Jeremi

Autor: Monika Karpowicz
Słowa
23 paź 2019
Brak komentarzy

Siedziała na brzegu łóżka, które wspólnie kupili w Ikei i przywieźli z jej bratem do domu busem, z tych większych. Nie mogła zdecydować się na żaden ruch, podnieść się czy przeciwnie, opaść w pościel? Idzie, czy nie?

– Jeremi, idziesz?

– Jeszcze nie, śpij.

Trzasnął lekko drzwiami do łazienki. Poszedł się myć, czy…

Dorota pracowała w urzędzie stanu cywilnego. Miała nad sobą tylko starszą szefową, która nie dawała już rady z opanowaniem systemu, więc z utęsknieniem szykowała się do emerytury. Czekała tylko na rozstrzygnięcie konkursu, żeby przyuczyć kogoś na miejsce Doroty, żeby ona z kolei mogła przejąć kierowniczą pałeczkę. Burmistrz ogłaszał konkurs dwa razy, jak dotąd nie było chętnych. Skąd mieliby być, połowa miasteczka mieszkała na Islandii, druga połowa w Szkocji. Zostały niedobitki, takie jak oni, takie jak szefowa, co sobotę słuchająca przez skajpa o postępach wnuków w chodzeniu, mówieniu, potem w nauce.

Dorota nudziła się w pracy. Nie było zbyt wielu potrzebujących nowych dowodów, śluby udzielane przez szefową to też była rzadkość. Więc po południu, kiedy urząd miasta pustoszał z nielicznych interesantów, był czas pogadać o tym i owym. Schodziły się dziewczyny z księgowości, z gospodarki komunalnej i mopsu, choć te ostatnie rzadziej, bo u nich to jednak do trzeciej zawsze był jakiś ruch – a to pięćset plus, a to zapomogi na węgiel i do czynszu. Póki burmistrz był u siebie na piętrze, można było spokojnie podzielić się problemami. I dzieliły się, dzieliły, aż czasem Dorocie robiło się niesmacznie.

– Mój stary to już w ogóle kapeć. Jak raz w roku wlezie na mnie przed spaniem, to jest święto – mówiła z lubieżnym uśmieszkiem Teresa z księgowości. – W ogóle jakby nie widział, że ja to ja. Mogę mu kukiełkę ze słomy podłożyć, żadna różnica.

– Dorotka, a jak tam u was? Młode małżeństwo, pewnie łóżko z Ikei już poszło w drzazgi, co? – pytała życzliwie szefowa.

Dorota rzucała coś na odczepnego, w stylu: „chciałybyście wiedzieć”, ale żadnymi szczegółami nie zamierzała się dzielić. Na ratuszowym forum były już omawiane zdrady, porzucenia, rozwody, kłopoty ze wzwodem i tym podobne. Ale przypadku takiego, jak u niej, to nie miał nikt. Dlatego milczała. Niech na razie myślą, że jest standardowo.

Nie wiedziałaby, jak o czymś takim opowiedzieć. Jak pewnego wieczoru Jeremi długo nie szedł spać, więc zdrzemnęła się chwilę, a kiedy wciąż go nie było, wstała i poszła go szukać. Siedział przy laptopie, nagi, owinięty tylko w pasie małym ręcznikiem w palmy. Pierwsze skojarzenie – ogląda porno. Podeszła cicho z tyłu i stanęła za jego plecami. Ale na ekranie laptopa nie było okienka z filmem. Była za to otwarta poczta na gmailu i plik tekstowy.

„Ty zaś przepasz swoje biodra,
wstań i mów wszystko, co ci rozkażę.
Nie lękaj się ich,
bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi” – przeczytała oddychając jak najciszej.

– Jeremi! – podskoczył na obrotowym krześle, jakby strzeliła w podłogę z bata. – Co to jest? Ty jesteś w jakichś jehowych?

Tego by tylko brakowało. Właściwie Dorota była wierząca o tyle, o ile. Należało chodzić w niedzielę do kościoła, jak wszyscy, nakładać szpilki i garsonki, może tylko bardziej kolorowe niż te na co dzień, do urzędu. Odstać swoje, przestępując z jednej obolałej nogi na drugą nogę. Potem w domu zrzucić zbroję i jechać do rodziców na grilika, albo do teściów na rosół. I już, i po niedzieli. No, ale żeby na co dzień pisać, czy czytać coś o przepasywanych biodrach? Ba! Przepasywać się ręcznikiem i siedzieć przy komputerze do późnej nocy? Nie znała własnego męża, dotarło to do niej teraz. Chyba wolałaby, żeby jednak patrzył w to porno. Czekała na wyjaśnienia.

I one nastąpiły. Jeremi jak gdyby tylko czekał, aż ona zapyta. Z ulgą opowiedział jej, jak zwyczajnie zaczął się dzień, w którym usłyszał Głos. Rozwoził dzieci żaczkiem, jak zazwyczaj. Ostatnie z nich wysiadły przed podstawówką w Żurawiach. Miał już wracać pod urząd gminy, kiedy zza siedzenia za jego plecami rozległo się na cały autobus:

Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię,
nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię,
prorokiem dla narodów ustanowiłem cię.

Co mógł pomyśleć? Tylko tyle, że jedno z dzieci zostawiło smartfona na siedzeniu i że nagle odpalił się Internet, albo inaczej: że dziecko jako dzwonek miało ustawiony jakiś wiersz, czytany przez aktora. Zahamował i zjechał na pobocze. Na siedzeniu niczego nie było. A głos naciskał, kontynuował, był coraz głośniejszy. W końcu Jeremi spojrzał na swoje odbicie we wstecznym lusterku i zrozumiał, że ten głos jest w nim. Jest Nim.

Odtąd, zanim wieczorem dołączał do niej w sypialni, słał mailem proroctwo na wszelkie adresy, jakie mógł zdobyć. To nie było trudne. Założył anonimowe kontro na gmailu, otwierał nową wiadomość i zapełniał ją tym, co Głos dyktował mu, kiedy już siedział z biodrami obleczonymi kąpielowym ręcznikiem. Bazę adresową budował od kontaktów do gminnych urzędników, dodał też te ze strony internetowej jej ratusza. Potem prywatni znajomi, potem lokalne firmy, potem szkoły – w Żurawiach i innych wsiach, które objeżdżał codziennie żaczkiem.

Dorota wysłuchała go wtedy i skalkulowała szybko. Brzmiało to jak jehowickie historie, może też trochę, jakby Jeremi oszalał. Z drugiej strony – teściowa była wyjątkowo religijna, więc nie musiał od razu stracić rozumu. Zresztą stąd wzięło się jego imię, teściówka zaparła się, że nie Irek i nie Sławek, czego chciał teść, tylko Jeremiasz, jak ten z Księgi, czytanej w kościele. Może po prostu z wiekiem pogłębia się to, czym nasiąkł jako małe dziecko w domu. Z trzeciej strony – czy ona, żona, się go wstydzi? Chyba nie, nie. W końcu przysięgała mu wierność. I wreszcie – Głos wybrał właśnie jego. Czy to nie powód do dumy? Czy nie mówią coraz częściej w telewizji, że świat się kończy, że ziemia nie daje już rady, że ludzkość jest bliska upadku? I to właśnie on, jej mąż ma za zadanie obudzić ludzi do działania. O czymś takim Dorota nawet nie śniła. Kiedy była w gimnazjum, wyobrażała sobie, że wybierają ją w castingu do Big Brothera. Czym jednak był Big Brother wobec TEGO?

Szybko pogodziła się z tym, że coraz częściej noce spędzał przy laptopie, śmigając palcami po klawiaturze w rytmie nadawanym przez wewnętrzny przekaz. Pogodziła się, ale zbierała też siły. Póki co brakowało jej słów, żeby opowiedzieć o tym koleżankom. A przecież już niedługo stanie się pełniej to, czego chciał od Głos od Jeremiego. „Wstań i mów wszystko, co ci rozkażę” – powtarzał coraz częściej. Wkrótce mąż nie będzie już wysyłał anonimowych maili, które mogą lądować w spamie, albo w koszu, ale da prawdziwe świadectwo: w pracy, na ulicy, w kościele. Wkrótce koleżanki z ratusza i tak się dowiedzą. Bo ona zamierza stanąć na wezwanie Głosu razem z nim.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *