O wyobraźni

Autor: Natalia Soszyńska
Słowa
07 lis 2018
Brak komentarzy

To było w kwietniu, pamiętam, bo kiedy już wracałam do domu, w moim ogródku przy ulicy Rajskiej zerwałam pierwszego tulipana i wstawiłam do wazonu, a jak go wstawiałam to zobaczyłam, że kartka z kalendarza nie jest zdarta, więc zdarłam i to było w kwietniu. Więc to był kwiecień, na pewno już teraz wiem, na pewno. A wazon to nie wazon, tylko normalnie, słoik po ostrej papryce. Takiej, jak lubię.

Mam taki zwyczaj, że jak wracam do domu po nocce to nie idę od razu spać. Jest już po piątej, zależy od pory roku, ale zazwyczaj jest już jasno. Wyciągam wtedy sobie poduszkę, taką cienką,
z powłoczką wydzierganą w pomarańczowe i czerwone wełniane kwiaty, mam po babci  Irence,
i siadam sobie do okna. Drapie ta poduszka w łokcie, ale to nic.

Lubię pooglądać sobie ludzi, tramwaje i zwierzęta. Najbardziej to ludzi, ale ich o tej porze jeszcze niezbyt sie kręci po mojej okolicy, w kamienicy przy Rajskiej życie się zaczyna akurat wtedy, kiedy ja zasypiam, czyli koło godziny siódmej rano. W każdym razie siedzę sobie tak w oknie i dumam, nie zapalam papierosów bo względnie nie palę i tylko sobie patrzę. Tego dnia w kwietniu nie siedziałam sobie ot tak, jak zawsze, w oknie, ale myślałam o tym, co mnie przyciągnęło do Jerzego, tego Jerzego od TIR-ów i karnetów na basen. Co spowodowało, że straciłam rozum, jak pierwsza lepsza a może i gorzej. Co ja sobie wyobrażałam.

Pamiętam. Przeczytałam w ogłoszeniu na portalu trojmiasto.pl w dziale do poznania kogoś że użytkownik Jerzy_amatorpełnychtalerzy napisał: „szukam kobiety z wyobraźnią“. No o i to, to mnie strzeliło. Co to znaczy z wyobraźnią? Czy są kobiety, ktore nie mają wyobraźni, czy ją można zmierzyć jakoś i na przykład, czy to, że ja potrafię sięgnąć pamięcią trzydzieści lat wstecz i powiedziec o tym, jak babcia Irenka okrakiem na indyku bez głowy po całej piwnicy jeździła, tak się pośmiertnie szarpał, czy to oznacza, że jestem kobietą z wyobraźnią czy nie? Ja teraz myślę, że jemu bardziej o te podteksty seksualne chodziło, bo który mężczyzna po pięćdziesiątce w ogóle chce od kobiety przez Internet wyobraźni. Przecież to jest ostatnie coś, co w Internecie ma szansę żyć jakoś z godnością. A już na pewno nie godnością człowieka. Moje równieśniczki, panie co przecież wnuki z przedszkola odbierają, piszą publicznie, jak to nie mogą spać, zasnąć i chcą się poprzytulać z obcymi mężczyznami, czasem nawet Hindusami, wiem, bo widziałam, i piszą to zupełnie normalnie, wstawiają bardzo niestosowne zdjęcia z anielicami o ogromnych piersiach i kusych sukniach z brokatowymi napisami „Dobranoc“ tak normalnie na forum ogólnym a rano wstają i nie myślę, by były przez te wirtualne całusy kostki w dłoniach mniej bolały, nie robi się cieplej od takiej paplaniny bez wyobraźni. Albo zdjęcia. Dlaczego jak ktoś ze mną rozmawia już teraz nawet nie zapyta, czy słodzę, czy lubię wino bądź psy, tylko od razu – Teresko, a wyślij mi zdjęcie z plaży, jeszcze najlepiej takie specjalne dla mnie nikomu nie pokażę, żebym mógł co na ekranie całować jak nie będziesz mogła akurat odebrać czatorozmowy z głosem. No co to za w ogole pomysły ja się pytam samej siebie. Czasy dziwne, ludzie dzicy. Nikt już na serio nie traktuje wyobraźni, tego czegoś, co powoduje, że człowiek jednego dnia postanawia  przestać wstydzić się tej drugiej osoby i zaczyna opowiadać, co się śniło albo dokąd chciałoby się pojechać. Wyobraźnie to te wszystkie rzeczy, które żyją sobie po cichu u każdego z nas, budzą się jak my śpimy, czasem aż układają się w historie i miłe oku fotografie, jak ta na przyklad, z mojego życia,co leżę sobie opalona jak pani i piję rumu z ananasa. Takie mam marzenie, co chciałabym je spełnić. A nie: „Teresko, a wyślij mi zdjęcie z plaży“. A idź w pierony, teraz tak myślę, ty mężczyzno co szukasz kobiety z wyobraźnią.

Uśmiecham się. Powietrze jest ostre, świeże i zimne jak zimna woda w rzece. Sklepy jeszcze są pozamykane, ale koty już nie śpią. Czają się za murem na wróble, ktore przylecą kąpać się w maleńkich kałużach na moim zabłoconym podwórzu. Tak, jak codziennie, kocury nie utopią żadnego ptaszka, ale nie zrezygnują też z przyjścia na polowanie następnego dnia. Wszystko ma swój porządek i myślę, że z gruntu wszystko jest takie samo, to znaczy każdy dzień jest taki sam, taki sam się narodził i tylko ktoś na górze przestawia różne klocki, małe i duże, żeby te dni się nie zlepiały ze sobą jak mokre kartki. Dlatego jednego dnia jem na kolację chleb z masłem i dżemem z pigwy a drugiego z miodem. Nie jem dwa razy tak samo pod rząd kolacji, śniadań z resztą też nie, żeby nie było nudno. Do tego też mam wyobraźnię: robię sobie dużo niespodzianek w życiu, choć posiedzenia w oknie do siódmej rano jeszcze sobie nie odmówiłam. Przyznam, że jak jestem chora, chociaż to bardzo rzadko się zdarza, to i tak siedzę sobie w moim okienku, w mojej domowej stróżówce i oglądam co się na świecie dzieje. Bo jednak te fotografie co się trzyma w głowie i które pojawiają się, kiedy sam człowiek nie wie, a się uśmiechnie, to jednak jest trochę za mało i trzeba dawać im nowych rzeczy, wciąż dorzucać czoś do obejrzenia nowego.

Można zapytać, dlaczego mam czterdzieści trzy lata i mieszkam sama w dużym mieszkaniu po babci z kotem Leonem. Można, choć ja nie przepadam za tymi pytaniami, zadawanymi najczęściej w niedzielę, kiedy odpoczywam i odwiedzam rodziców. Nie zawsze mieszkałam w tym mieszkaniu sama. Mieszkał ze mną Jerzy. Ten własnie od kobiety z wyobraźnią. Dobrze się nam pisało, mieliśmy podobne gusty, słuchaliśmy muzyki i obydwoje nie lubiliśmy hałasu. No dobraliśmy się jak w korcu maku. On był z Międzyrzecza, jeździł na tirach i składał pieniądze na nową mazdę. Przypadł mi do gustu, wysyłał róże internetowe i naklejki z sercami. Bardzo lubił mówić o uczuciach i miłości, ale nie lubił mówić o sobie. Taki typ, mój ojciec też taki, myślałam sobie i nie pytałam o kwestie osobiste. Jerzy przyjechał do mnie jednego dnia nad ranem, z bukietem fioletowych chryzantem z takimi małymi biedroneczkami z drewna. No i został. Powiedział, że nie ma sensu, byśmy tak osobno byli, on tam ja tu, że jakoś razem można spróbować i pomieszkamy u mnie, dopóki on nie zarobi na mazdę i nie wyprowadzimy się do nowego mieszkania. I wszystko byłoby dobrze, nawet rozumiałam, gdy zostawiał mnie w Wigilię i Sylwestra i jechał w trasę, bo w święta zawsze lepiej płacili, podwójnie i dostawał karnety na basen. Tak jak mówię, było dobrze, dopóki raz wieczorem, kiedy kroiłam grzyby do wigilijnych pasztecików, nie zadzwonił telefon. Ucieszyłam się, pomyślałam, że to on, że z trasy dzwoni, a wtedy był we Francji, ale nie, tak nie było. Usłyszałam:

– Proszę się odczepić od mojego męża, mamy dwoje dzieci i bardzo się kochamy.
Jerzy zrozumiał swój błąd i wrócił do rodziny. Pani nic nie znaczy.

I tego też dnia, wyobraziłam sobie, jak ona, żona Jerzego, w granatowym kostiumie i bluzce ze złotymi guziczkami, potrzebowała popatrzeć długo na siebie w lustrze łazienki. Sapnęła, jak czasem sapie przy siatce z za dużą ilością kartofli, co je musi dźwigać, jak Jerzego nie ma w domu, wiec sapnęła, poprawiła rzadką rudą grzywkę i wyszła prosta jak fryga, właśnie jak fryga, do rodzinnej, wigilijnej kolacji z Jerzym i tymi dwoma dziećmi. Śpiewali, wypalili dziurę w wykładzinie zimnym ogniem, co się nie do końca okazał zimny i jedli paszteciki.

Teraz myślę, że najwidoczniej Jerzy był mężczyzną z wyobraźnią. Tak dużą, że nie wystarczała mu na jedną kobietę, ale też jakoś chyba za małą, by ta druga się w końcu o pierwszą nie obiła.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *