O rodzicach i dzieciach
Szwedzki dramaturg August Strindberg uznał rodzinę za instytucję odosobnienia dla kobiet pragnących łatwego życia, za więzienie dla mężczyzn i piekło dla dzieci. W ten sposób wyraził rozpacz, iż rodzina nie daje ludziom tego, czego od niej oczekują, rozpacz z powodu cierpienia, że on, Strindberg, nie potrafi być tym, kim chciałby, nawet po trzech małżeństwach.
Oczywiście, że rodzina oznacza serdeczne uściski, bezpieczną przystań oraz wspomnienia zdolne przetrwać nawet śmierć, lecz jest to także laboratorium przeprowadzające ryzykowne eksperymenty. W szczególności zapewnia nabywanie doświadczeń w sztuce radzenia sobie z niepewnością życia. Bez niej wszystko stałoby się nieuchronne i nie byłoby o czym marzyć.
„Idioci płodzą idiotów” – napisał święty Tomasz z Akwinu. Do niedawna uważała tak większość ludzi. Gdyby tak istotnie było, to niewiele mogłoby się zmienić w życiu ludzi. Francis Galton, wnikliwie badając losy dzieci geniuszy, odkrył, że te dzieci zwykle nie były geniuszami…
Ludzkość zawdzięcza bardzo dużo różnym porażkom, heretykom i ludziom źle odpowiadającym na egzaminach. Tacy ludzie niekiedy zmieniali bieg historii.
Gregor Mendel nie zdał egzaminu u sławnych profesorów w Wiedniu. Nie podobało im się to, że był samoukiem. Nie mógł uchodzić w swoich czasach za kogoś w pełni normalnego, bo, choć był mnichem, uważał dzieło stworzenia za nieukończone całkowicie i że świat wciąż się zmienia. Poza tym nie traktował świata zbyt serio. Siebie zresztą też.
Z optymizmem przeprowadzał doświadczenia z różnymi odmianami groszku pachnącego. Niczym heretyk wykorzystał matematykę na użytek botaniki i wyodrębnił układy genów dominujących i recesywnych w poszczególnych pokoleniach. Stanowi to podstawę współczesnej genetyki. Zrozumiał, że ścisłe rozgraniczenie różnych dziedzin nauki prowadzi do wykształcenia specjalistów nie rozumiejących się nawzajem, a wiedza może się rozwinąć tylko poprzez tworzenie wspólnych pól pomiędzy różnymi dyscyplinami.
Wartości cenione w rodzinie uległy ogromnym zmianom w ciągu wieków. Ich znaczenie jest coraz bardziej niepewne. Były czasy, że niemal nie dało się odróżnić dzieci od służących, gdyż zmuszano je do pracy od najwcześniejszych lat. W XIX wieku potrafiły one zapewnić nawet połowę dochodu rodziny(!). Gdy zlikwidowano to zjawisko i do pracy poszły matki, wydarzyła się wielka rewolucja w sferze emocji. Od tego czasu rolą dzieci stało się wymuszanie wydatków rodzinnych, a nie zarabianie pieniędzy.
Gdy podstawą rodziny stała się wzajemna miłość jej członków, dziecko znalazło się w niepewnej sytuacji. Czego bowiem od niego się oczekuje w zamian za otaczanie go uczuciem? Gdy zarabiało pieniądze na utrzymanie rodziny, potrafiło ocenić swoją wartość. Kiedy jednak pod tym względem stało się bezużyteczne i zarazem całkowicie zdane na utrzymanie przez rodziców, musiało uzależnić poczucie własnej godności od pewności miłości rodzicielskiej i od okazywanego mu podziwu, bez gwarancji, że podziw ten podziela ktokolwiek poza nimi. Czasami musiało odpłacać im za to, zamieniając fantazję w rzeczywistość i stając się tą idealną osobą, jaką chcieli być oni sami. Czasami zaś musiało wyrosnąć na niezależnego, „szczęśliwego” człowieka, choć miłość rodzicielska mogła zostać cofnięta, jeśli rezultat okazywał się zanadto szokujący.
To, że dzieci często nie spełniają oczekiwań rodziców, nie jest znakiem upadku rodziny, podobnie jak zerwanie z tradycyjnym jej modelem. Rodzina jest nie tylko najstarszą instytucją społeczną, ale zarazem najłatwiej przystosowującą się do nowych warunków. W ciągu dziejów jej cele ustawicznie się zmieniają. Z tego powodu (i nie tylko) niektórzy szydzą z rodziny. Wobec takich szyderstw przychodzą mi na myśl słowa Alfreda de Musset: „szydzenie z chwały, religii, miłości i ze wszystkiego to wielkie pocieszenie dla tych, którzy nie wiedzą, co ze sobą począć”. Współczesna rodzina, z jednym lub dwojgiem dzieci, niewiele ma wspólnego z rodami pełnymi krewnych wszystkich pokoleń, otoczonymi świtą, lokatorami, służącymi i mnóstwem nieślubnych dzieci.
Ostatnia zmiana modelu rodziny polega na przekształceniu pracującej wspólnoty w grupę organizującą sobie przede wszystkim spędzanie wolnego czasu. Jako instytucja organizująca swoim członkom zatrudnienie nie odnotowała na swym koncie wielkich osiągnięć. Rodzice nie dbali o jej bezpieczny byt, mając więcej dzieci, niż trzeba było, by zapewnić ciągłość wykonywanego w rodzinie zajęcia i skazując zbędne potomstwo na szukanie szczęścia daleko od domu, nawet za granicą.
Najbardziej pozytywne odkrycie, jakiego dokonali rodzice, dotyczy tego, jak interesujące mogą być dzieci. Odkryli, że niewolniczo posłuszny pracownik po prostu jest nieciekawy. O wiele większą satysfakcję dają dzieci wtedy, gdy przejawiają niemożliwe do przewidzenia, zaskakujące reakcje.
Dzieci coraz częściej zasypują rodziców pytaniami, na które nie ma odpowiedzi, gdyż te stare są ułomne i zmuszają ich do przemyślenia na nowo wszystkiego, co wydawało się oczywiste. Rodzicielstwo jak nigdy dotąd łączy się z ryzykiem.
Cała historia jest usiłowaniem pozbycia się niepewności. Życie pozbawione niepewności byłoby jednak nieciekawe. Bezpieczeństwo samo w sobie już nie jest ideałem, ponieważ zrozumieliśmy, że nie może być stuprocentowe. Plany niemal nigdy nie są realizowane. W życiu marnuje się wiele doświadczeń. Na szczęście już wiemy, że nawet porażka może być wykorzystana jako szansa.
Z nadzieją zawsze wiąże się niepewność, a z niepewnością nadzieja.
Obraz: Samuel Metford „MacKenzie family silhouette”