Wesoła uprząż
Było wesoło i pogodnie. Co chwilę na szczyt docierali nowi amatorzy widoków. A było na co popatrzeć. Z tarasu widokowego roztacza się panorama Sudetów. Pstrykano selfie, zdjęcia grupowe. Ktoś nawet wspiął się na barierkę oddzielającą ażurowe schody od popękanych bloków skalnych. Nagle podniosły się krzyki.
– Co pani robi?!
– Tam nie można wchodzić!
– O Boże!
Po chwili kilka osób pośpiesznie wybierało numer ratunkowy zapisany w telefonie. Ktoś przypomniał sobie, że widział przed chwilą goprowców w schronisku na Szczelińcu. Kilka osób pobiegło tam. Starsza pani przytuliła do siebie wnuki, zasłaniając im oczy własnym, pulchnym ciałem. Młody mężczyzna nerwowo próbował nagrać sytuację, ale smartfon wypadł mu z ręki. Gdy go podniósł, było już po wszystkim.
***
Ciało dziewczyny zwisało w uprzęży wspinaczkowej. Skok widziało kilka osób. Z ich relacji wynikało, że dziewczyna w chwilę po wejściu wyjęła z plecaka uprząż i lonżę. Po sprawnym założeniu uprzęży wspinaczkowej przeskoczyła ochronną barierę i na czworakach weszła na wystający ze szczytu głaz. Ten moment tragedii zapamiętano jako posiadający treści uwodzicielskie, ponieważ dziewczyna miała na sobie dopasowany strój sportowy. Potem na chwilę zniknęła. Z perspektywy tarasu nie było widać wpinania lonży do stanowiska, przeciągania i wiązania liny. Po chwili słychać już tylko krzyki. Pojawiła się pracowniczka schroniska. Też była zdenerwowana i z uporem powtarzała:
– Widziałam ją z okna. Ona garściami połykała jakieś tabletki.
Wszystkich wyproszono z tarasu widokowego. Ratownicy GOPR ruszyli do akcji. Przy pomocy technik linowych ewakuowali bezwładną kobietę i przenieśli ją w miejsce dostępne dla śmigłowca. Czekając na pogotowie lotnicze podjęli rutynowe czynności. Na chwilę udało im się przywrócić oddech i akcję serca. Dwie minuty później stan ratowanej zdecydowanie się pogorszył.
Śmigłowiec pojawił się dość szybko. Nieprzytomną dziewczynę zabrano do szpitala. Po 20 minutach z pokładu pogotowia lotniczego przekazano dwa komunikaty: jeden smutny a drugi zastanawiający. Ofiary wypadku pomimo zastosowania kardiowersji i innych zabiegów nie zdołano uratować. Równocześnie w trakcie lotu do szpitala załoga śmigłowca przekazała wałbrzysko-kłodzkiej grupie GOPR ważne policyjne polecenie. Chodziło o wykonanie dyskretnych zdjęć turystom, którzy próbowali nagrywać wypadek.
***
Radiowóz na sygnale zawiózł aspiranta Mirosława Tischnera na parking w Karłowie. To stąd wyruszają rodzinne wycieczki na szczyt najwyższego wzniesienia w Górach Stołowych. Atrakcją jest przejście przez szlak składający się z 665 kamiennych schodów, możliwych do pokonania nawet przez dzieci i osoby w starszym wieku. Średni czas tej wędrówki wynosi 40 minut, ale policjantowi z wydziału śledczego zajęło to równą godzinę. Szedł szlakiem, który okazał się ostatnią drogą dwudziestodwulatki, studiującej prawdopodobnie na Uniwersytecie Jagiellońskim, co podpowiadała sekwencja zdjęć znaleziona w telefonie denatki. Fotografie wykonano w centrum Krakowa, na tle wejścia do Kolegium Kołłątajowskiego. Na fotografiach typowe pozy, trochę wygłupów i tylko jedno zdjęcie było zastanawiające. Julia – bo tak miała na imię studentka antropologii kulturowej, stanęła prawdopodobnie na niewielkim podeście, poprosiła kogoś o zrobienie zdjęcia na tle portalu i otwartej bramy. To samo zdjęcie znaleziono także na portalu społecznościowym, z tym, że przy pomocy aplikacji usunięto spod nóg niewielki podest. Julia w tej wersji zdjęcia, „unosiła się” trzydzieści centymetrów nad ziemią. Niby prosty chwyt, może nic nie znaczący żart, ale kopię profilowej fotografii dołączono do akt śledztwa.
Góry Stołowe są piękne i mroczne. Przed laty odkryto ich wartość poetycką i militarną. Zachwycał się nimi Goethe a Fryderyk Chopin żałował, że nigdy ich nie zobaczył z bliska. Zanim Chopin usłyszał o „górach trwałych i mocnych jak akordy toniczne”, żołnierze pruscy przetarli szlak z zastosowaniem materiałów wybuchów. Projekt utworzenia fortu na szczycie Szczelińca pojawił się, gdy Prusy szykowały się do wojny z Austrią. Celem torowaniu szlaku nie było podziwianie widoków czy jakieś inne doznania estetyczne związane z fauną, florą, zachodami i wschodami słońca. Chodziło o śmierć i życie liczone ilością dni możliwych do przetrwania.
Funkcjonariusz policji podążający na miejsce zdarzenia, po drodze przyglądał się wszystkiemu z pewnym nastawieniem. Próbował dociec, czy tak wyglądający świat przyrody może skłonić do nagłej decyzji samobójczej? Lub odwrotnie – czy może tu dojść do spotkania z kimś, kto mógłby celowo wywołać stan dezorientacji i przyczynić się do tragicznego skoku ze skały?
W 1997 roku Mirosław Tischner był dzieckiem a mimo to dotarły do niego wstrząsające informacje o tajemniczym morderstwie, dokonanym właśnie w tej okolicy na parze młodych turystów. Zbrodni tej nigdy nie wyjaśniono. I choć minęło 26 lat, wszystkie wydarzenia, w których „od początku coś nie gra”, są przez wałbrzyskich kryminalnych traktowane nieco inaczej niż podobne przypadki w innych częściach Polski. W Górach Stołowych bierze się pod uwagę wszystkie wątki, od tajemnic II wojny aż po współczesne działania zbrojnych grup przestępczych. Ważne są przy tym techniki operacyjne i jeszcze bardziej nowoczesny sprzęt. Policjant miał przy sobie urządzenie elektroniczne pozwalające na precyzyjny pomiar odległości mierzonych na nierównym, skalistym terenie. Miernik otrzymał do kolegi technika kryminalistycznego.
– Mirku, weź to.
– A co to jest?
– Przyda się. Intuicyjna obsługa.
– A po co mi to?
– Szkoda drapać kolana na skałach. Ślisko, brudno, chropowato. Nie musisz tego dotykać. Miernik wszędzie dotrze i wszystko pomierzy za ciebie.
– Dzięki, ale nie mam, gdzie tego schować.
– Weź teczkę.
– Tę?
– No tak. Nie mamy innej.
Aspirant Mirosław Tischner zabrał w góry teczkę, którą przed laty nosił zasłużony dzielnicowy. Do teczki nikt nie zaglądał, leżała w sejfie i czekała na swoją rolę eksponatu na przygotowywanej wystawie dotyczącej historii dolnośląskiej policji. W sumie rekwizyt się przydał. Idąc w cywilnym ubiorze i trzymając teczkę zasłużonego dzielnicowego aspirant Tischner sprawiał wrażenie człowieka, który będąc trochę inny, może pozwolić sobie na nietypowe zachowanie na górskim szlaku.
***
W tym czasie ratownicy snuli pogawędkę na pozazawodowe tematy i tylko jeden z nich skrupulatnie fotografował fragment skały, do której była przymocowana uprząż denatki.
– O idzie porucznik Borowicz – któryś z nich powiedział, gdy na stopniach ażurowych schodów pojawił się mężczyzna z teczką.
– Wygląda raczej na tego drugiego, jak on się nazywał?
– Zubek.
Policjant chyba trochę słyszał o czym mowa, bo rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące tego kim jest.
– Dzień dobry, starszy aspirant Mirosław Tischner z wydziału dochodzeniowo- śledczego komendy wojewódzkiej policji w Wałbrzychu.
– No cześć kolego, czekamy na pana chyba z godzinkę.
– Myśleliśmy, że pan policjant z powietrza do nas dotrze, a pan nogami po schodach…
– Oszczędzamy na paliwie lotniczym – powiedział aspirant, no bo co innego miał powiedzieć.
– My nie oszczędzamy paliwa. Każdego zabieramy.
– Pana też zabierzemy jakby co, no nie chłopaki? Tylko prosimy bez tej teczki, bo chłopaki pomyślą, że spod lawiny wyciągnięta a to pech przynosi.
Niefortunne rozpoczęcie czynności śledczych, zgodnie z przyjętą wiedzą operacyjną, trzeba przerwać czymkolwiek, może to być pokazanie dowodu lub przekazanie informacji gwałtownie zmieniającej nastrój rozmówców.
– Było widać, że kobieta w uprzęży nie żyje? – zapytał policjant, choć wiedział, że jest to pytanie tabu w środowisku ratowników górskich.
Ratownicy przestali się uśmiechać. Popatrzyli na siebie, jakby oczyma grali w marynarza wybierając tego, który ma się pierwszy odezwać.
– U nas tak się nie mówi.
– Wiem. Przepraszam.
– W ciepłym domu ludzie wiedzą, że zimne ciało…W zimnym polu skóra zimna serce ciepłe.
– Wiem. Jeszcze raz przepraszam – powtórzył aspirant.
Jeden z ratowników szybko dotknął wiązania liny na swojej uprzęży. Wyglądało to jak odruchowe sprawdzenie punktu wiązania liny. Policjant dostrzegł jednak, że ratownik podciągając pas biodrowy wykonał kciukiem znak krzyża. Reszta wartowników jak na hasło odwróciła się tyłem i w domyśle wykonała ten sam znak na swoich uprzężach.
– Wygląda jakbyśmy se sikali, no nie? – odezwał się jeden z ratowników – a my świętego Wawrzyńca, naszego patrona podpinamy do uprzęży.
– A wy w policji, co robicie tuż przed akcją?
– Sramy.
Autoironiczny żart funkcjonariusza, rozbawił wszystkich. Dał poczucie wyższości ludziom z gór. A góry lubią ludzi z poczuciem wyższości. Takie są. Nawet te niskie. Takie jak Góry Stołowe. Aspirant oczywiście to zauważył i szczerze docenił zmianę nastroju. W głowie szybko szukał jakieś zręcznego przejścia do czynności służbowych.
– Uprząż miała wesołą – odezwał się najstarszy wiekiem ratownik widząc bezradność policjanta.
– Jaką?
– No taką kolorową. Nietypową. Ja na tych dizajnach się nie znam, ale koledzy twierdzą, że to jakaś znana marka. Młody, powiedz panu, bo ty się znasz.
– Chodzi o markę Edelrid, damskie uprzęże wspinaczkowe tej marki bywają żółte, fioletowe, różowe i mienią się w świetle słonecznym – wyjaśnił „Młody”.
– Ma to jakieś znaczenie? Na przykład dla bezpieczeństwa? – zainteresował się śledczy.
– Nie. Ładniej wygląda się na zdjęciach.
– Drogi jest taki sprzęt?
– Czterysta złotych maks. Wspinaczka to nie wędkarstwo. Tanie jest.
Policjant przeszedł bliżej skały na samym szczycie. Przyglądał się z pewnej odległości. Przez chwilę wspiął się jedną nogą na barierce schodów.
– Na tym cyplu się wpięła? – wskazał wystającą formę skalną.
– Chce pan tam wejść?
– A mogę?
– No na pewno nie z tą teczką.
Tischner położył teczkę na ziemię i podniósł leżącą na ziemi uprząż wspinaczkową.
– Taka uprząż będzie dobra dla mnie? Ktoś mnie będzie asekurował?
– A co pan ma w tej teczce? – ratownik zadał pytanie tak, jakby chciał aspiranta uratować przed dalszą kompromitacją.
– Ach racja. Zapomniałem. Wziąłem miernik. Nie będę musiał wchodzić na skały.
– Też tak uważamy.
– Trochę tej wspinaczki było na szkółce, ale wiadomo, jak to jest…
Trochę zawstydzony aspirant wyjął z teczki urządzenie pomiarowe i stojąc w różnych miejscach celował nim w kierunku formy skalnej, którą mu wskazano jako ostatnie miejsce życia dziewczyny ubranej w „wesołą uprzęż”. Pikania aparatu pomiarowego wzbudziły zainteresowanie goprowców.
– A hak wbity w skałę takie urządzonko widzi?
– Tak. Nawet podaje jego wysokość i objętość na każdym milimetrze.
– A jak hak będzie lekko wyluzowany? To też będzie widać na tym urządzeniu?
– Tak. Jeśli wgłębienie w skale będzie większe o dwa milimetry nić obwód haka, to mi tu wyskoczy różnica!
Aspirant poczuł, że zamiast szczytu zdobył autorytet. Dorzucił więc mocną informację:
– Wgłębienia po pociskach tym badamy, w ścianach budynków, gdzie trudno się dostać…
Wątek pocisku wywołał wrażenie i przebił silną kartą stos eksponowanych walorów pracy ratowników górskich. Najstarszy z goprowców podszedł do policjanta, podał mu rękę:
– Maciek jestem.
– Miło mi. Mirek.
Aspirant podając rękę ratownikowi czuł, że coś osiągnął, chociaż to „coś” nijak się miało do rozpoznania okoliczności zaistniałego wydarzenia w górach.
– Kuba prześlij Mirkowi zdjęcia. Niech zdecyduje czy to wystarczy, czy trzeba podejść jeszcze raz do tego haka – zarządził najstarszy ratownik wychodząc naprzeciw obawom policjanta, że traci czas na przyjacielskie pogawędki.
– Dziewczyna wiedziała, że tu jest stanowisko wspinaczkowe? – zapytał śledczy.
– Wystarczy poszukać w Internecie. To chyba była jej pierwsza wspinaczka w życiu. Nowiutka uprząż. Fakt, że fachowo założona. Ćwiczyła to oglądając webinary. My też takie nakręcamy.
– O uprzęży powiem wam po drodze. Zejdźmy już. – Aspirant słusznie przejął dowództwo grupy.
– Schodźmy. Zamelduj naszym, że schodzimy z Mirkiem, to znaczy panem z wydziału…Mirku, skąd ty jesteś?
– Z wydziału dochodzeniowo-śledczego komendy wojewódzkiej policji w Wałbrzychu.
Droga powrotna ze szczytu trwała mniej niż 40 minut. Dobre tempo narzucili ratownicy. Trzeba także pamiętać, że była to droga z górki. Wszyscy na parkingu znaleźliby się w rekordowym czasie, gdyby nie postanowili zrobić krótkiej przerwy podczas zbiegania w dół po kamiennych schodach.
– O tu możemy chwilę postać. Mirku złap oddech!
– Chętnie.
– My jesteśmy przyzwyczajeni. Jest ok?
– Nie ma problemu.
– Coś nam miałeś powiedzieć o tej uprzęży.
– No tak. Niech to zostanie między nami, bo śledztwo pewnie będzie trwało jakiś czas.
– Jasne…
– Zresztą jak nie ode mnie to się dowiecie od swoich kolegów z Lotniczego Pogotowia. Oni to już wiedzą.
– Co wiedzą?
– Na pokładzie śmigłowca zauważyli, że na lewej stronie uprzęży wspinaczkowej podoklejane są papierowe paski zapisane ręcznym pismem.
– Jakiś list pożegnalny?
– Coś w tym rodzaju. Ale to się nie trzyma kupy. Koledzy przesłali mi zdjęcia tych papierków, z prośbą, żebym was zapytał, czy coś kojarzycie? Mam zdjęcia. Poczekajcie chwilę. O tu – aspirant powiększył fotografię na ekranie smartfona – popatrzcie!
W skupieniu i ciszy czytali starannie wypisane drobnym i starannym pismem dziwne słowa i całe zdania:
W tym miejscu nigdy mnie dotąd nie było: inaczej oddycham; bardziej niż słońce razi promieniejąca obok niego gwiazda…
Łaknienie śmierci jest pierwsza oznaką nadchodzącego zrozumienia. Tego życia już się dłużej znosić nie da, zaś inne życie jest niemożliwe. Pragnienie odejścia ze świata przestaje zawstydzać i zaczyna się prosić z wnętrza starej i znienawidzonej celi o przeniesienie do celi nowej, której dopiero przyjdzie uczyć się nienawidzić. Ale także resztki wiary biorą w tym udział, bowiem może się zdarzyć, że podczas transportu, przypadkowo przejdzie Pan, spojrzy na więźnia i powie: „Nie zamykajcie go więcej; ten pójdzie do mnie”.
Aspirant pokazał całość zdjęcia.
– Spójrzcie taki długi tekst dokładnie rozmieściła na całym pasie biodrowym. Mówi wam to coś?
– Ten tekst jakby oplatał ją dookoła! – wyrwało się najmłodszemu ratownikowi.
– Coś jeszcze tam było? – zapytał najstarszy.
– Tak. Krótki tekst wlepiony na jednej kartce pod prawym pasem udowym:
Śmieszny jesteś w uprzęży, którą założyłeś dla tego świata
Aspirant Tischner zamknął ekran i schował aparat. Chwilę szli w milczeniu z głowami spuszczonymi w dół, jakby się bali potknąć na szlaku, który znali na pamięć, ale nigdy nie wydawał im się tak stromo pochylony do dołu.
Zadzwonił telefon aspiranta. Policjant odszedł na bok i rozmawiał dłuższą chwilę.
– Mirku, uważasz, że to ona sama wymyśliła?
– Co?
– No te złote myśli pod uprzężą.
– Nie. To nie są jej słowa.
– Też tak mi to przyszło na myśl.
– Właśnie dostałem informacje. Nasi policyjni informatycy po 10 minutach ustalili czyje słowa i jak się nazywa ich autor.
– No i jak się nazywa?
– Franz Kafka.
– Notowany?
– W pewnym sensie tak.
– Zamkniecie go?
– Nie da się.
– Będzie chociaż proces?
– Już był.
– I co? Facet lata na wolności?
Wszyscy nagle spojrzeli w górę. Bo tylko słowa „na wolności” powtórzyło echo. I nikt się tego nie wystraszył. Nikt się tego nie bał.
***
Sekcja zwłok nie wykazała w ciele denatki obecności środków psychotropowych. Pigułki „brane garściami” okazały się lekami przeciwbólowymi. Julia chorowała na przewlekłą białaczkę limfocytową. Życie w chorobie nauczyło ją szukać dla siebie miejsca „pomiędzy”. Wybrała dla siebie śmierć pomiędzy niebem a ziemią. Lubiła pisać krótkie myśli. Zapisywała je na osobnych karteczkach. Czuła się w tym dobra, wręcz doskonała. Gdy była już pewna swojego talentu, poznała Jego a właściwie Jego twórczość. Sto trzy aforyzmy znała na pamięć. Pozostał wybór tych kilku, którymi można się owinąć startując w mroczną i zimną otchłań śmierci. Założyła najbardziej kolorową uprząż. I tego się nie spodziewała. Podczas transportu, zauważył ją Pan, spojrzał na jej wesołą uprząż i powiedział: Nie męczcie jej dłużej. Ona należy do mojego świata.
Obraz: Caspar David Friedrich, Erinnerungen an das Riesengebirge