Ludmiła (2)
Stanisław pracował jak wcześniej, ale teraz szył raczej mundury niż suknie i kostiumy damskie. Z przeróbkami przyjeżdżała jeszcze miejscowa dziedziczka, ale płaciła za nie herbowymi sztućcami i batystowymi chusteczkami z monogramem, bo pieniędzy nie miała. Chłopcy od września nie chodzili do szkół, Staszkowi zamknięto gimnazjum. Ludmiła w domu przepytywała Włodka z wiadomości, które zdążył zdobyć przed wakacjami. Staszek wymykał się poza miasteczko na wieś, gdzie gimnazjalny nauczyciel potajemnie prowadził komplety dla swoich uczniów.
Ludmiła żyła w trwodze. Jej siostra Gienia, która zdążyła wyjść za mąż i zajść w ciążę przed wojną, straciła męża. Mieczysław trafił do obozu jenieckiego, gdzie kopał rowy. W listach słanych do domu prosił o więcej machorki. Rzadko wystarczało mu to, co dostawał. W czasie pracy podniósł niedopałek rzucony przez strażnika. Zdążył zaciągnąć się tylko raz. Strażnik odwrócił się i widząc Mieczka z „generałem” w palcach, wyciągnął broń i strzelił mu w głowę. Administracja obozu wysłała siostrze zawiadomienie, że Mieczysław zmarł. Otworzyła zaklejony formularz, przeczytała i chwytając się za obciągnięty sukienką brzuch, zaczęła wyć. Jadzia urodziła się wkrótce potem. Nieruchawa, zamyślona, do końca życia sepleniła i spieszczała słowa jak mała dziewczynka.
– Kto się w opiekę odda Panu swemu, a całym sercem szczerze ufa Jemu, śmiele rzec może: mam obrońcę Boga, nie będzie u mnie straszna żadna trwoga – Ludmiła modliła się, żeby śmierć i nieszczęście ominęły jej dom. Przecież nawet radzieccy żołnierze, kiedy na krótko opanowali miasteczko, nie zostawili po sobie złych wspomnień. Reperowali mundury u Stanisława, a jeden z nich zostawił Włodkowi na pamiątkę chochłomską, złoto malowaną łyżkę.
Bóg nie wysłuchał modlitw Ludmiły. Niemcy zjawili się, żeby zabrać do pracy Stanisława. Ich pieczołowitość tym razem zawiodła, nic nie wiedzieli o jego kalectwie i dowiedziawszy się o nim na miejscu, wybrali czternastoletniego Staszka. Miał dwadzieścia minut na spakowanie drewnianej walizy. Pojechał na roboty w głąb Niemiec.
Niski jak na swój wiek, ale krępy i silny, przetrzymał półtoraroczną ciężką fizyczną pracę. Wrócił, kiedy skończyła się wojna.
– Coś mnie tknęło, anioł mnie musnął swoim skrzydłem, znak od Pana. Wyszłam na drogę, a tam stoi! Dziecko, moje dziecko, takie chude. Trzyma walizkę, taką ciężką! Jezu, Jezu… – opowiadała potem wiele razy Ludmiła, szlochając i tracąc oddech.
Stanisław odetchnął, kiedy jego pierworodny syn szczęśliwie wrócił. To na chwilę zbliżyło go z żoną, na tyle, że ku zaskoczeniu obojga zaszła jeszcze w ciążę. W rok po zakończeniu wojny Ludmiła urodziła Tadka.
Stanisław mógł znów zająć tylko szyciem damskich zamówień. Razem z Bolesławem dostali z Izby Rzemieślniczej czeladników, w pracowni zaczęło być gwarno. Uczniowie widzieli nieraz, że majster wzywa żonę z kuchni, waląc pięścią w drzwi, albo stół. Jeśli przychodziła z ociąganiem, w jej stronę leciała ciężka drewniana szpula po nici, albo metalowy bębenek „singerki”. Majstrowa przyjmowała to milczeniem, uchylała się przed rzuconym przedmiotem i kreśliła na piersi duży krzyż.
Ludmiła została sama z Tadkiem. Staszek i Włodek, opłakani i zaopatrzeni na drogę wyruszyli jeden po drugim z miasteczka, aby uczyć się w politechnicznych szkołach i pracować na Ziemiach Odzyskanych. Dnie spędzała teraz, jak przedtem, zajmując się gospodarstwem, piorąc, gotując, chodząc jak najczęściej na msze. Wszystko jednak było inne. Ludmiła nie myślała, że spotka ją kiedyś takie uczucie, że w całości ogarnie ją i przepoi taka wdzięczność i słodycz. Złość męża przestała jej dolegać, Stanisław zbladł jej i znalazł się jakby na uboczu, poza kątem widzenia.
Wszystko przez Tadka. Zajmując się kiedyś starszymi synami, nie czuła tego zachwytu, tego radosnego zdziwienia każdym ruchem, grymasem dziecka. Tadek był dla niej cudem, codziennie odkrywanym na nowo. Jeśli nie musiała inaczej, nie rozstawała się z nim i była milcząco wdzięczna, że Stanisław nie mieszał się do jej macierzyńskich spraw.
Tadzio unikał go. Ojciec kojarzył mu się z lekko stęchłym zapachem starego człowieka, przerażał atakami złości i ponurą miną. Chłopiec grzał się w cieple kochającej matki, która z czasem zrobiła z niego powiernika swoich tajemnic, jedynego przyjaciela i stronnika.
– Ty nie będziesz rzucał we mnie ciężkimi rzeczami jak tata. Będziemy mieszkać razem i będziemy szczęśliwi. Bóg widzi, jakie z ciebie dobre dziecko i na pewno zechce, żebyś mu służył wiernie jako ksiądz. Będziemy się za to modlili – szeptała Tadzikowi kładąc go do snu. Z czasem opuściła ciężkie małżeńskie łoże i przeniosła się na noce do dużego łóżka, w którym wcześniej spali razem Staszek i Włodek, a teraz samotnie Tadek. Zanim zasnął, opowiadała mu bajki, w których był dzielnym rycerzem, ratującym mamę przed złymi ludźmi.
Tadek lubił chodzić wieczorami do drugiej części domu, gdzie stryj Bolek brykał, wykonując w ciszy taneczne pas podpatrzone w kinie. Pokazywał chłopcu kroki, chwytając go na ręce, przytupywał w rytm, potem klaszcząc razem, obok siebie, powtarzali filmowy układ. Te chwile cieszyły Tadka i napawały go jakąś radosną nadzieją. Stryj pozwalał mu siedzieć u siebie, nawet kiedy sam był zajęty w pracowni. To były ciche i spokojne chwile, przerywane dopiero przez matkę. Wchodziła do pokoi szwagra i w milczeniu ze słodkim uśmiechem wpatrywała się w najmłodszego syna, z wysuniętym językiem stepującego po deskach podłogi.
– Trzeba tańczyć na chwałę Panu, sercem i duszą oddawać się jemu – mówiła, zaganiając go do spania.
Tadek myślał, zasypiając i czekając, kiedy ciało mamy ciężko spocznie na sienniku:
– Ona jest moją Panią, a ja muszę oddawać jej wszystko, co mam: serce, duszę, wszystko.
Starsi bracia przyjeżdżali na zasłużone urlopy do domu. Staszek witał się, zostawiał walizki i zaraz znikał kilka domów dalej, gdzie czekała na niego Regina, sąsiadka z dzieciństwa i dawna szkolna sympatia. Staszek – inżynier pisywał do niej z Ziem Odzyskanych i wyglądało na to, że skończy się to ślubem. Włodek wkrótce przywiózł poznaną w pracy Jadwigę. Ludmiła nie chciała i nie potrafiła jej polubić. Jadzia była starsza od Włodka o dziesięć lat, zakręciła w głowie temu złotemu chłopcu, bo miała doświadczenie z mężczyznami. Jednego Włodek, mimo podpowiedzi matki, nie umiał pojąć – że mimo tego całego doświadczenia nie udało jej się znaleźć męża, a teraz on, młody, zakochany stracił dla niej głowę i ona zamierzała to wykorzystać. Postawił na swoim i Ludmiła ze Stanisławem i Tadkiem w końcu pojechali na Śląsk, na weselisko. Z tamtej uroczystości zostało w rodzinnym albumie zdjęcie z zapoznawczej kolacji obu par rodziców. Jadzia uśmiecha się triumfująco, Włodek ogłupiały z radości, Stanisław oszołomiony podróżą i rozmowami, których sensu nie może wyłapać, bo nikt nie tłumaczy mu gestami, o czym jest mowa. Kuma i kum całą postawą wyrażają zadowolenie z tego, że niemłodej córce udało się znaleźć tak obiecującego męża. Ludmiła ze stężałą na twarzy urazą patrzy na zalotny uśmiech swojej przyszłej synowej.
Lepiej już zareagowała na małżeństwo Staszka. Renię znała od dziecka. Po ślubie oboje ze Staszkiem przeprowadzili się do pobliskiego miasta, gdzie otrzymał posadę kierownika zakładu wodociągów i kanalizacji. Co niedziela miała ich u siebie na obiedzie, z dumą słuchała, jak najstarszy syn wprowadza nowoczesność i pomaga w szerzeniu higieny. Regina była na posadzie jego sekretarki, bycie panią kierownikową może nieco uderzyło jej do głowy, ale wobec teściowej zawsze nisko skłaniała głowę, otuloną kołnierzem kosztownego futra. To Ludmile odpowiadało. Włodek na drugim końcu Polski, z dojrzałą żoną, rzadko przyjeżdżał do rodzinnego domu, gdzie Jadzia była źle widziana. Po cichu jednak Ludmiła przechowywała wycięty z gazety artykuł o modernizacji poniemieckich wodociągów w śląskiej stolicy i fluoryzacji wody, którą zaprowadził tam jej młodszy syn.