu do jakiegoś pokoju przesłuchań albo upokorzą jeszcze w tym samym miejscu, na oczach ludzi…
…
…Przepraszam, tak… W każdym razie później wyszło na jaw, że takie rzeczy nie mają miejsca…
…
Nie, w porządku… W każdym razie, uciekając wtedy w popłochu stanąłem
w jednej z bardziej opustoszałych alejek, próbując schować się przed tłumem… Była to alejka z wodami… Hektolitry wody zamknięte w plastikowych butelkach, ściśnięte w foliowe osłony, stojące na monstrualnych, uginających się pod ich ciężarem, regałach… Tutaj zrobię krótką pauzę, żeby wyjaśnić, że wszystko to wydarzyło się jakieś dwa tygodnie temu. Razem z partnerem dokończyliśmy zakupy i wróciliśmy spokojnie do domu. Stres związany
z zakupami minął bardzo szybko, już następnego dnia nie było po nim śladu… Natomiast nie mogłem przestać myśleć o tej alejce z wodą…
…Przypomniała mi się ta teoria, o której kiedyś słyszałem, teoria hiperobiektów, czyli rzeczy tak rozległych, tak potężnych i tak długotrwałych, że nasza ograniczona, ludzka percepcja nie jest w stanie ich ogarnąć, więc większość nawet nie zwraca na nie uwagi… Płyty tektoniczne, planety, gwiazdy… Ale też cały ten plastik, te wyspy śmieci na oceanach, te góry elektroniki w Azji… Wszystko to jest takie gargantuiczne, że tego nie widzimy, nie odczuwamy bezpośredniego wpływu, ale ten jest przecież ciągle obecny, tylko my jesteśmy na niego ślepi… Chodzi mi o to, że z perspektywy ruchu kontynentów jesteśmy nie więksi od bakterii, może mrówek… I o tym ciągle myślę, kiedy przypominam sobie te półki wypełnione plastikiem… Czy raczej, myślę o tym bezustannie, to też ten obraz cały czas stoi mi przed oczami, ukrywa się pod powiekami, zamieszkuje ciało migdałowate mojego mózgu, nawiedza mnie na jawie i w snach… Plastik plastikowe siatki butelki folie przewalające się pod nogami obwiązujące kończyny i szyję wchodzące we wszystkie otwory ciała boleśnie duszące zabierające resztki godności i wiary
w to że zapomnę że przywyknę zaakceptuje pogodzę się że że żeeeee…
…
…
…
…Nie! Jeszcze nie skończyłem! Dajcie mi dokończyć myśl, chcę dokończyć myśl…
…Chodzi mi o to, że to niekoniecznie jest coś złego, nie zrozumcie mnie źle… Myśl o naszej tymczasowości jest raczej pocieszająca… To co mnie jeszcze zastanawia, i co chyba napawa mnie największym niepokojem, to jak hiperobiekty działają na poziomie drobnicy… Nazwijmy to, poziomie molekularnym, zwykłego atomu… Bo czym jest jedna butelka plastiku w morzu śmieci? A jednak, jak myślę o tym, to właśnie nie to morze, te przepełnione pułki sklepowe, żadna z tych ogromności nie przeraża mnie aż tak bardzo, jak ta jedna, drobna, cząsteczkowa butelka… Zgnieciona, w połowie dopita, z siłą postawiona butelka, leżąca złowrogo, a jednak zupełnie obojętnie
i nieświadomie, na stoliku nocnym, obok niewygodnego, upodlającego łóżka, wpatrzona we mnie i wpatrzona w niego… Cicha obserwatorka.
Obraz: Vincent van Gogh „Still life with straw hat”