Mowa do lustra

Autor: Daniel Odija
Słowa
29 mar 2019
Brak komentarzy

pamięci Roberta Walsera

Dziś rano znowu zobaczyłam siebie zdublowaną, ale nie zwracałam na to większej uwagi, przyzwyczajona, że w lustrzanym odbiciu moje prawe oko jest lewe, a lewe prawe. Uśmiechnęłam się do swojej bliźniaczki, która wtopiona w tło skopiowane jeden do jednego, znajdujące się za moimi plecami, powtórzyła za mną słowa przeznaczone dla ciebie:  

Lustro! Powierniku mojej blaknącej urody, czasomierzu przemijających dni. Beznamiętny obserwatorze mojego oblicza. Wnikliwy lustratorze kurzych łapek w kącikach oczu i ust, które są śladem po dobrym humorze, gdy uśmiechałam się do życia. Podobno śmiech rodzi zmarszczki. Ale jak nie cieszyć się z poranka, gdy nic nie boli – przynajmniej na razie – a rozgrywający się przed oczami dzień sprawia swoją urodą, że za każdym razem, gdy budzimy się z nocnego letargu, pragniemy znowu zobaczyć świat?

Powiadają, że właściciel twarzy zna ją gorzej niż jego najbliżsi, którzy widzą ją na co dzień. To prawda. Lustro jednak zmniejsza tę dysproporcję, oczywiście w zależności od tego jak często się w nie spogląda. 

A wtedy można ze sobą rozmawiać. Stroić miny. Przedrzeźniać samą siebie. Albo nie, po co przedrzeźniać? Raczej ćwiczyć się w ciętych ripostach, skierowanych do wrednego szefa, obserwując jak nasza twarz przybiera groźne miny i oceniając, czy rzeczywiście są groźne. 

Lustro moje! Dzięki tobie mogę patrzeć sobie w oczy, rozgrzeszając się z drobnych wykroczeń wobec bliźniego swego albo siebie samej, lub przeciwnie, zachwalając siebie za drobne zwycięstwa czy pozytywne przeżycia z innymi, o które codziennie się ocieramy w domu, pracy, na ulicy. 

Kto zna lepiej nasze oczy od ciebie?   

No, ale mogłobyś czasami podarować sobie tę swoją nieznośną prawdomówność. Przez nią za każdym razem widzę, że trochę przytyłam. No i ten upływający czas jaki pokazujesz na mojej twarzy. Czasami mam ochotę cię rozbić. Ale wtedy jak umalowałabym się na spotkanie ze światem? 

Jesteś szczere do bólu!             

Powiadają, że pierwszą oznaką starzenia się jest upodabnianie się do swoich rodziców. Ostatnio coraz częściej widzę w tobie zamiast swojej twarzy twarz mojej matki. No, może niezupełnie identyczną, ale ten nos, usta, czoło, kształt oczu, uśmiech… Gdy byłam dzieckiem podobieństwo nie rzucało się aż tak mocno w oczy. Ale teraz, gdy przekroczyłam czterdziestkę? Lustro moje, dlaczego mi to robisz? Złośliwcze!

Swoją drogą dobrze, że nie upodabniam się do ojca. Ale gdy zadzwoniłam do mojego brata z pytaniem jak się czuje, nosząc tę ojcowcką łysinę na głowie i tak samo zaokrąglający się nos, on nie dostrzegł w tym żadnego problemu, stwierdził tylko, że przecież taka jest kolej rzeczy i bieg czasu. Czyżby mężczyźni nie przejmowali się aż tak bardzo upływem czasu? Nie sądzę. Ale z pewnością spędzają mniej godzin na śledzeniu w lustrzanym odbiciu oznak upływających dni. 

Lustro moje! Postanowiłam ostatecznie. Gdy zestarzeję się do zwiędłej staruszki, rozbiję cię w drobny mak. Choć wiem, że moje „życzliwe” przyjaciółki natychmiast podarowałyby mi w prezencie nowe lustro – bym mogła obserwować swój powolny upadek w rozpad. 

Ale dobrze wiesz, że to tylko gdybanie. Wiesz, że nie będę w stanie z ciebie zrezygnować. Zbyt przyzwyczajona do przeglądania się w tobie, by zobaczyć siebie. 

Jesteś tak inne od zdjęcia. Nie zatrzymujesz chwil, nie cementujesz młodości. Jesteś jak rzeka. Płyniesz z czasem. Nigdy nie pokazujesz mnie takiej samej. 

Są miesjca, gdzie zakrywają cię po śmierci twojego właściciela, by nie mógł wrócić do świata żywych. Wiemy, że to niemożliwe. Kto raz w ciebie wejdzie, nie ma drogi odwrotu.       

Wiem, że nadejdzie ten moment. Wejdę w ciebie, trochę tak jak wchodzili we mnie ci  wszyscy mężczyźni, których poznałam. Nie oglądając się za siebie, będę wiedziała, że wpatrują się w siebie moje zdublowane plecy, pomniejszające się w perspektywie twojego świata. W świecie bez odbicia. W jednorodnej, pustej płaszczyźnie, w której zabraknie miejsca dla mnie, choć będzie miejsce dla mojego odbicia, odchodzącego ze świata żywych wgłąb ciebie. Aż moje odbicie zniknie w twojej otchłani, pozostawiając ciebie z martwą naturą mojej pustej łazienki, pustego pokoju, mieszkania mnie pozbawionego. Na zawsze.   

I wiem, że przetrwasz mnie, by wchłaniać kolejne odbicia młodych dziewcząt i chłopców. I dzięki tobie, jak ja wcześniej, będą wpatrywać się w swoje twarze. I z czasem dostrzegą w nich twarze swoich rodziców. Aż zniszczeni upływającym czasem, zaczną się od ciebie odwracać, by jednak wejść w ciebie, niknąc na zawsze. Lustro nieczułe…  

Wejdą w twój świat szklany, beznamiętny, martwy. 

W świat nieodbity. I nieodbijający już żadnych twarzy.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *