Marika
Jaskrawo pomarańczowy kocyk z polaru miał dwie zalety: mieścił się w plecaku i można go było z daleka dostrzec na plaży. Marika kilka razy dziennie zmieniała miejsce plażowania, wchodziła i wychodziła z wody, robiła dłuższe spacery i wszystkie swoje rzeczy rozkładała na pomarańczowym kocyku. Przyjechała nad morze sama. Samotność to jedyne lekarstwo, które jej smakowało. Reszta tabletek była raczej gorzka i trudna do połykania. Wczoraj na wieczornym spacerze jacyś ludzie objęci wpół poprosili ją o zrobienie zdjęcia. Marika chwyciła aparat i wrzuciła go do morza. Tak przynajmniej zeznawał w nadmorskim komisariacie właściciel aparatu. Marika mówiła inaczej. Oboje zastąpili jej drogę. Chłopak gwałtownie wyciągnął w jej stronę rękę. Coś trzymał, ale to nie był telefon tylko jakiś dziwny przedmiot. Marika nie widziała co to jest, więc odruchowo odepchnęła rękę chłopaka i oldskulowy aparat wpadł do wody. Szybko znaleźli się ludzie a po kilku minutach policjanci na rowerach. Na korytarzu komisariatu w tej samej sprawie czekało na przesłuchanie dwoje świadków, starsze małżeństwo. Starszy pan przypomniał sobie, że kilka dni temu również widział Marikę podczas wieczornego spaceru. Wychodziła z kąpieli i chyba nic nie miała na sobie tylko od razu owinęła się tym pomarańczowym kocykiem. Starsza pani słuchała obojętnie zeznań męża po tym jak od policjanta dowiedziała się, że Marika jest chora psychicznie i ma na to dowody w postaci zaświadczeń lekarskich. To było wczoraj. Dziś Marika siedziała na kocu i liczyła pieniądze, które jej pozostały po wczorajszych zadośćuczynieniach. Aparat, jak ustalono, kosztował 400 złotych na Allegro, po przekazaniu 350 złotych podpisano ugodę i sprawa się skończyła. Marice zostało niecałe 200 złotych więc postanowiła wracać, ale dokąd?
– Dzień dobry pani, przepraszam, że zapytam, ale czy to pani wczoraj w tym miejscu upuściła aparat fotograficzny?
Mężczyzna, wyglądając na 50 a może nawet więcej lat, miał na głowie chustkę pirata i uśmiechał się do Mariki jak do dobrej znajomej.
– Tak to ja – Marika spojrzała uważnie i nie odwzajemniła uśmiechu.
– Nie wiem, czy mnie pani pamięta – zaczął tłumaczyć się starszy mężczyzna – powiedziałem wczoraj temu panu, że rozkręcę mechanizm i wysuszę w specjalnej suszarce. Znam się na starych aparatach szpulowych. Mam też taką suszarkę. Z regulowaną temperaturą i nawiewem ze wszystkich stron.
– Tak. Pamiętam pana.
– No właśnie. I udało się. Mówiłem temu panu, żeby przyszedł o 13.00 przy trzecim wejściu, ale się nie zjawił. Dobrze, że panią spotkałem. Państwo się znacie, więc może pani mu odda. Aparat działa, sprawdzałem i założyłem nawet nowy film.
– To nie jest mój aparat. – Tak chciała powiedzieć Marika, ale właściwie aparat był jej. Zapłaciła za niego 350 złotych, może uda się go sprzedać na promenadzie jeszcze dziś wieczorem za 200 złotych? Gdyby tak właśnie się stało, to razem z tymi niecałymi dwustu złotymi będzie miała prawie 400 złotych, a więc jeszcze kilka dni pobytu nad morzem.
– Dziękuję panu. Oddam koledze. Na pewno się ucieszy.
Marika położyła aparat na swój pomarańczowy kocyk a po chwili schowała go do plecaka.
– Czy za wysuszenie i ten film w aparacie jesteśmy panu coś winni? – po raz pierwszy skierowała uśmiech w stronę starszego pana.
Mężczyzna nie odpowiedział. Usiadł na piasku obok niej.
– Właściwie to ja to zrobiłem to dla pani a nie dla tego chłopaka. Mówiłem mu, żeby odpuścił. Przekonywałem, że do jutra aparat wyschnie. A on nic. No i ta jego dziewczyna, widziała pani? Pierwsza powiedziała, że trzeba wezwać policję. A ja myślę…
– Przepraszam pana – przerwała Marika – podziękowałam już panu. Pytałam, ile kosztuje usługa. Czy coś jeszcze?
– Nie. To wszystko. Do widzenia.
Mężczyzna wstał i chciał gdzieś wyjść. Widać było, że na plaży brakuje mu drzwi, które mógł zamknąć z wielkim hukiem. Stał i chciał wykonać jakiś zwrot ciałem. Chciał zasygnalizować swój protest, zrobić tak, jak robi to całe życie, gdy ktoś go nie docenia. Brakowało nie tylko drzwi. Brakowało też odbiorcy, bowiem Marika już patrzyła w zupełnie inna stronę. Mężczyzna pokręcił głową i zagrał starcze niedowierzanie temu, co na własne oczy widzi. Zrobił przy tym nerwowy krok do tyłu. Niefortunnie przewracając się o wykopany w piasku dołek.
– Zwichnięcie barku przy upadku zdarza się częściej, gdy poszkodowany jest napięty i nie kontroluje upadku – ktoś uczenie wyjaśnił, jak mężczyznę na noszach przenosili ratownicy WOPR.
Marika poczuła nie pierwszy raz, że zło z dobrem naigrywają się w jej obecności, więc noszonemu mężczyźnie zrobiła zdjęcia tak, aby widział, że to robi wysuszonym aparatem. Nazwała go w myślach Jerzym. Dlaczego? Nie wie. Imię Jerzy brzmi dość uroczyście a Marice zależało, żeby Jerzy był pierwszą i ostatnią ofiarą w jej dwudziestopięcioletnim życiu.
Obraz: Joaquin Sorolla Y Bastida „Snapshot at Biarritz”