Konkurs na fotografię
KONKURS NA FOTOGRAFIĘ PRZEDŁUŻONY DO 22 MAJA!
Ogłaszamy kolejny konkurs na fotografię. Tematem jest miniatura Franza Kafki pod tytułem „Jazda na kuble”.
Regulamin i informacje:
- Do udziału w konkursie można zgłaszać zdjęcia zrealizowane w dowolnej technice jako plik w formatach: PNG, JPEG, JPS, PDF. Plik powinien być podpisany imieniem i nazwiskiem autora pracy.
- Fotografia powinna ukazywać temat jakim jest miniatura Franza Kafki „Jazda na kuble” (tekst poniżej).
- Termin zgłoszeń upływa z dniem 22 maja 2020 roku. Wszystkie zgłoszenia, które wpłyną po ww. terminie nie zostaną rozpatrzone. Rozstrzygnięcie nastąpi do 31 maja 2020 roku.
- Wzięcie udziału w konkursie jest bezpłatne. Osoba zainteresowana może zgłosić maksymalnie dwie prace.
- Dokonując zgłoszenia, osoba zainteresowana zapewnia tym samym, że jest wyłącznym autorem zgłoszonej pracy, a jej prawa autorskie do ww. pracy nie są w żaden sposób ograniczone, oraz że w przypadku zgłoszenia roszczeń przez osoby trzecie z tytułu naruszenia praw autorskich do organizatora, przejmie odpowiedzialność z tego tytułu.
- Organizator powołuje Jury w składzie Redakcji Józefk.pl. Do zadań Jury będzie należało: a) zapoznanie się z nadesłanymi pracami, b) ich ocena oraz wyłonienie laureatów konkursu c) rozdysponowanie honorariów za udział w konkursie. Decyzje Jury są ostateczne i nie przysługuje od nich odwołanie. Osoby wchodzące w skład Jury nie mogą brać udziału w konkursie.
- Uczestnik konkursu wyraża zgodę na udostępnienie nadesłanych przez siebie prac na blogu www.jozefk.pl oraz na www.facebook.com/JozefK/
- Nagroda dla zwycięzcy to 1000 polskich złotych, wszelkie daniny należne państwu bierzemy na siebie.
Kontakt i jednocześnie adres do nadsyłania prac:
e-mail: slowo.konkurs@jozefk.pl
W temacie maila prosimy wpisać „FOTOGRAFIA”
JAZDA NA KUBLE
Cały węgiel zużyty; kubeł pusty; łopata bez sensu, piec tchnący zimnem; pokój nabrzmiały mrozem; przed oknem drzewa zdrętwiałe od szronu; niebo, srebrny puklerz przeciwko temu, kto chce od niego pomocy. Muszę mieć węgiel, nie mogę przecież zamarznąć; za mną bezlitosny piec, przede mną takie samo niebo, toteż muszę pomiędzy nimi cwałować i pośrodku drogi szukać pomocy u handlarza węglem. Ale on już zobojętniał na moje zwykłe prośby; muszę mu jak najskrupulatniej dowieść, że nie mam już ani pyłku węgla i dlatego jest właśnie dla mnie słońcem na firmamencie. Muszę je nachodzić jak żebrak, który rzężąc z głodu, dogorywa u drzwi, aż pańska kucharka zdecyduje się nalać mu fusów od kawy; tak samo handlarz, wściekły lecz opromieniony przykazaniem: „Nie zabijaj”, sypie do kubła łopatę pełną węgla.
Już sam mój wjazd musi zauważyć, dlatego jeżdżę tam na kuble. Siedząc na kuble, z ręką na uchwycie, tej najprostszej uprzęży, z trudem staczam się pod schodach, na dole jednak mój kubeł wzbija się do góry wspaniale, wspaniale, wielbłądy przywarte nisko do ziemi nie podnoszą się piękniej, gdy drżą pod razami przewodnika. Przez zamarznięte ulice pędzę miarowym kłusem, często wzlatuję pod niższe piętra, nigdy nie upadam aż do bramy. A już niezwykle wysoko unoszę się przed piwnica handlarza, w której ślęczy głęboko na dole przy stoliku i pisze; żeby zapobiec nadmiernej spiekocie, otworzył drzwi.
– Węglarzu! – wołam głosem przepalonym od zimna, otulony oparami oddechu. – Proszę Cię, węglarzu, daj mi odrobinę węgla! Mój kubeł jest już taki pusty, że nie mogę na nim jeździć. Bądź tak dobry! Zapłacę, jak tylko będę mógł.
Handlarz przykłada rękę do ucha.
– Czy ja dobrze słyszę? – mówi przez ramię do żony, która robi na drutach, na ławce pod piecem – Czy dobrze słyszę? Klient.
– Ja nic nie słyszę – powiada kobieta, która spokojnie wypuszcza i wciąga oddech nad drutami, czując na plecach przyjemne ciepło.
– Tak – wołam – to ja, stary klient, wiernie oddany, tylko chwilowo bez pieniędzy.
– Żono – powiada handlarz – ktoś jest, ktoś tam jest, tak bardzo przecież nie mogłem się pomylić, to zapewne stary, bardzo stary klient, jeśli mi potrafi tak przemówić do serca.
– Co Ci, mężu? – mówi żona i przyciska robótkę do piersi, odpoczywając chwileczkę. – Nikogo nie ma, ulica pusta, wszyscy nasi klienci są już zaopatrzeni, możemy sklep na kilka dni zamknąć i odetchnąć.
– Przecież siedzę tu na kuble! – krzyczę i martwe łzy, wyciśnięte zimnem, przesłaniają mi oczy. – Spójrzcie, proszę, w górę, zaraz mnie odkryjecie, proszę o pełną łopatę, a jeśli mi dacie dwie, będę arcyszczęśliwy. Przecież reszta klientów jest już zaopatrzona. Ach, byle tylko usłyszeć brzęk węgla w kuble!
– Idę – odzywa się handlarz i chce na swoich krótkich nóżkach wspiąć się po piwniczych schodach, ale żona jest już przy nim, trzyma go mocno za rękę i mówi: – Zostań! Jeśli się będziesz nadal upierał, sama pójdę na górę. Pamiętaj o ostrym kaszlu dzisiejszej nocy. Ale dla interesu, choćby urojonego, zapominasz o żonie i dzieciach i poświęcasz swoje płuca. Idę.
– W takim razie wymień mu wszystkie gatunki, jakie mamy na składzie, ceny krzyknę Ci później.
– Dobrze – powiada żona i wychodzi na ulicę. Dostrzega mnie oczywiście natychmiast.
– Pani węglarzowo – wołam – witam uniżenie; tylko jedną łopatę węgla, od razu tu, do kubła; sam go zawiozę do domu, łopatę najgorszego. Zapłacę oczywiście wszystko, ale nie teraz, nie teraz. – Jakżeż te dwa słowa „nie teraz” dźwięczą niby dzwon i jak bałamutnie mieszają się z wieczornym biciem dzwonów, które dochodzi z pobliskiej wieży koscielnej!
– Czego chce? – woła węglarz
– Niczego! – odkrzykuje żona – Przecież tu nikogo nie ma, nic nie widzę, nic nie słyszę, to tylko bije szósta godzina. Zamykamy. Mróz jest potworny, jutro pewnie będziemy mieli jeszcze dużo roboty.
Nic nie widzi i nic nie słyszy, a jednak rozwiązuje tasiemki fartucha i usiłuje mnie zdmuchnąć fartuchem. Niestety, to się jej udaje. Mój kubeł ma wszelkie zalety dobrego wierzchowca, nie ma jednak siły oporu, jest za lekki, kobiecy fartuch odrywa go od ziemi.
– Wiedźmo – wołam za nią, podczas gdy ona, kierując kroki do sklepu, na poły ze wzgardą, na poły z zadowoleniem macha ręką – ty wiedźmo! Prosiłem Cię o łopatę najgorszego węgla, a tyś mi go nie dała. – Z tymi słowami wznoszę się w regiony lodowatych gór i znikam na zawsze.