Świadek

Autor: Monika Karpowicz
Słowa
05 kwi 2024
Brak komentarzy

– Wiem, jak to jest. Dopóki nie wyszłam za mąż, to było tak, jakbym stała na przystanku, a autobus nie przyjeżdżał. Wszyscy dawno odjechali, a ty stoisz sama i boisz się, że tak już zostanie, że nie odjedziesz nigdy.

Kiwam głową na „tak”. Dziewczyny i kobiety, które znam, zwykle nie mówią, że wiedzą co czuję. Z reguły opowiadają mi o sobie, a ja ich słucham. To pierwszy raz, kiedy któraś mi współczuje, ale sytuacja jest dość skomplikowana. Otóż ja nie czuję się, jakbym stała na pustym przystanku! Wiem, że powinnam się tak czuć, bo podobne relacje słyszałam wiele razy, kiedy miałam dwadzieścia lat i dużo później. Rzecz w tym, że czas mija, a ja nie czekam na autobus. Jednak nie chcę się do tego przyznać, bo stracę tę raz nawiązaną, cenną nić porozumienia. Czy to nieuczciwe z mojej strony, choć raz cieszyć się kobiecą więzią, nawet jeśli jest zbudowana na współczuciu wobec nieistniejącej krzywdy? Nie jestem przecież pokrzywdzona, choć owszem, jest wiele pojazdów, jakie omijają mój przystanek: bus znaczenia, taksówka społecznego szacunku, ciężarówka sławy. Czekam na nie w radosnym podnieceniu, nie czuję upływu czasu, nie mam wrażenia, że coś mnie bezpowrotnie omija. To ja pracuję nad tym, żeby pewnego dnia któryś z nich, choćby dymiący rzęch, zatrzymał się na moim przystanku.

Nie mówię jej tego wszystkiego. Nasze długie rozmowy mają zawsze ustalony, rytualny przebieg. Ona dostarcza mi tego, czego jak sądzi, mam dojmujący brak: prace domowe dzieci, ich rysunki, co powiedział mąż, co na to ona, co powiedziała mama, a co ona jej odrzekła. Po dłuższej prezentacji i monologu włączam się tradycyjnie:

– No właśnie, a wiesz, co naukowcy stwierdzili?
To jest najlepszy prezent, jaki mogę jej dać, osadzić jej życie w szerszym kontekście, umieścić na ściennym kilimie, powiedzieć: popatrz – twoje dzieci są jak setki innych na świecie, a narzekania twojej mamy to typowe w jej wieku, potwierdziła to nauka! Nic nie cieszy jej bardziej i wiem, że właśnie tego oczekuje. Mimo że jest lepiej wykształcona ode mnie, za cel życia postawiła sobie złapanie autobusu na przystanku, bo jej rówieśnice – wszystkie co do jednej, odjechały już stamtąd. Ale gdy to się udało, porównania z nimi jej nie wystarczały. Chciała mieć za plecami ten szeroki kilim o nazwie: świat. Zostałam ja, nastroszona sowa nad kubkiem herbaty, przypinająca ją szpilką w odpowiednim miejscu, w którym się plasuje.

Kiedyś znów zaprosiła mnie do siebie na dłużej i od progu zalała goryczą, nie zauważając, że jestem po długiej podróży – to ja byłam tam dla niej, nie ona dla mnie. Siedziałam więc przy kuchennym stole z klejącymi od brudu dłońmi i słuchałam.

– Dlaczego nie powiedziałaś, że tak trudno jest pisać? – prawie krzyczała. – Usiadłam przy laptopie, kiedy maluchy spały, otworzyłam pusty dokument i nic! Monia, słyszysz? Nic!
Nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć. Temat poruszała równie chętnie, jak ten z autobusem. Zawsze chciała pisać, ale rodzice jej do tego nie zachęcali, a teraz jest już za późno. Nie próbowałam wtrącać, że mnie podobnie, i że z tym „za późno” to też nie jest prawda, niech popatrzy na mnie. Tu nie chodziło o spór na argumenty, po prostu chciała wyrazić żal, że w rodzinnym domu równo zasłane łóżka i posłuch jak w pruskiej szkole były ważniejsze, niż pobudzanie kreatywności u niej i jej rodzeństwa.
A teraz prawie kipiała wściekłością. Chciała wreszcie pisać, miała czas, żeby to robić! Co poszło nie tak?

Nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć. Jak to jest, kiedy w czasie bezsennej nocy, gdy przeszkadzają szwy w koszuli nocnej, ciężar własnego ciała obciążający materac, a nawet własne włosy, łapiesz się nagle na tym, że jesteś w trakcie opowieści. Kto jest słuchaczem? Nie wiadomo. To ktoś, kto dopiero przybył na ziemię i wyjaśniasz mu krok po kroku, jak obiera się ziemniaki, jak idzie się chodnikiem, czy czeka na telefon. Ten moment jest najważniejszy. To wtedy musisz włączyć światło, usiąść do laptopa i zacząć pisemnie wyjaśniać kosmicie świat. Nie wtedy, kiedy w południe maluchy śpią, a ty postanawiasz, że raz wreszcie pokażesz rodzicom ich błąd, jaki popełnili, pilnując, żebyś nie miała zbyt krótkiej spódniczki lub zbyt potarganych włosów, a nie zważając, że marzy ci się pisanie.
Gdybym miała jej pokazać na przykładzie, jak wygląda taka nocna rozmowa z kosmitą, odtworzyć to, co ona mogłaby mu opowiedzieć, brzmiałoby to tak:

– Najpierw wybierasz męża. Siedzicie całą gromadą w knajpie na piwie i widzisz, że on żartując patrzy czy się śmiejesz, sprawdza, czy ci się jego żart spodobał. Kiedy wraca z baru, stoi przy stole tyle, aż ktoś się zdecyduje też iść po coś do picia i wtedy on korzysta, żeby usiąść obok ciebie. Wracacie do domów i jakoś tak wychodzi, że jest was coraz mniej, a na koniec zostajecie sami we dwójkę i wtedy drogę przebiega wam kuna. „Zobacz, jaka długa. Wybrała się na kury do czyjegoś kurnika” – mówi on i bierze cię za rękę, niby, żebyś nie bała się tego małego, miękkiego ciałka z ząbkami jak sztylety. I tak co weekend, wracacie z piwa, albo on przywozi ci książkę. Ale przecież ma dziewczynę, nawet wymienili się pierścionkami, więc musisz zrobić coś, żeby jednak był tylko twój. Idziesz więc do kościoła i modlisz się do świętego Judy, patrona spraw beznadziejnych.
– I to wystarczy? – nie wytrzymuje kosmita. Sprawy damsko-męskie na Ziemi wydają mu się fascynujące.
– Tak, nie ma lepszego sposobu, niż modlitwa – odpowiedziałaby ona. – To znaczy, nie stosujesz też zabezpieczenia, kiedy się kochacie, ale przecież gdyby święty nie chciał ci pomóc, to nic by z tego nie wyszło, tak?

Dość, nie chcę już dłużej mówić jej głosem do kosmity. I nie chcę siedzieć z nią. A zaprasza mnie coraz częściej i na coraz dłużej. Już nie chce rozmawiać ze mną o pisaniu, współczuć mi pustego przystanku, nawet nie robi mi już wyrzutów, że jej o czymś nie uprzedziłam. Po prostu mam być z nimi. Jak w skandynawskim filmie o badaczu, który siedząc pod sufitem na długonogim krzesełku, zlicza w notesie, co gospodarz wyjął z lodówki, o której poszedł spać i wstał. Jestem tam z nią, żeby mogła prowadzić rozmowy z mężem i dziećmi, wiedząc, że słucham. Wtrąca w odpowiednich momentach:

– Słyszysz, jak on się do mnie odzywa? Widziałaś? Własne dzieci wywracają oczami, jak matka do nich mówi.
Na co wszyscy wymienieni odpowiadają także, powołując mnie na świadka. Już nie przypinam jej do kilimu na ścianie. Rozstrzygam i rozsądzam, kto ma rację, a kto nie. W długich mowach zwracają się do mnie, żebym stanęła po ich stronie przeciwko reszcie. On wrzeszczy na dzieci i po każdej takiej tyradzie kończy:

– Chcesz, żebym wlał ci w dupę przy Moni? Tego właśnie chcesz? Niech ona ci teraz wytłumaczy, może ci rozumu do głowy naleje.

Kres następuje, gdy jedziemy razem do nich i wiem, że spędzę tydzień, który będzie wyglądał tak, jak nasza podróż, jak wszystkie dotychczasowe wizyty. Coś we mnie pęka, proszę go, żeby zatrzymał samochód. Natychmiast! Wymiotuję na gorącym asfalcie, zasłanym sosnowymi szpilkami. Płaczę ze wstydu, bo mijają nas w pędzie samochody. Może w każdym z nich jedzie taki świadek, jak ja. A może nie. Może to tylko ja tak bardzo chciałam utrzymać, jak długo się da, tę kobiecą więź. Jedyną, jaką mam.

Płaczą też dzieci, te same dzieci, które nigdy nie płaczą ze strachu, gdy grzmi na nie rozjuszony do białości ojciec. Pewnie czują, że jestem jakoś ważna dla rodziców, że coś beze mnie w ich domu nie może się obejść, coś może się rozpaść. A teraz dzieje się ze mną coś złego, niezrozumiałego dla nich.

Ale zrozumiałego dla mnie. Wycofuję się i nie pojawiam u nich więcej. Nie odbieram telefonów. Nie przyjeżdżam, nawet kiedy jej prochy po spopieleniu rozwiewa w lesie zimowy wiatr.

Obraz: Clarice Beckett „Evening, St Kilda Road”

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *