Mili

Autor: Lucyna Sterniuk-Gronek
Blog
01 paź 2024
Brak komentarzy

Nad ławeczkami przywierconymi do pokładu unosiła się radosna atmosfera. Raz po raz wybuchano śmiechem (nie nazbyt jednak głośnym). Nikt nie próbował brylować i zagłuszać innych. Nikt nie odwoływał się do stu tysięcy beczek zgniłej kapusty. Ster rozmowy przechodził pokojowo z rąk do rąk, wszyscy byli mili, taktowni i rozluźnieni. Opowieści snuto nie dla chwały opowiadającego, ale dla przyjemności słuchaczy, i nie były to opowieści morskie, jak w szantach, a raczej coś jak… w poezji śpiewanej. Kiedy podchodzili do baru, za którym stałam, dorabiając w wakacje na małym statku wycieczkowym „Opolanka”, uprzejmie prosili o ,,ten pyszny sok”, lub „piweczko”. Dając dyskretnie napiwek zauważali zawsze, że wiatr przyjemnie wieje, statek jest świetny, a ja mam fajną chustę. Byli naturalnie uroczy, niewymuszenie przyjaźni i autentycznie grzeczni. Patrzyłam na nich z podziwem, potem z podejrzliwością. Pięcioro dorosłych, kulturalnych ludzi – zdarzało mi się widzieć, to jeszcze nic nadzwyczajnego. Pięcioro spokojnych – też. Ale pięcioro tak bardzo sympatycznych? Chyba nigdy… 

Nie narzekałam na brak towarzystwa. Miałam przyjaciół w każdym porcie i sporą, trzymającą się blisko rodzinę, ale – gdybym tak miała zabrać ich w rejs, gdybym to ja wygrała konkurs w gazecie i miała w nagrodę dobrać sobie załogę i wypłynąć na kilka dni w morze, to… chyba nie byłoby tak miło! Z całą pewnością choć jedno z nich, każdego dnia miałoby gorszy dzień. Ktoś by marudził, ktoś by się upił, ktoś by się z kimś pokłócił. Kartosz, mój klient, laureat konkursu z gazety, zabrał na pokład czwórkę znajomych. Czy mi udałoby się wytypować choć troje? Wzięłabym Elkę, Alkę i Olkę. Jedna nie wypuszczałaby telefonu z rąk. Druga rozebrałaby się do naga i poszła opalać na rufie, wkurzając tą trzecią. Ja pewnie biegałabym między nimi i wokół nich, bo przecież to księżniczki, które zawsze są w gościach. Mogłabym wziąć też dwie zaprzyjaźnione pary… Ale – o ile przyjaźnią się ze mną, o tyle już wzajemnie się nie znoszą i nie mam pojęcia dlaczego. Piotrek i Agata? Mogliby popłynąć. On jest trochę mruk, a ona rozpolitykowana, ale przynajmniej ma poczucie humoru.  I słabość do facetów, podrywałaby na pewno majtka, albo kapitana, któremu Piotrek dałby w końcu w ryj. Rodzina? Wujek Edek wychlałby beczkę rumu. Mój brat zanudzałby wszystkich korporacyjnymi przechwałkami. Beata, moja kuzynka, nie rusza się nigdzie bez swojego trzylatka z przedłużającym się buntem dwulatka.

Uwielbiam każdego z nich! Jednak nie wyobrażam sobie, żeby przez cały, tygodniowy rejs, siedzieli wspólnie na przywierconych do pokładu ławeczkach i rozprawiali miło o miłych rzeczach! 

Załoganci Kartosza nikomu nie wadzili, byli przyjemni i wnosili na pokład mnóstwo pogody. Może biorą proszki? – zastanawiałam się – Są w sekcie? Są na jakimś odwyku  i… biorą proszki? Nie wypadało mi przepytywać Kartosza, ale trzeciego dnia rejsu, kiedy pomógł mi naprawić ekspres do kawy, opowiadając przy tym kawał i dwa komplementy, zagaiłam tego podwójnego szczęściarza (zwycięzcę konkursu i jeszcze znajomego takich znajomych):

– Ma pan ujmujących przyjaciół!

– Właściwie… to prawie ich nie znam… – wyznał niepodziewanie. – Kiedy wygrałem ten konkurs i zacząłem się zastanawiać, kogo zabrać w tygodniowy rejs po morzu, tak żeby było miło i… żeby ci, których zabieram zasłużyli, to okazało się, że nie mam z kim płynąć… To znaczy mam kilku dalszych znajomych, ale postanowiłem, że zaproszę osoby, przy których naprawdę dobrze się czuję, które są dla mnie miłe, i które są po prostu sympatyczne. No i zaprosiłem panią Jolę z osiedlowego warzywniaka, która dorzuca mi zawsze pęczek kopru do zakupów, aptekarza, który mi doradził w sprawie sercowej, gdy kupowałem antydepresant, panią z piekarni, która o szóstej rano wydaje mi resztę ze słowami: „…i do piątaska!” i faceta od tankowania, który za każdym razem cmoka z uznaniem na moje auto…

Zrobiło mi się żal Kartosza. Biedny, samotny gość! O ile kłopot z moją załogą byłby tylko taki, że nie byłaby miła, o tyle on w ogóle nie miał kogo zabrać! Pozbierał obcych ludzi, sprzedawców, których bycie uprzejmym jest wpisane w zawód. Biedny, samotny gość! Zakupy to jedyna chwila, gdy ktoś jest dla niego miły! 

Jednak to nie Kartosz jest bohaterem tej morskiej opowieści, ale oni: mili. Tak mili, że obcy człowiek zaprosił ich na rejs.

Obraz: Alfred Wallis „Ship in Rough Sea”

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *