Ludmiła (3)

Autor: Monika Karpowicz
Słowa
12 gru 2020
Brak komentarzy

Tadek na wizyty braci czekał z niecierpliwością. Nie rozumiał tego i nie umiałby wyjaśnić, ale goście w domu oznaczali dla niego ulgę. Absorbowali matkę na tyle, że na jakiś czas dawała mu spokój. Mógł błądzić po podwórku i uliczce, nieposzukiwany przez nią i wolny. Starsi bracia, znużeni jedzeniem domowych smakołyków, wychodzili jego śladem i zawoławszy go, urządzali w sadzie wyścigi pomiędzy jabłoniami. Drobiąc małymi kroczkami, dawali mu fory, zwycięzcę chwytali po kolei i unosili triumfująco w górę.

Tylko kiedy mama wybiegała na podwórko i w panice wyrywała go z rąk braci, wołając, że się przeziębi, że musi wracać do domu, Tadek widział w ich oczach coś, co napełniało go  zawstydzeniem. Chciał być przecież dzielny, pokazać dużym braciom, na co go stać, chciał, żeby byli dumni z niego. Mama zawsze wybijała go z tej chwały, pomniejszała jak krasnoludka.

Staszek jako najstarszy z synów, poruszał czasem przy stole temat Tadka.

– Mama nie może traktować go ciągle jak niemowlę. Tadzio zaraz pójdzie do szkoły, musi uczyć się radzić sobie sam. No i z tym stanem kapłańskim mogłaby mama zaczekać, przecież to dziecko jeszcze, ma czas.

Ludmile wykwitł na twarzy rumieniec gniewu.

– Wystarczy, że ty i brat zostawiliście matkę i pojechaliście, nie wiadomo gdzie, szukać nie wiadomo czego. Jezus z krzyża patrzy na to i oblewa mój los krwawymi łzami. Tadka mi nie zabierzecie, pamiętaj o tym.

Staszek więcej nie podjął tego tematu. W kolejne niedzielne wizyty zostawiał Reginę z matką, szykujące obiad, a sam woził Tadzia na rowerze, uszył z nim futbolówkę według wykroju z „Płomyka”, a potem razem ją kopali. Robił wszystko to, co powinno należeć do ojca, co jednak Stanisław zaniedbywał, bo mało interesował się małym, był też już wieku, gdy bieganie za kilkulatkiem nie jest możliwe. Staszek przyprowadził też do rodzinnego domu swojego szwagra, Jurka, rówieśnika Tadka. Jako najmłodszego brata Reni Ludmiła przyjęła go życzliwie i pozwoliła mu bawić się z synem.

Najpierw odprowadzany przez mamę, potem już sam, Tadek zaczął chodzić do pierwszej klasy. Uczył się bardzo dobrze, ale najlepszy był na lekcjach muzyki, kiedy przed szkolnymi zabawami nauczycielka, pani Izydora, uczyła dzieci tańców w kółeczku i tanecznych zabaw. Tadek przodował dzięki wieczorom, spędzanym z zapalonym tancerzem, stryjkiem Bolkiem.

Kiedyś wygrał na karnawałowej zabawie książkę. Chciał tańczyć dalej, ale bał się, że jeśli odłoży nagrodę na parapet sali, ktoś, może chłopcy ze starszych klas, zabiorą ją. Pani Izydora zaproponowała, że potrzyma mu książkę, ale Tadzik mruknął, że nie, dziękuje, ale zaraz ją gdzieś sam odłoży. Zszedł po schodach na dolny korytarz szkoły, w szatni nałożył kurtkę, szalik, czapkę i wyszedł na ciemną ulicę. Szedł śladami wyżłobionymi przez sanie, zatrzymał się przy dużym domu, w którym siostry miłosierdzia serca jezusowego prowadziły przedszkole.

– Co robić? – myślał. – Schowam książkę w śniegu i wrócę potańczyć. Jezus od sióstr sercanek nie pozwoli, żeby ją ktoś ukradł.

Tadek wygarnął w zaspie na poboczu drogi dużą dziurę, położył w niej „Dziadka do orzechów” i starannie zasypał śniegiem. Kiedy skończył, wstał. Coś schwyciło go za gardło. Zaspa zafalowała mu przed oczami w dziwnym oddaleniu, w piersi zrobiło się pusto i zimno.

– Nie mogę iść tańczyć, mama tam czeka na mnie. Dla niej nie ma zabawy, ona nie ma nikogo oprócz mnie, a ja, zamiast się nią opiekować,  myślę o zabawie.

Odgrzebał na powrót „Dziadka”. Oprawna w twardą tekturę i płótno książka nieco rozmiękła na brzegach stron. Tadek szedł do domu z rozpaczą w sercu i płynącymi po twarzy łzami żalu nad mamą.

Ludmiła nie mogła najpierw pojąć, czemu dziecko wróciło z zabawy przedwcześnie, nie czekając, aż sama przyjdzie po nie i przyprowadzi do domu. Tadzik w świetle świecy i żarzących się w piecu węgli także nagle zawstydził się strasznych myśli, które miał na ciemnej ulicy. Nagle jego lęk o mamę wydał mu się przesadny i niepotrzebny, tym bardziej że ona, mama, była tym zdziwiona. Teraz otuliła się grubą wełnianą chustą i w filcowych butach poszła wśród zasp do szkoły, żeby uspokoić Izydorę, że Tadek przyszedł do domu sam. Zostawiła go siedzącego przy piecu, raz po raz przewracającego kartki książki, żeby je gruntownie dosuszyć. W pokoju obok drzemał Stanisław.

W drodze ze szkoły Ludmiła uśmiechała się zamyślona, z tryumfem.

– A jednak kogoś mi zesłałeś, a jednak ktoś drży ze strachu o mnie, jednak komuś na mnie zależy. Dzięki Ci, Panie Jezu, jeszcze będziesz z Tadzika dumny, jak ja, kiedy wstąpi na służbę Tobie.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *