Doktor Stanisław

Autor: Lucyna Sterniuk-Gronek
Słowa
26 mar 2024
Jeden komentarz

Tekst zgłoszony do nas w Zimowym konkursie na opowiadanie.

Przychodzi baba do lekarza, a lekarz na to: proszę się rozebrać. Do stanika? Nie, do gołej baby, proszę pani!

– …oczywiście żartuję! – doktor zaraz się poprawiał. Nie chciał nikogo urazić, to przede wszystkim, ale też nie chciał, żeby baby się rozbierały. Skrępowane oddychały płycej, niż potrzebował do stetoskopu, a i on, jeśli któraś już zdążyła zrzucić ubranie, czuł, że nie pamięta wszystkich fragmentów podręcznika do medycyny.

– Pan doktor to się chyba już tyle naoglądał, że nie robi na nim wrażenia taka goła baba! – mówiła czasem jakaś pacjentka.

– Wiele widziałem, jestem lekarzem – przyznawał i na tym kończył. Nie było sensu brnąć w tłumaczenia, że nie jest zboczeńcem, z drugiej strony nie chciał też, żeby baby miały poczucie, iż oddają swe troski w ręce osoby bez doświadczenia.

Prawda była natomiast taka, że wcale się tak wiele nie naoglądał.

Więc co? Widok baby w samym staniku to nic? – zdziwiliby się niektórzy marzyciele, i tu, owszem, mógł przyznać im rację: naoglądał się do syta biustonoszy, tej śmiesznej uprzęży, która ma dyscyplinować dekolt. A ponieważ idąc do lekarza, baba zazwyczaj spodziewa się streepteasu, zakłada na ogół taką lepszą, z prezentu, albo od bogatej bratowej, na którą nie pasowała.

A zatem – chcąc nie chcąc, w kwestii fasonów, kolorów i stanikowych mód doktor Stanisław miał z każdą wizytą coraz więcej do powiedzenia. Nic jednak nie mówił, bo uważał, że jako mężczyzna, powinien swoje zainteresowania damską bielizną ograniczać do rodzajów zapięć, czyli rozpięć. Nie był przecież transwestytą, ani jakimś dolce and gabaną, żeby patrzeć na krój stanika, zamiast na to, co wystaje z niego naokoło, siłą rzeczy jednak patrzył i z czasem zaczął patrzeć ze zrozumieniem. Oprócz groszków i grochów, kokardek w kolorze gołębim i efektu push up, zauważał także odciśnięte pręgi na skórze, źle dobrany rozmiar i zanadto ściągnięte ramiączka. Widział zaczerwienienie i otarcia od zbyt luźnego fasonu, oraz podrażnienie od wybielanych chlorem koronek. A to już była sprawa zdrowotna.

– Proszę wybaczyć – w którymś momencie przysięga Hipokratesa wzięła górę nad męską dumą i przemówił – ale ta modna balkonetka ecru uciska panią, jest za mała.

– …bo to taki stanik do lekarza… – przyznała baba – normalnie w nim nie chodzę, bo mnie uciska.

– No widzi pani! – ucieszył się. Diagnoza, pierwsza diagnoza postawiona w trudnej sztuce doboru biustonoszy, okazała się trafna. – Z drugiej strony szkoda, bo jest bardzo elegancki – dodał szczerze.

– Prawda? – babie zrobiło się miło – zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia! Przecenili go aż z trzystu złotych, bo to ostatnie sztuki, na metce był mój rozmiar, biegłam z pracy na jogę, więc nie miałam czasu mierzyć, a oddać przecenionego nie można…

Doktor Stanisław wysłuchał potem wielu takich dramatycznych historii. „Skurczył się w praniu”, „byłam pewna, że z czasem się rozciągnie”, „mam tak ze wszystkim”. Ile kobiet, tyle powodów obtarć i uciśnięć klatki piersiowej, odstawania miseczek, wbijania się fiszbin w pierś, wylewania się biustu górą i tworzenia nienaturalnych wybrzuszeń. Zdarzały się oczywiście pacjentki ze stanikiem dopasowanym idealnie. Doktor uznał, że mają po prostu idealne piersi, ale pewnego dnia przypadkiem poznał ich sekret.

– Zapiszę pani taki droższy lek – oznajmił pacjentce, która miała biust obfity, ale ładnie – ani niezbyt ciasno, ani też za luźno – upakowany w biustonoszu. A poza tym kaszel.

– W porządku! – odparła – Wie pan, tak po prawdzie, ja to nie jestem raczej z tych, co nie mają co włożyć do miski.

– Oj tak! – wypalił wtedy.

– …przepraszam?

– Ma pani co włożyć do swojej miseczki E – wytłumaczył – Wiele widziałem, jestem lekarzem – dodał szybko. Baba odetchnęła. Już myślała, że to był przytyk do sprawy sprzed pięciu lat, kiedy jako profesorka, stała się bohaterką afery na lokalnej uczelni, nazwanej przez prasę „Kasa za zaliczenie gate”.

– A nawet F – powiedziała z dumą – niech pan jednak nie myśli, że to taka frajda! Na głowie staję, żeby kupić odpowiedni stanik!

-…czyli jak? Konkretnie? – doktor zastrzygł uszami. Jeśli dowie się więcej, pomoże innym kobietom, a pomaganie było jego życiowym powołaniem.

– Chodzę do brafitterki.

Po ustaleniu, cóż to takiego i gdzie żeruje, poszedł tam i doktor Stanisław. A potem poszedł dalej: na kurs. Po trzech miesiącach oraz złożeniu egzaminu został profesjonalnym dobieraczem stanikowych uprzęży, a nawet włożył w program kursu swój wkład. Otóż po jego interwencji wzbogacono go o uwagę przekazywaną kursantom do przekazywania dalej klientkom: „lekarze pierwszego kontaktu twierdzą, że wcale się nie obrażą, jeśli pacjentka włoży na wizytę znoszony, ale wygodny stanik, zamiast stroić się w cisnący”.

Odtąd, kiedy przychodziła baba do lekarza, doktor dawał jej dwa rodzaje zaleceń: co do kaszlu i co do stanika, jeśli oczywiście potrzebowała tych… pierwszych, bo sława doktora szybko rozeszła się wśród kobiet z osiedla i zdarzało się, że pacjentki przychodziły wyłącznie po poradę brafitterską.

– Co pani dolega?
– Ciśnie mnie w prawej miseczce…
– Dlaczego nie pójdzie pani do brafitterki? Ja doradzam wyłącznie przy okazji badania, bo i tak się panie rozbieracie do stanika…
– Żeby mnie obca baba macała? Lekarz, to lekarz, panie doktorze. Ni baba, ni chłop. A ponadto na NFZ…

I choć nie był to – jako dla mężczyzny – najszczęśliwszy komentarz, doktor Stanisław czuł się skomplementowany. Oczywiście miewał również najzwyczajniejszych pacjentów męskich, którzy, co prawda nie są tak obficie reprezentowani w dowcipach, ale również cierpią na różne dolegliwości. Doktor Stanisław robił sobie przy nich przerwę od brafittingu i przypominał sobie podręcznik do medycyny.

W całej tej, niecodziennej praktyce bywały, owszem, sytuacje krępujące. Na przykład pewnego razu, gdy właśnie pokazywał jednej babie, jak ma się pochylić i włożyć pierś w miseczkę, weszła do gabinetu recepcjonistka z kartami, żona innego lekarza, która nie chodziła do doktora Stanisława, bo pierwszy kontakt miała z mężem w domu. Na jej twarzy wymalowało się oburzenie, wyszła, a potem, po dyżurze poprosiła doktora na słowo.

– Doktorze Stanisławie! – zaczęła kategorycznie – to jest niedopuszczalne! Tak się nie robi! Nie pochyla się tak nisko, bo pierś się grawitacyjnie wydłuża i niby wchodzi do miseczki, ale potem, po wyprostowaniu wyłazi bokiem! One muszą się pochylać mniej!

Doktorowi Stanisławowi przybywało pacjentek i pozytywnych komentarzy w internetowym serwisie. Popularny doktor lubił sobie wyobrażać, że wszystkie te entuzjastyczne: ,,Uwolnił mnie od cierpienia!”, „Odzyskałam radość życia”, czy – nieco bardziej lakoniczne: ,,thx” odnoszą się do rekomendowanych przez niego syropów. Gdzieś w głębi ducha czuł jednak, że pomoc, jaką oferował swoim pacjentkom (…a może już klientkom?) zaczyna się i kończy na staniku. Znosił to jednak dzielnie, bo przecież źle dobrany biustonosz to w końcu sprawa jak najbardziej zdrowotna, a po drugie, podczas gdy dawniej baby rozbierały się do stanika, tak teraz rozbierały się do stanika doboru, czyli, najzwyczajniej w świecie: do gołej baby. Od pasa w górę, ale ten szczegół nie miałby już znaczenia, gdyby postanowił pochwalić się wśród znajomych. Nie robił tego z szacunku dla bab, z poczucia, że dobranie syropu i tak jest społecznie wyżej cenione niż dobranie miseczki (bzdura!), a po trosze też dlatego, że nie był pewny, czy obwód biustu należy do tajemnicy lekarskiej, czy nie.

***

Mijały dni i miesiące, doktor Stanisław, jako doskonalący się stale lekarz, zrobił jeszcze jeden kurs brafittreski (trzeba jednak dodać, że prawie oblał egzamin z części dotyczącej przedsiębiorczości). Tymczasem szef przychodni przyglądał mu się bacznie. Doktor Stanisław nie wiedział, czy wiedział, ale podejrzewał, ze podejrzewa. Kiedy więc wezwał go któregoś dnia do swojego gabinetu, wziął głęboki wdech i trzy razy powtórzył: wiele widziałem, jestem lekarzem.

– Drogi kolego – ten na to – ma pan dobre wyniki, pacjenci chwalą pana, zapisują się i przepisują z innych rejonów. Nie bierze pan, co prawda, wielu wizyt domowych (o rety! Tego by brakowało! – pomyślał doktor Stanisław), ale kiedy poproszono mnie, o polecenie dobrego internisty, bez wahania wskazałem pana. – oświadczył.

Doktor Stanisław nie rozumiał.

– Mam znajomości w dużej, prestiżowej przychodni. Gdyby był kolega zainteresowany, to przeniesienie jest możliwe praktycznie od ręki. Oczywiście dla nas to będzie strata. Dla pana jednak awans, wyższa pensja i dodatki, a dla mnie osobiście korzyść w izbie lekarskiej, bo jeśli polecę dobrze, to… nie polecę, rozumie kolega, w strukturach mamy tam teraz mały bałagan…

No tak, szef przychodni był jednocześnie działaczem w wyższych gremiach i tam realizował swoją przysięgę. Może nawet miał upatrzoną inną, ciekawszą fuchę.

– Będę zaszczycony! – powiedział doktor. Jedną z najważniejszych nauk, jakie wyciągnął z obu kursów była ta o odwadze, podejmowaniu ryzyka i spełnianiu marzeń. Przyszłe brafitterki z obu kursów (tak, doktor był tam jedynym mężczyzną) ulokowały wszystkie oszczędności i całą energię w otwarcie salonów bieliźniarskich i gorseciarni z fachowym doradztwem. Wiele z nich rzuciło w tym celu dotychczasową pracę i rodzinne strony. Jedna zastawiła w lombardzie obrączkę, a trzy sfałszowały dane do kredytu. Imponowały ostrożnemu z natury doktorowi swoją determinacją i wiarą w sukces. I to właśnie one, odważne bizneswoman zainspirowały go do zmiany pracy w dwie sekundy.

– Doskonale. Zacznie pan od przyszłego tygodnia! Sprawdził się pan tu, sprawdzi się pan i tam! No, tylko proszę mnie nie zawieść – wyciągnął do niego rękę.

– …a niech tam! – doktor Stanisław poczuł się jak król życia. Zrobił to! Poszedł wyżej! – to gdzie będę przyjmował? – zapytał.

– Będzie pan zadowolony! Na Trzmielowickiej, w przychodni wojskowej!

Obraz: François Boucher „The Triumph of Venus”

Jeden komentarz
LUCY
2024-04-09 19:44:09

Opowiadanie z pomysłem - tak bym nazwała, bo pisać tak ciekawie o czymś banalnym, to naprawdę sztuka. Pomysły się rodzą w głowie, a coś odczuwam, że ta głowa ciekawa ( jej zawartość). Opowiadanie lekko strawne. Polecam do poobiedniej kawy. Nie trzeba słodzić.

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *