Ludmiła (5)

Autor: Monika Karpowicz
Słowa
01 mar 2021
Brak komentarzy

W miasteczku był Dom Ludowy, potańcówki organizowała tam Ochotnicza Straż Pożarna, a akademie – miejscowe szkoły. Trzeba było kogoś, kto zajmie się pracą kaowca na stałe. Tadeusz poprowadził koło taneczne i zespół mandolinowy. Janek, drugi instruktor, wieczorami pilnował kółka brydżowego, popołudniami ciągnął zajęcia teatralne dla dzieci i młodzieży.

Po jednej z prób Tadeusz wyszedł na słońce, oparł się o ceglany mur Domu Ludowego. Zza kanta wyłonił się Jurek z papierosem w zębach, wystrojony w koszulę non-iron. Odkąd razem z ojcem prowadził zakład ślusarski, nic, tylko ładował forsę w ciuchy. Zaliczał się do bananowej młodzieży miasteczka, szczęściem pracował, więc partia nie miała się do czego przyczepić.

– Serwus, Ted. Jest sprawa. Byłem wczoraj u Irki w tartaku. Mówiąc krótko – nie tańczyliśmy rokendrola. Dziewczyna udostępniłaby to i owo, żeby nie ta Maryśka, co z nią mieszka w pokoju. Siedzi na tapczanie z rosyjskim słownikiem i łypie na nas, pilnuje co robimy. Więc jutro pójdziemy tam razem i ty kolego zajmiesz się sierotką Marysią z kółek rolniczych. No wiesz: czary-mary, co koleżanka czyta, podyskutujmy o “Woprosach Leninizma” i takie tam. Albo zaczniesz ją całować, to nawet lepiej, wtedy i Irka się bardziej ośmieli. To co? Jutro o siódmej?

– Może. Jak zdążę po próbie.

– Tadzik, nie cwaniakuj, musisz iść. Bo jak nie, to pożałujesz, koleżko – Jurek kocim krokiem sunął do tablicy ogłoszeń na ścianie i popukał palcem w afisz z informacją o sobotniej zabawie. – Tu osobiście dopiszę: „Tadziczek – prawiczek”.

– Spróbuj, a będziesz za nogi z mostu wisiał, pawianie. Niech będzie, pójdę do tego twojego tartaku.

– To się nazywa prawdziwy szwagier! Serwus, do jutra! – Jerzy strzelił petem w bruk ulicy Obrońców Stalingradu i ruszył przez rynek.

 

Nazajutrz w „tartaku”, czyli w bursie pracowniczej, trwały przygotowania do podwójnej randki.

– Mania, chodź, uczeszesz mnie, a później ja ciebie. Jurek ma przyprowadzić szwagra, wyobraź sobie. Dość mam twojego siedzenia z nosem na kwintę. Polubicie się, to będziemy chodzić we czwórkę do “Relaksu”. Jesteśmy młode, do wzięcia, trzeba korzystać z życia! – Irka wciskała Marii gęsty grzebień do tapirowania włosów.

– Czy ja wiem? Kto to jest, ten szwagier?

– Szczęściaro, to jest ten Tadeusz z Domu Ludowego, instruktor tańca. Nie będziesz więcej na potańcówkach siedziała pod ścianą.

Maria stroszyła cierpliwie blond czuprynę Irki. Instruktor tańca? Może będzie inny niż ten Irki Jurek, pyskaty ślusarz, onieśmielający ją swoimi odzywkami. Albo inny niż robotnicy z kółek rolniczych, których się wręcz bała. Unikała wchodzenia na halę produkcyjną, bo zaraz gwizdali i puszczali chamskie zaczepki, od których szyja sama wciskała jej się obronnie między ramiona.

 

– Jureczku, chodź do kuchenki, zaparzymy herbaty, a kolega Tadzik będzie miał okazję porozmawiać z Manią. To my idziemy, dobrej zabawy życzę! – zarządziła Ircia i wyciągnęła chłopca z pokoju. Mania zaczerwieniona po czubki odstających uszu, wystrojona we wzorzystą sukienkę koleżanki, siedziała na brzegu tapczanu. Tadzik zajmował krzesło i rozglądał się niepewnie po dziewczyńskim pokoju.

– Zdaje się, że koleżanka jest trochę ode mnie starsza – powiedział. – Nie jest koleżanka stąd?

– Nie, jestem z Troniec. A kolega to wszystkim dziewczynom wypomina wiek? – mruknęła Mańka.

– E, nie. Przepraszam, ja tak tylko, bo Jerzyk mówił… My od małego bardzo się przyjaźnimy, bawiliśmy się razem jako smarkate kajtki. Jesteśmy z jednej ulicy, mój najstarszy brat ożenił się z jego siostrą. Ja…

– Kolega mieszka z rodzicami?

– Z mamą, bo tata zmarł. Mama była sama w pustym domu, stryjek, co mieszkał za ścianą też już nie żyje.

– Acha, smutno trochę u kolegi – Mania błądziła wzrokiem po podłodze. – Uczy kolega tańca?

– Tak! – zapalił się Tadek. – Mam trzy grupy ludowe, do tego klub seniora i mandolinistów. Z drugim instruktorem montujemy zespół pieśni i tańca. Od was z kółek rolniczych też do nas przychodzą. Jakby koleżanka chciała należeć do jakiejś sekcji, to zapraszamy. I bridża mamy, ale to Janek prowadzi… Chyba była, to znaczy byłaś u nas na potańcówkach, widziałem cię.

– Przychodzimy czasem, jak Irka nie ma dyżuru. Ale ty za wiele nie tańczysz, lubisz tylko ludowe?

– Sam nie wiem, to jest zupełnie inaczej prowadzić grupy i uczyć innych niż tańczyć samemu.

Dialog przerwała wracająca z kuchni para. Irka niosła tacę ze szklankami, Jurek z rękami w kieszeniach szedł jej śladem, pogwizdując piosenkę Koterbskiej.

– No. To może wybierzmy się do “Relaksu” któregoś dnia? Pod parasole, na lody? – dopytywał.

– Jasne, ale ty fundujesz – zachichotała Irka. Jurek złapał ją w talii, przez co brzęknął odstawiony na tacę słoik z cukrem.

Wspólne wypady do kawiarni “Relaks” przy rynku zacieśniły znajomość. Mania myślała, że ten Tadek nie pcha się do całowania, a to dobrze, bo zbrzydziłby ją od razu na samym początku. Jaki on śmieszny, wystarczy go zapytać o tańce w Domu Ludowym i już może opowiadać godzinami, pokazywać, chwalić się. Nie interesowało to jej aż tak bardzo, ale pochlebiało jej, że Tadek właśnie dla niej tak się stara, wyjaśnia, opowiada.

Tadek myślał o Mańce, że nie jest taka zalotna jak inne dziewczyny. I całe szczęście. Nie lubił flirciar, które pchały się specjalnie do kół zainteresowań Domu Ludowego, żeby podrywać kaowców. Uważały, że działacze kultury to wyżej postawiona partia niż jacyś robotnicy z ośrodka maszynowego, kółek rolniczych czy pegeeru. Subtelni chłopcy, z delikatnymi rękami. A on wiedział, że na drugim czy trzecim spotkaniu czekają już, kiedy pod stolikiem będzie szukał ich kolan. Marysia nie była taka.

 

Chodziło mu też o mamę. Chciał jej pokazać, że może sam decydować, nie czekać, aż mu zezwoli żeby znalazł sobie żonę, albo nawet sama znajdzie dostatecznie dobrą kandydatkę na synową. On poradził sobie sam, wybrał, jaką zechciał.

– Łatwo myśleć, trudniej będzie mamie o tym powiedzieć – wzdychał zrezygnowany.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *