Galaktyczne okowy wstydu
Tekst zgłoszony do nas w Zimowym konkursie na opowiadanie.
Toma ogarnęły okropne mdłości akurat w momencie, gdy kelnerka podała mu kubek wrzącej wody, do którego zaraz wrzucił kilka ususzonych ziół z Ziemi, stale przechowywanych w papierowej torebce, niestarannie opisanej „lądowanie”. Kapitan wiedział, że przybycie na planetę K21-4b będzie o wiele bardziej nieprzyjemne niż by tego chciał, ale nie miał innego wyboru, musiał odebrać stąd swojego kompana podróży.
Początkowo Tom łudził się jednak, że najgorszą rzeczą, która go dziś spotka, będzie tylko samo zejście na ląd, lecz szybko uświadomił sobie swoją pomyłkę, gdy zaraz po wylądowaniu rozniosło się po statku syczenie iskier elektrycznych i nieprzyjemny zapach spalenizny. Od tego momentu myślał, że nie stanie się nic gorszego od przepalonego kabla zasilającego jedną z części silnika. Jednak teraz nawet o tym przez chwilę zapomniał, walcząc w kawiarni z mdłościami i słuchając swojego kompana, mówiącego rzeczy, które wydawały się Tomowi pozbawione sensu.
– Nie bierzemy żadnej wiewiórki na pokład – powiedział do siedzącego naprzeciw mężczyzny, który wzdrygnął się na te słowa.
– Ale Tom, mówisz, jakbyś mnie w ogóle przed chwilą nie słuchał. Wiewiórka jest wyrazem prawdziwej dorosłości i obowiązku. Jak mam dojrzeć, jeśli będę bezwiewiórczy?
– Jim, nie – powiedział zrezygnowany i popił gorące zioła, parząc sobie przy tym nieznacznie język. – Miałeś tylko zbadać społeczność tej planety, a nie zamieniać się w jednego z nich.
– Przecież dokładnie to zrobiłem – powiedział urażony. – Ale w trakcie badań zrozumiałem, że oni mają rację i wreszcie wiem, czego nam brakuje. Pomyśl tylko, od kilku lat latamy w kosmosie i badamy różne społeczności, ale czy my się jednocześnie rzeczywiście rozwijamy? Nie mamy w sumie żadnych konkretnych ram życia, jakichś nakazów lub zakazów. Tom, my nawet jedliśmy owoce – szepnął przerażony.
– Zgłupiałeś do reszty. Co masz do owoców?
– Są zupełnie dziecinne. Kolorowe i słodkie, więc przeznaczone oczywiście dla niedojrzałych
przedstawicieli rasy ludzkiej, to przecież logiczne.
– Zupełnie nie, potrzebujemy ich.
– To może powinniśmy wreszcie dorosnąć i przestać na nich polegać. Ja już od jakiegoś czasu nie jem owoców – powiedział Jim dumnie, jednak nie spotkał się z uznaniem ze strony Toma, który tylko wywrócił oczami i westchnął z rezygnacją.
– Pozwól, że tego nie skomentuję – odparł, dopijając do końca napar z ziół. – Wracając do
rzeczywistości, tak jak mówiłem, przepalił się jeden z głównych kabli zasilających. Bez niego nie damy rady wylecieć. Jest tu jakiś pobliski sklep z elektryką?
Jim nie był zachwycony zmianą tematu, więc dał sobie chwilę na odpowiedź, próbując w tym czasie trafić do Toma intensywnym wzrokiem i dać nim do zrozumienia, że poprzednia rozmowa wcale nie jest zakończona. Jednak kapitan wpatrywał się uważnie przez okno, nie zwracając w ogóle uwagi na kompana.
– Tak – odparł przegrany Jim. – Jest sklep, zaraz za rogiem.
– Cudownie. – Tom oderwał wzrok od świata na zewnątrz, po czym zapłacił kelnerce symboliczną monetę. – Chodźmy więc.
Już z daleka widać było niewielką konstrukcję, zbudowaną z kilku, przystawionych do siebie i zmontowanych na słowo honoru falistych blach. Przymocowany do nich, ułożony z metalowych rur napis Śrubka i wkrętka uświadomił Tomowi, że to właśnie tutaj zmierzają.
Weszli do sklepu, po którym zaraz rozległ się dźwięk poruszonego drzwiami dzwoneczka. Nie mając wyboru, stanęli ramię w ramię, otoczeni bałaganem stworzonym z mniejszych i większych części metalowych i sprzętów elektrycznych. Z góry zwisały wszystkie rodzaje żarówek, jakie Tom kiedykolwiek widział na oczy, niektóre z nich nawet jeszcze świeciły, inne już dogasały.
Stali tak chwilę, gdy zza gratów wyłonił się sklepikarz, niby podobny do ziemskiego człowieka, a jednak większość jego ludzkich narządów była wymieniona na mechaniczne, poczynając od rąk, z których wystawały, ciągnące się w kierunku czaszki kable, a kończąc na oczach ze wbudowanymi, elektronicznymi soczewkami.
– W czym mogę służyć, moi mili państwo? – spytał z uśmiechem odsłaniającym metaliczne zęby.
– Potrzebujemy chudego kabla zasilającego, takiego do standardowego statku kosmicznego – odpowiedział Tom.
Uśmiech sklepikarza natychmiast wykrzywił się w wielkim niezadowoleniu, a jego oczy mrugnęły kilka razy w niedowierzaniu, jak gdyby zwątpił przez chwilę w działanie swojego nowego Ucha Wewnętrznego Pro Max 2.0.
– Chudego kabla? – Sklepikarz parsknął śmiechem. – Czy ja dobrze usłyszałem, że chudego?!
– Tak? – odparł Tom niepewnie. – Poprzedni był taki różowawy.
– Różowawy?! – Tym razem twarz sklepikarza zapłonęła szczerym gniewem, a jego ludzkie części ciała zabarwiły się czerwienią. – Czy Pan się przypadkiem nie pomylił? Różowawy?!
Tom pokiwał niezdecydowanie głową, nie mając pojęcia, w którym momencie powiedział coś niestosownego.
– Mógłby to Pan zachować dla siebie, że chudy i różowawy – sklepikarz kontynuował – a jednak przychodzi tu Pan ze swoim kolegą i prosi o takie rzeczy! Toż to hańba i obraza dla tego szanowanego sklepu! Nie! – wykrzyknął stanowczo. – Śrubka i wkrętka nigdy nie zrealizuje tak skandalicznego zamówienia! Proszę natychmiast opuścić ten sklep, już!
Sklepikarz wypędził ich pospiesznie i zamknął za sobą gwałtownie drzwi. Tom, nadal zdziwiony tym zdarzeniem, jeszcze chwilę patrzył ze skupieniem w stronę sklepu, jak gdyby czekał, aż jego umysł podpowie mu jakieś logiczne wytłumaczenie tego, co się stało, jednak żadna odpowiedź nie przychodziła.
– Tutaj wszyscy są tacy? – spytał, oglądając się na Jima, który trzymał w ręce podręczny notes i kreślił w nim coś w skupieniu.
– Podobni, tak. – Postawił w notesie kropkę i zamknął długopis. – Widzisz, Tom, tutaj istnieją zasady, nie to, co u nas na statku. Nie odkryłem jeszcze wszystkich, ale wiem, że prowadzą do prawdziwej dojrzałości. Jak je osiągniesz, to będziesz szanowany wśród tutejszych ludzi.
– Nie wiem, czy szukałbym u nich szacunku… Przecież ten sklepikarz nawet nie chciał się dowiedzieć, o co chodzi, tylko zdenerwował się na swoje własne domysły.
– Tom, z całym szacunkiem, ale brzmisz okropnie egoistycznie. Myślisz, że jesteś na tyle od nich lepszy, żeby mieć swoje własne, ważniejsze zasady? – spytał Jim zirytowany.
– Nawet tego nie powiedziałem, ty to sobie dopowiedziałeś. – Spojrzał na niego z niezadowoleniem, ale tylko napotkał tak samo uparte i przekonane o swojej racji oczy. – Dobra, Jim, nie ma co się sprzeczać, statek czeka. Wyjaśnimy sobie wszystko później. Teraz współpracujmy. Jest tu jeszcze jakiś inny sklep?
Jim chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko zawiesił wzrok na Tomie i pomimo coraz większej frustracji postanowił zrezygnować. Otworzył notes i przejrzał niechętnie notatki o planecie K21-4b, po czym stuknął kilka razy w jedną z kartek.
– Tak, wydaje mi się, że jest jeszcze jeden sklep, jakieś dziesięć minut stąd. Zaprowadzę nas.
Rosnące między mężczyznami napięcie skutecznie zniechęciło ich do prowadzenia jakiejkolwiek dalszej rozmowy. Przemierzali więc piaszczystą planetę w ciszy, nad głowami mając niezliczoną ilość gwiazd i dwie pobliskie planety. Jednak tylko Tom wpatrywał się z tęsknotą w gwieździsty horyzont. Mijający ich ludzie zwieszali smutno głowy, jak gdyby bojąc się nawiązać kontakt wzrokowy z kimkolwiek wokół siebie, a ich kroki były jednocześnie pospieszne, jak i niepewne, zupełnie jakby byli permanentnie spóźnieni na jakieś bardzo ważne wydarzenie, ale po drodze zapomnieli, jak się chodzi. Wkrótce na horyzoncie ukazała się większa od wszystkich innych budowla kształtu odwróconej kopuły, swoim wykończeniem przypominająca szklarnię.
– Jim, wybacz, że tak zlekceważyłem twoje badania, jestem dziś wykończony tą podróżą. – Tom przełamał ciszę.
Jim chwilę nie odpowiadał, tylko szedł w skupieniu, mieląc w głowie myśli, które po chwili ułożyły się w odpowiedź.
– Nie przejmuj się. Wierzę, że mimo wszystko dojrzejesz i zrozumiesz, jak trafne spostrzeżenia mają ludzie na tej planecie. Ich życie rzeczywiście ma cel.
– Myślisz? – spytał, na co Jim pokiwał głową. – I jak daleko jesteś w tym osiąganiu celu? – podjął trochę niepewnie jak rodzic pytający swoje dziecko o szczegóły najnowszej młodzieńczej pasji.
– Cudownie, że pytasz – odpowiedział rozochocony, uśmiechając się dziś po raz pierwszy.
Wyciągnął swój cenny notes i otworzył go w miejscu, z którego wystawała przyklejona szara zakładka. – Mam tu wszystko zapisane. Teraz muszę już tylko znaleźć swoją wiewiórkę, o czym ci wcześniej mówiłem, a potem przestać się uczyć nowych rzeczy.
– Przestać się uczyć? – przerwał mu Tom z niedowierzaniem.
– Dokładnie tak, w końcu dojrzali ludzie już wszystko wiedzą. Z moich obserwacji wynika, że każdy prawdziwy dorosły ma odpowiedzi na wszystkie możliwe zagwozdki, a jego interpretacje zdarzeń i intencji innych ludzi nie wymagają żadnych zbędnych pytań. Jak wiadomo, dojrzali ludzie nie mają czasu na tak dziecinne rzeczy, jak nauka.
– Hmm… – Tom mruknął bez przekonania.
– A skoro mowa o czasie, to najlepiej go nie mieć, bo jeśli masz niezajęte niczym godziny, to wtedy znaczy, że nie jesteś w stu procentach produktywny, co jest okropnie szkodliwe. Ten świat jest czymś w rodzaju fabryki, a wszyscy jego mieszkańcy są jej elementami, rozumiesz?
– Nie wiem, czy ma to dla mnie sens. Ludzie to przecież zwierzęta, nie maszyny… Więc nie można sobie nawet zrobić małej przerwy?
– Oczywiście, że można, jest to nawet wskazane, bo dzięki temu jesteś później lepszym narzędziem. Tylko nie zapominaj, że odpoczynek też powinien być produktywny. Trzeba być zawsze gotowym do użycia.
Tom już nie odpowiedział, bo jakikolwiek komentarz cisnący mu się na usta obraziłby Jima i jego wiarę w cel życia odnaleziony na planecie K21-4b. Szli więc w ciszy, jeden pragnął ucieczki, czując się niczym zwierzę w potrzasku, a drugi ożywił się znacznie po tym, jak dostał możliwość podzielenia się swoimi badaniami.
Szklarnia, do której po chwili dotarli, przypominała oazę na środku pustyni. Rośliny niemal wylewały się z budynku, całkowicie kontrastując do gołej, piaskowej powierzchni planety. Weszli do środka przepełnionego wyjątkowo elegancko ubranymi ludźmi, którzy zaraz zaczęli rzucać na nich pełne zaciekawienia spojrzenia.
– To gdzie ten sklep? – spytał Tom.
– Tutaj, zaraz za rogiem – odpowiedział Jim, pełen ekscytacji i wpatrujący się w jeden konkretny punkt. Tom poszedł za nim, choć już w momencie wejścia do szklarni zrodziło się w nim ziarno wątpliwości. Jego przeczucie nie było bezpodstawne i okazało się prawidłowe, gdy już po chwili stanęli przed wielkimi, obficie zdobionymi drzwiami, nad którymi widniał napis Sanktuarium wiewiórek.
– Chyba sobie żartujesz… – powiedział ze zrezygnowaniem do Jima.
– Tom, przepraszam, ale to dla mnie naprawdę ważne. Wszystko inne mogę zrobić na statku, ale wiewiórkę znajdę jedynie tu. Chcę tylko wypełnić swój cel życia, dojrzeć i być normalnym, rozwiniętym…
– Przecież ty nigdy nie będziesz człowiekiem – przerwał mu. Jim zamarł nagle, a w jego oczach zapłonął gniew wywołany okrutną zdradą. Nigdy otwarcie nie poruszali tego tematu. – Wybacz, ale chyba musisz to usłyszeć. Nawet jeśli jako jeden z pierwszych robotów dostałeś biologiczne ciało, to ono zawsze będzie tylko ciałem z laboratorium, a ty zawsze będziesz klasyfikowany jako sztuczna inteligencja. Żadna wiewiórka ani żadne twoje zasady i tak tego nie zmienią. Przecież nie jesteś nawet z nimi szczęśliwszy, wręcz przeciwnie…
Ale Jima już nie było, zniknął szybko w tłumie, nawet się za sobą nie oglądając.
– Cholera… – powiedział Tom, przeciskając się między ludźmi, jednak było już za późno na znalezienie androida.
Kapitan westchnął przeciągle i rozejrzał się po wpatrzonym w niego tłumie. Wszystko dziś szło nie tak, jak powinno, a każda próba naprawienia sytuacji, tylko generowała więcej problemów. W tym momencie chciał już tylko wrócić w przestworza kosmosu. Przepełniony frustracją, nie mając już nic do stracenia, spytał głośno:
– Czy ktoś ma może na zbyciu chudy, różowy kabel zasilający do statku kosmicznego?
Pożałował szybko tego zrywu, bo twarze wszystkich wokół pokryły się natychmiast oburzeniem, niektórzy zakryli dłońmi otwarte w szoku usta, inni tylko otworzyli szeroko oczy, a kilku mężczyzn stojących blisko Toma zmarszczyło groźnie brwi. Sala zaczęła się wypełniać coraz głośniejszymi okrzykami:
– Chudy! Różowy! – Pełne oburzenia i niedowierzania głosy zlewały się w jednolitą mantrę, której wtórowało w tle: – Skandal! Niedopuszczalne!
Tom poczuł, jak popychające go ręce utworzyły prąd, prowadzący prosto do głównego wyjścia i już po chwili jakiś silny mężczyzna złapał go mocno i wyrzucił z budynku na piaszczystą powierzchnię planety.
Tom nie był pewien, co powinien teraz zrobić. Po Jimie nie było śladu, a kable zasilające okazały się dziwacznym tabu, którego nie rozumiał. Nie pozostało mu nic, jak tylko usiąść w pobliżu szklarni z rezygnacją. Musiał wpaść na jakiś plan, ale nie wiedział nawet, od czego mógłby zacząć w momencie, w którym nie miał nagle niczego.
Nie mając gdzie zawiesić oka, zaczął wpatrywać się w gwiazdy, co zaraz przepełniło go głębokim poczuciem tęsknoty. Chciał dziś tylko wykonać swoją pracę, a tymczasem każdy jego problem, zupełnie niczym hydra lernejska, zmieniał się natychmiast w dwa kolejne zmartwienia. Jednego był pewien. Potrzebował teraz ukoić emocje i otworzyć umysł na nieoczywiste pomysły.
Rozwiązanie skrywało się w kieszeniach kurtki, które zaczął przeglądać w poszukiwaniu małego papierowego woreczka z ziemskimi ziołami. Nie był to ten sam susz, którym ratował się na początku dnia, ten miał o wiele intensywniejszy zapach. Wyciągnął zaraz zdobycz, opisaną niestarannie „spokój ducha” i uśmiechnął się sam do siebie.
– A co mi szkodzi? – spytał i już po chwili skręcał specjalne ziemskie zioła w niewielkim kawałku oderwanego papieru. Zapalił i położył się na piaskowej powierzchni K21-4b.
Nie był pewien, jak teraz wróci w przestworza kosmosu. Może tu zostanie? Statek przecież działa, jedynie nie można wystartować. Jima nie ma. Smutno, zawsze lubił tego androida. Często był zachwycony, że sztuczna inteligencja potrafi być bardziej ludzka od wielu prawdziwych ludzi, których spotkał w swoim życiu. Żałował, że tak na niego naskoczył.
Widok gwiazd zawsze miał uspokajające działanie na Toma, ale rzadko odczuwał je tak intensywnie, jak teraz. Z każdą minutą ciąg jego myśli coraz bardziej się rozpływał, aż w pewnym momencie kapitan zapomniał nawet, że leży na piaszczystej ziemi, a wszystkie dzisiejsze problemy na chwilę odeszły, dając umysłowi szansę na całkowity reset systemu myślenia. Zioła zaczynały coraz mocniej działać, aż Toma ogarnęło uczucie scalenia się z całym wszechświatem.
Nagle jednak widok gwiazd został przysłonięty nachylającą się nad kapitanem sylwetką nieznanej kobiety.
– Przepraszam Pana – odparła nieśmiało, próbując zwrócić na siebie uwagę.
– Hmm? – mruknął w odpowiedzi.
– Nie chcę przeszkadzać i wolałabym, żeby nikt nas nie zobaczył, więc załatwmy to szybko. Widziałam, jak wyciąga Pan te zioła. – Wskazała na papierową torebkę. – Czy one są takie prawdziwe z Ziemi?
– A co, jeśli tak? – spytał podejrzliwie.
– Mam kabel. Chudy, różowy. Słyszałam Pana wtedy w szklarni. Pomyślałam, że jakiś wariat, ale skoro ma pan ziemskie zioła, to już co innego. To jak będzie?
Tom nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Chciał powiedzieć nieznajomej, że jest najcudowniejszym ucieleśnieniem galaktycznej gwiazdy, z jakim kiedykolwiek miał okazję się spotkać, i że będzie jej wdzięczny do końca życia, ale wszystkie te słowa wypadły mu z głowy, jeszcze zanim kapitan zdążył je wypowiedzieć, więc tylko uśmiechał się szczerze i z radością podał kobiecie papierową torebkę, kiwając przy tym leniwie głową. Nieznajoma chwyciła ją szybko, dając na wymianę kabel zasilający i pospiesznie zniknęła, nie chcąc się narazić na wstyd.
Kapitan nadal nie był pewien, czy to wszystko naprawdę właśnie się stało, ale popatrzył na swoją dłoń i rzeczywiście trzymał w niej wymarzony, chudy i różowy kabel. Spojrzał w górę ku gwiazdom i uniósł w ich kierunku tę samą rękę, dając znać, że już za chwilę wróci w przestworza. Podbiegł zaraz do szklarni z nadzieją, że może będzie mógł tam wejść, jednak po przeciwnej stronie drzwi wejściowych stanęli mężczyźni, dając do zrozumienia, że nie jest tam mile widziany.
Tom westchnął przeciągle i poklepał kieszenie kurtki, ale zaraz sobie przypomniał, że nie wziął przenośnego komunikatora galaktycznego, myśląc wcześniej, że przecież zaraz będzie z powrotem na statku. Rozejrzał się jeszcze przez szyby szklarni, ale po Jimie nie było śladu. Nie pozostało mu nic innego, jak wrócić na statek kosmiczny i zadzwonić stamtąd do androida, w nadziei, że tamten ma przy sobie komunikator i że go odbierze.
Konieczność spaceru wcale Tomowi nie przeszkadzała. Czuł nadal przyjemny efekt wypalonych ziół z Ziemi, a gwiazdy na podniebnym horyzoncie wydawały się teraz bliższe i jaśniejsze, niż wcześniej. Swoim migotaniem wydawały się przesyłać Tomowi sygnały i choć mężczyzna ich nie rozumiał i wątpił, żeby rzeczywiście nawiązywał właśnie intelektualny kontakt z płonącymi gigantami, to jednak uśmiechał się do nich radośnie. Z każdą minutą kapitan czuł się coraz bardziej trzeźwy, a gdy pomyślał, że chyba już całkowicie doszedł do siebie, ukazał się przed nim statek kosmiczny. Podszedł do niego i poklepał czerwoną blachę z uśmiechem, a w wyobraźni dawno już unosił się w przestworzach. Jeszcze tylko znaleźć Jima.
– Tom. – Android wyłonił się zza statku. – Nie chcę już tu być – powiedział smutno.
– Ale co ty mówisz? I skąd się w ogóle tu wziąłeś?
– Przemyślałem sobie wszystko i masz rację. Nigdy nie będę prawdziwym człowiekiem. Teraz widzę, że przez cały pobyt na tej planecie codziennie czułem tylko coraz silniejszą mieszankę wstydu i poczucia winy. Dopiero twój komentarz przerwał ten ciąg napięcia emocjonalnego. Muszę to odnotować w raporcie na temat użytkowania ludzkiego ciała…
– Wiesz co, jesteś o wiele bardziej ludzki od tamtych maszyn – przerwał mu stanowczo. – Przecież oni nawet ręką nie ruszą, jeśli miałoby to o nich źle świadczyć i nawet nie potrzebują znać powodu, czemu coś nie jest wskazane. Jakby byli w potrzasku i czekali, aż staną się wystarczający, żeby inni pozwolili im wreszcie odetchnąć, choć w rzeczywistości całe życie spędzą, dusząc się w chaotycznych, pozbawionych sensu normach i jak tylko pomyślą, że to już teraz, że już wreszcie dotarli do celu, to tylko spotkają się z kolejną normą, zaprzeczającą tamtej poprzedniej i tak ciągle, aż niepostrzeżenie staną nad swoim grobem i przyjdzie do nich pierwsza samodzielna myśl, mówiąca, że przecież nawet jeszcze nie zaczęli żyć – skończył na jednym wdechu.
– Paliłeś?
– Skąd wiesz? – zdziwił się, na co Jim rzucił mu wymowne spojrzenie. – Tak, tylko trochę po naszym incydencie w szklarni. Przepraszam cię, że tak to wtedy powiedziałem. Mogłem jakoś wcześniej coś napomknąć albo użyć innych słów…
Jim poklepał go pojednawczo po ramieniu i dał do zrozumienia, że nie chowa w sobie urazy. Wręcz przeciwnie, tego właśnie potrzebował, żeby ocknąć się z transu, w który wpadł podczas swojego pobytu na K21-4b.
Gdy byli już na statku, Tom uporał się szybko z wymianą kabla zasilającego, podśpiewując przy tym radośnie i nie mogąc się doczekać wylotu. Równie szczęśliwie wystartował, ustawił maszynę na autopilota i klasnął stanowczo w dłonie, jak gdyby zamykając tym pewien rozdział.
Upewniwszy się, że statek leci tak, jak powinien, kapitan chwycił kubek z jeszcze ciepłą kawą i poszedł z uśmiechem do małego saloniku, w którym odpoczywał jego kompan podróży. Jim leżał wygodnie na kanapie i zajadał się swoimi ulubionymi owocami, lecz ku zdumieniu Toma okazało się, że nie był sam w pomieszczeniu. Na piersi androida spało małe, zwinięte w kulkę zwierzątko.
– Jim, nie mów mi, że…
– Jest cudowna, nazywa się Frezja i będzie od dziś naszym towarzyszem. Nie mogłem jej zostawić – powiedział ze wzrokiem poszukującym zrozumienia. – Już miesiąc wcześniej umówiłem się na jej odbiór i od tamtego czasu codziennie ją odwiedzałem.
Tom spojrzał na wiewiórkę i szukał przez chwilę powodu, dla którego miałby nie być zadowolony z takiego obrotu sytuacji, ale szybko się przekonał, że trudno mu jakikolwiek znaleźć.
– A ma chociaż co jeść? – spytał.
– Myślisz, że czemu tak szybko przyszedłem na statek? – Uśmiechnął się i wskazał na kilka, ustawionych w kącie salonu, dużych worków z wiewiórczym jedzeniem.
Tom tylko westchnął z uśmiechem, ciesząc się, że to właśnie jemu przydzielili współpracę z androidem, a Jim pogłaskał czule Frezję, która obróciła się sennie na plecy i leniwie wyciągnęła przed siebie łapki.
Obraz: Mikalojus Konstantinas Čiurlionis „Pasaulio sutvėrimas IV”