O sensie życia (2)
Pewien amerykański lekarz zapytał Frankla, czy mógłby mu jednym zdaniem wyjaśnić, na czym polega różnica między psychoanalizą a logoterapią. Frankl zgodził się udzielić odpowiedzi, ale pod warunkiem, że wpierw tamten jednym zdaniem wytłumaczy czym jest psychoanaliza.
– Podczas psychoanalizy pacjent musi leżeć na kozetce i opowiadać terapeucie o rzeczach, o których często nie ma ochoty mówić – odpowiedział Amerykanin.
– W takim razie podczas logoterapii pacjent musi siedzieć prosto i wysłuchiwać rzeczy, których często nie ma ochoty słuchać.
To był oczywiście żart Frankla, a nie jego definicja logoterapii. Jednak coś w tym żarcie jest, ponieważ w porównaniu z psychoanalizą logoterapia jest metodą znacznie mniej retrospektywną, a bardziej introspektywną, skoncentrowaną na sensie życia. Skupia się głównie na przyszłości, na tym, do czego pacjent ma w swoim życiu dążyć.
Poszukiwanie sensu częściej prowadzi do stanu wzmożonego napięcia, aniżeli do wewnętrznej równowagi, ale właśnie to napięcie stanowi zasadniczy warunek zdrowia psychicznego. Jeśli chodzi o wolę przetrwania w najtrudniejszych warunkach, nic nie może się równać ze świadomością, że nasze życie ma sens.
Zaraz po przewiezieniu Frankla do Auschwitz skonfiskowano mu rękopis gotowej książki. Głębokie pragnienie napisania jej od nowa pomogło mu przetrwać koszmar kolejnych obozów. Gdy w Bawarii zapadł na tyfus plamisty, na maleńkich skrawkach papieru sporządzał notatki, które w przyszłości, gdyby dożył dnia wyzwolenia z obozu, miały mu pomóc w rekonstrukcji rękopisu. Do końca życia był głęboko przekonany, że mozolne odtworzenie utraconego rękopisu w mroku obozowego baraku pozwoliło jego wyniszczonemu organizmowi przezwyciężyć groźbę zapaści sercowo naczyniowej.
Przykład Viktora Frankla unaocznia, że podstawą zdrowia psychicznego jest pewien stopień napięcia, rozdźwięk pomiędzy tym, co już osiągnęliśmy i tym, co jeszcze musimy osiągnąć, albo tym, kim jesteśmy, a kim powinniśmy być. Tego rodzaju wewnętrzne napięcie jest nieodłączną cechą ludzkiej natury, a co za tym idzie, niezbędnym warunkiem zdrowia psychicznego. Nie należy się wahać przed wskazywaniem człowiekowi potencjalnego sensu, który powinien wypełnić. Tylko w ten sposób można obudzić wolę sensu znajdującą się dotąd w stanie uśpienia. Człowiek potrzebuje nie tyle rozładowania wewnętrznego napięcia, lecz raczej wewnętrznej walki, dążenia do realizacji swobodnie wybranego zadania.
Wiele osób prześladuje poczucie wewnętrznej pustki. Ludzie ci nie mają świadomości celu, dla którego warto byłoby żyć. Głównym przejawem takiej egzystencjalnej pustki jest stan permanentnego znudzenia. Schopenhauer twierdził, że ludzkość jest skazana na to, by wiecznie oscylować między rozpaczą i znudzeniem. Przyjrzyjmy się choćby tak zwanej nerwicy niedzielnej, rodzajowi depresji dotykającej ludzi, którzy z chwilą, gdy zabiegany tydzień dobiega końca, nie wiedzą jak wypełnić czas.
Czym w ogóle jest sens życia? Wątpię, czy ktokolwiek potrafiłby odpowiedzieć na tak ogólne pytanie. Sens zmienia się nie tylko z dnia na dzień i z godziny na godzinę, ale również z człowieka na człowieka. Liczy się nie jakiś ogólny sens, lecz to, co w danym momencie ma znaczenie w życiu konkretnej osoby. Formułowanie pytania o sens w tak ogólny sposób przypomina pytanie skierowane do mistrza szachowego: „Mistrzu, czy możesz mi zdradzić, które posunięcie jest najbardziej skuteczne?” W szachach nie istnieje coś takiego, jak najlepszy czy nawet dobry ruch w ogóle, w oderwaniu od konkretnej sytuacji na szachownicy czy charakteru przeciwnika. To samo dotyczy ludzkiego życia. Każdy ma swoją wyjątkową
misję do spełnienia. Nikt nas w tym nie wyręczy ani nie zastąpi, tak jak nie dostaniemy szansy, aby drugi raz przeżyć swoje życie.
Zgodnie z teorią logoterapii człowiek może odnaleźć w swoim życiu sens na trzy sposoby.
Pierwsza droga wiedzie poprzez tworzenie dzieła i spełnianie czynu.
Kolejną drogą jest doświadczenie czegoś lub spotkanie kogoś. Sens życia można odnaleźć nie tylko w pracy, ale również w miłości. Nikt nie zdoła całkowicie uświadomić sobie istoty swego bliźniego, o ile go nie pokocha. Dzięki miłości jesteśmy zdolni dostrzec zasadnicze cechy ukochanej osoby, więcej, uświadamiamy sobie cały jej potencjał, który jeszcze nie jest, ale powinien zostać urzeczywistniony. Kochający człowiek daje kochanej przez siebie osobie moc urzeczywistnienia tego potencjału.
Najważniejsza jest jednak trzecia droga poszukiwania sensu; nawet bezbronna ofiara beznadziejnej sytuacji, stojąca w obliczu losu, którego nie sposób zmienić, może wznieść się ponad siebie, przerosnąć siebie i tym samym stać się innym człowiekiem. Ktoś taki może przemienić osobistą tragedię w triumf. Odnalezienie sensu jest możliwe nawet wbrew cierpieniu, o ile to cierpienie jest nieuniknione. Jeżeli zaś można go uniknąć, sensownym działaniem będzie usunąć jego przyczynę. Przyjmowanie cierpienia, które nie jest konieczne, to raczej masochizm, a nie heroizm.
Każdy człowiek posiada zdolność stałej przemiany. Możemy zatem przewidywać własną przyszłość wyłącznie w bardzo ogólnych ramach podyktowanych przez badania statystyczne dotyczące całej grupy ludzi, ale nasz indywidualny charakter pozostaje zasadniczo nieprzewidywalny. Wszystko ulega zmianie. Człowiek zdolny jest zmienić świat na lepsze tylko wtedy, gdy to jest możliwe. Natomiast zawsze może zmieniać siebie na
lepsze, gdy tylko jest to konieczne. Niektóre przemiany wprawiają w osłupienie.
Viktor Frankl poznał w swoim życiu wiele tysięcy osób, ale tylko doktora J. (Frankl konsekwentnie nie ujawniał jego nazwiska) nazwał „szatańską postacią”. Doktor J. nazywany był zbrodniarzem ze Steinhof. Mieścił się tam wielki szpital psychiatryczny. Gdy naziści rozpoczęli tam planowaną eutanazję, był tak fanatycznie oddany pracy, że starał się nie dopuścić, by choć jeden psychicznie chory uszedł śmierci w komorze gazowej. Gdy po wojnie Frankl wrócił do Wiednia, zapytał znajomych, co się stało z owym doktorem.
„Rosjanie uwięzili go w jednej z izolatek w Steinhof” – usłyszał. Nazajutrz jednak okazało się, że drzwi jego więzienia stały otworem, a on sam zaginął bez śladu. Wszyscy myśleli, że, podobnie jak inni, doktor J. z pomocą swoich kamratów zdołał przedostać się do Ameryki Południowej. Któregoś dnia zgłosił się do Frankla były austriacki dyplomata, który wiele lat spędził na Syberii, a następnie na moskiewskiej Łubiance. Podczas badania neurologicznego pacjent niespodziewanie zapytał, czy przypadkiem zna doktora J. Gdy Frankl potwierdził, powiedział: „Poznałem go na Łubiance. Umarł tam w wieku około czterdziestu lat na raka pęcherza moczowego. Zanim jednak umarł, dał się poznać jako najlepszy towarzysz niedoli, jakiego można sobie wymarzyć! Wszystkim niósł słowa pociechy. Swoim zachowaniem dorównał najwyższym moralnym standardom. Był najlepszym przyjacielem, jakiego spotkałem podczas wielu lat mego pobytu w niewoli!”
Możemy przewidzieć działania maszyny, ale człowiek jest czymś więcej niż maszyna.
Człowiek dostrzega zazwyczaj to, co mu się wydarza tu i teraz, nie zauważając wypełnionych po brzegi spichrzów własnej przeszłości, w których gromadził plony swojego życia: dokonane czyny, przeżyte miłości, wreszcie cierpienia, które zniósł z odwagą i godnością.
W Europie starsi ludzie nie cieszą się dużym poważaniem. Słowo „stary” w odniesieniu do ludzi ma pejoratywny wydźwięk. Inaczej jest w zachodniej Afryce. Nazwanie tam kogoś „starym” lub „starą” uważane jest za komplement. Wyraża uznanie kogoś za godnego szacunku, kogo trzeba uważnie wysłuchać i komu należy usługiwać. W Europie lepiej być młodym, a w zachodniej Afryce – starym.
Nie trzeba litować się nad starymi ludźmi. To młodzi powinni im raczej zazdrościć. Prawda, że na starszych już nie czekają w przyszłości nowe możliwości. Mają jednak coś więcej, bo miejsce możliwości zajęły rzeczywistości. Wykorzystane szanse, wypełnione sensy, zrealizowane wartości. Nikt i nic nie zdoła im odebrać zgromadzonych w przeszłości skarbów.