Jarzmo wiecznej miłości

Autor: Aleksandra Uzarska
Słowa
19 lut 2020
Brak komentarzy

Wkładam zakładkę w połowie zdania i przymykam książkę na szerokość palca. Dyskretnie ściszam muzykę i zaczynam przysłuchiwać się kłótni, która dzieje się za moimi plecami, na bliźniaczych siedzeniach pociągu miejskiego. Nasze połączenie zakłócane jest przez piski hamowania i stukot kół, dlatego wyjmuję jedną słuchawkę, z której i tak już nie płynęła żadna muzyka, a która miała stanowić dla mnie kamuflaż osoby zupełnie niewścibskiej. Widzę jednak, że nie tylko ja pragnę się przysłuchiwać, bo audycja pokrzykiwań miała już całą rzeszę oddanych słuchaczy.

Kobieta szlocha. Nie wiem, na czym to polega, ale myślę, że głos pozwala całkiem precyzyjnie określać wiek. Dwudziestoośmioletnia kobieta szlocha. Mówi, że nawet jak była w szpitalu, to miał to w dupie, bo wszystko ma i że ona jest chora. On jej na to, że na głowę, jak jej matka i siostra, wariatki. Po jego głosie widzę, że ma zielonkawe tatuaże na rękach, jest szczupły, w spranej luźnej koszulce. Chociaż niewyraźnie, to przed oczami maluje mi się także jego opalenizna, taka ciemna i ziemista, inna od tej, której można nabawić się na urlopie w ciepłych krajach. Opalenizna wymęczona jak te tatuaże, opalenizna, która rośnie dziko i o którą się nikt nie stara.  Płacz sobie, płacz, jesteś nienormalna, na mnie to wycie nie robi wrażenia, idę dzisiaj na piwo i nie wiem, kiedy wrócę. Szlochanie narasta i ona mu mówi, że miał się leczyć i obiecał, że pójdzie na terapię, ale przecież jego nic nie obchodzi i jakby umarła, to też by się śmiał, bo miała operację teraz i nawet nie pytał, jak się czuje i w ogóle, to już dawno powinna od niego odejść. Zabieg miałaś, wariatko, nie operację, uściśla mężczyzna.

Kobieta prawdopodobnie ma na sobie białą bokserkę, która opina się na dużym biuście i odstającym brzuchu oraz legginsy moro. Włosy farbuje na czerń z granatowym refleksem, u tej swojej głupiej koleżanki-też-wariatki, tej samej, której opowie dziś sytuację z kolejki. W tym momencie chciałabym być tą koleżanką, dosiąść się do niej już teraz, zapytać o operację, czy też zabieg, powiedzieć, że jej chłopak jest funta kłaków nie wart i zapewnić, że w weekend w końcu zrobimy sobie odrosty. Albo chociaż w bohaterskim geście wstać i zwrócić mu uwagę, że nie można się tak odzywać do innych ludzi, że mnie wkurzył tym chamstwem i brakiem wrażliwości, bo chociażby ta kobieta była pierwszą i naczelną hipochondryczką, to nie zasługuje na takie traktowanie. Wiem jednak dobrze, że nie drgnę, nie mam nawet odwagi spojrzeć się przez ramię w ich stronę, w celu potwierdzenia swoich wyobrażeń na temat pary. Boję się, że telepatycznie mężczyzna wyczuje, że mam wyjętą słuchawkę i przymkniętą książkę, żeby kontemplować słuchowisko.

Wysiadają na Zaspie, a ja zostaję z całym arsenałem niewypowiedzianych oskarżeń, z głosem rozsądku zatrzymanym na wysokości krtani i moralitetem, którego manuskrypt pochłonął ogień mojego własnego tchórzostwa podsycany zamiłowaniem do spokoju. Wolę myśleć, że moje zaangażowanie w tę sytuację nic by nie zmieniło, a może nawet by pogorszyło sprawę, poza tym, ona sama sobie jest trochę winna, że związała się z takim chamem, bo jego chamstwo było przecież wprost i bezczelne, a nie zawoalowane jak moje pasywno-agresywne odwety po kłótni, kiedy mówię, że wszystko okej, a tak naprawdę po partyzancku uprzykrzam innym życie.

O kobiecie z kolejki myślałam już do końca dnia. O niej, a może bardziej o sobie, o tym jak bardzo mogła odczuć brak mojego wsparcia, tym samym stawiając siebie w centrum jej doświadczeń. O jej smutnym, wyblakło zielonym love story, o obietnicach bez pokrycia, trwaniu przy sobie mimo wszystko i ofiarnym nieodchodzeniu w zdrowiu, chorobie i wiecznym rozczarowaniu. Prawdziwy archetyp romantycznej miłości, który obdarty ze ślicznych twarzy i ładnej scenerii, staje się jedynie teatralną kłótnią w kolejce, żenującym widowiskiem, na które żaden szanujący się reżyser by nie spojrzał. Mężczyzna na pewno miał też w sobie też księcia, w którym zakochała się ta kobieta, tylko książę po jakimś czasie wyjechał i zostawił ją ze zwyczajnym chamem.

Być może jednak księcia nigdy nie było, a ona próbowała ulepić chama na księcia podobieństwo, wystrugać sobie takiego idealnego chłopaka, bo przecież jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, a na ciężkim materiale też można pracować, bo wystarczą chęci, w życiu wystarczy przecież chcieć. Zainwestowała więc cały swój kapitał, zasoby i energię w remont swojego chama, znalazła mu terapię, na którą nigdy nie poszedł i z tego wszystkiego aż się pochorowała, żeby udowodnić sobie, że w chorobie jej nie opuści. I chociaż nie opuścił, to nie złożył też leczniczego pocałunku na jej zbolałych wargach, a zamiast tego poszedł na piwo. Mimo jej usilnych próśb, nawet diabli go nie wzięli, więc po powrocie z piwa, żył długo i szczęśliwie.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *