Gdyby dźwięk był kobietą

Autor: Aleksandra Uzarska
Słowa
27 lis 2018
Brak komentarzy

Właściwością, która naoliwia wszystkie moje wewnętrzne mechanizmy, aby działały przynajmniej względnie przyzwoicie, jest poszukiwanie nieodwzajemnionej miłości w zjawiskach, dla których moja obecność jest obojętna, czy też może nawet zupełnie zbędna. Nie mogę więc być niesprawiedliwa i zbyć milczeniem moich nieśmiałych, ale też bardzo żarliwych uczuć wobec kobiet i dźwięków, a w szczególności w stosunku do konkretnego rodzaju dźwięku, którego naturalna kobiecość wpędza mnie za każdym razem dalej w labirynt zauroczenia. 

Chciałabym umieć w tym wszystkim zachować modny dystans i nonszalancję, ale moja miłość dla obu tych elementów pozbawiona jest jakichkolwiek znamion dystansu, kwitnie patosem, a korzenie ma w romantycznym obłędzie – tym nieproporcjonalnym i przesadzonym, który stanowi pożywkę dla przyszłej gruźlicy. Jestem w moich uczuciach zdesperowanym zalotnikiem i pozwalam w tym miejscu siebie obśmiać za niedojrzałość mojego afektu, którego przejawem są wytwory podobne w sobie do listów miłosnych pisanych wierszem, rażących słabym warsztatem i nadinterpretacją zwyczajnych gestów. Biorę pełną odpowiedzialność za pokraczność intelektualną i publiczne wygłupienie się poprzez ekshibicjonizm emocjonalny zadedykowany moim nieodwzajemnionym uczuciom.

Jestem prześladowana obsesją na punkcie pierwiastka żeńskiego, dlatego też wszystkie moje zmysły wytrenowałam na poszukiwanie jego obecności w mojej przestrzeni. Kobiecość ma w sobie element metafizycznej tajemnicy, która w swoim niedopowiedzeniu jest wyzwaniem rzuconym przeciwko intruzywnej ekspansji umysłowej. Próby zdemaskowania jej są profanacją, gwałtem i ignorancją, a prawdziwe, koneserskie delektowanie się kobiecością jest smakowaniem niedosytu, wstrzemięźliwością poznawczą i akceptacją niezdefiniowania. Moja miłość do kobiet jest więc wynikiem niechęci do pychy związanej z nieskrępowanym rozbieraniem rzeczywistości.

W obliczu tej wstydliwej przypadłości, moja fascynacja klawesynem była przesądzona z góry, ponieważ jego niezapisaną właściwością jest upłynnianie kobiecości w dźwiękach, rozpychających się w powietrzu dumą i tym samym rodzajem metafizycznej tajemnicy, której nie można rozpieczętować. Jest w nich uzasadniona wyniosłość, w obliczu której zawstydzam się własną prostotą, pokraczną i niemodną od pokoleń, która z każdym dźwiękiem coraz bardziej swędzi i uwiera.

Kobiecość pod władaniem klawesynu jest żeńskim smutkiem w jego najczystszej formie, oderwanej od przyczyn i wypłukanej z zabarwienia okolicznościowego. Melodia ma delikatne rysy i ściągnięte usta zaklęte w posągu tęsknoty za czymś więcej, niż ma do zaoferowania rzeczywistość, za doskonałością niedookreśloną i niedostępną dla naszego doświadczania. Muzyka jest desperacją w poszukiwaniu perfekcji i idealnej formy, która zmieściłaby w sobie doznania rozrzucone na skrajnych końcach spektrum uczuć wykraczających poza nasze uproszczone zdolności doznawania. Dźwięki piętrzą się na sobie, próbując dosięgnąć tego pierwiastka ostatecznej satysfakcji, szczytu doznań, kiedy wiedzielibyśmy, że wycisnęliśmy życie do ostatniej kropli, że już nic więcej spić się z niego nie da, a my nie marnujemy jego galopującego potencjału. Zapach muzyki klawesynowej to ciężkie połączenie postulatu o ideał z akceptacją nieuniknionej porażki na drodze do jego dążenia.

Pierwiastkiem kobiecym w muzyce klawesynowej jest także element intelektu, nieskrępowanego i pozbawionego w swoim składzie zbędnej pychy zogniskowanej wokół własnej erudycji. Klawesyn jest nienachalnie wyrafinowany, zawstydza, kiedy z rozbawieniem wytyka niezgrabną prostotę swojego odbiorcy i tłumi jego aspiracje wielkościowe, sprowadzając je do błahej dziecięcej fantazji. Wymusza pokorę, której nie wykrzesała ze mnie żadna porażka, i zawstydzając coraz bardziej, mami podskórnym, intelektualnym erotyzmem.

Jednak spośród tych wszystkich na wpół magicznych właściwości, najważniejszym spojeniem między kobiecością a klawesynem jest umiejętność rozpraszania wszelkich znamion metafizykosceptyki, która męczy mnie często i gnębi w codzienności. Oba pierwiastki wprawiają mnie w niespokojne wewnętrzne drganie, które obce mi jest podczas zakupów czy picia szałwii wieczorem, a które to utrzymuje mnie w przekonaniu, że istnieje we mnie skromny, prowincjonalny kosmos. Jego centrum skupia się w esencjonalnej kobiecości, która najpełniej wyrażana jest przez muzykę klawesynową, jednak do moich warstw zewnętrznych przebija się jedynie echem niedojrzałej dziewczęcości. 

Gdybym jednak kiedyś mogła rozpłynąć się dźwiękiem w powietrzu, wybrałabym drogę  właśnie przez klawisze klawesynu.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *