Maria (1)

Autor: Monika Karpowicz
Słowa
06 sie 2021
Brak komentarzy

Franciszka zmobilizowali we wrześniu. Trzeba było rzucić gospodarkę w Trońcach, matkę, rodzeństwo, pełną stodołę do omłotów, drugi pokos trawy. Po kapitulacji Warszawy trafił do obozu jenieckiego, a stamtąd prosto do Normana.

Gospodarzowi spodobał się ten milczący Polak, Franz. Nie buntował się i nie szukał okazji do odpoczynku, jak wielu innych, spowalniających swoje ruchy na polu kartofli z nadzieją, że rządcy nie domyślą się leserowania. Franciszek pracował tak pilnie, jak na swoim. Nie wyglądał na żołnierza. Pewnie zmobilizowany na krótko i pojmany zaraz w niewolę nie zdążył nabyć wojskowego fasonu. Znalazłszy się na polach Normana, po prostu robił to, co przez całe dotychczasowe życie – był chłopem. Niemiec wiedział, że Franz zostawił w domu matkę i trzech młodszych braci na niewielkim gospodarstwie. Tyle robotnik opowiedział o sobie towarzyszom, a najgorliwszy z nich przekazał, co trzeba Normanowi. Wiedział, że lubi być zorientowany, kogo Rzesza przysyła mu do roboty.

Franz przy robotnikach rozgadał się na dłużej jeden jedyny raz. Opowiadał o stryju, który ożenił się ze Słowaczką. Pewnego razu poszli w pole, zostawiając dziecko zamknięte w domu. Malec z nudów otworzył drzwiczki pieca, w którym rodzice przepalali przed wyjściem. Zachwycony blaskiem wygarnął na siebie żar. Zapaliła się lniana koszulina, od niej skóra. Stryj z żoną po powrocie zastali dziecko martwe na okopconym klepisku. W rodzinie mówili, że to kara boska, bo stryj niepotrzebnie Słowaczkę brał za żonę. Mieli mu to za złe cały czas. Po tym, jak się małe spaliło, stryj wziął rozwód, a był to pierwszy rozwód w tamtej okolicy w tamtym czasie. Zaraz wziął młódkę Polkę i po ślubie statkiem popłynęli do Ameryki. I koniec. To długie jak na Franciszka opowiadanie sprawiło, że zamilkli na parę chwil inni Polacy, Ukraińcy i Rosjanie, których Norman miał u siebie jako robotników.

Cicha sympatia, z jaką Norman traktował Franciszka, nie uszła uwagi gorliwców i donosicieli. Jeden z nich wpadł do kancelarii majątku, kiedy Norman rozmawiał z rządcą.

– Herren! Franciszek uciekł. Przy kartoflach go nie ma, a chłopi widzieli go, jak schylony biegł przez pole.

– Niewdzięczność, świńska niewdzięczność. Dość faworyzowania Polaków – myślał Norman, wybiegając z pokoju. Z miasteczka szybko przyjechał oddział gestapo z psem tropiącym. Znaleźli Franciszka w zaroślach. Nie zadając pytań, zabrali go na posterunek. Po przesłuchaniu razem z kilkunastoma innymi ludźmi z łapanek trafił do Buchenwaldu.

Obóz był stale rozbudowywany, potrzeba było wielu rąk do wycinki drzew, korowania i cięcia na deski. Franciszek najpierw przeszedł golenie głowy tępą maszynką, prysznic z lodowatej wody i bieg wokół baraku pod razami rozstawionych w szpaler strażników. Wkrótce zabrano ich wszystkich do pracy przy drzewie. Za różne przewinienia trafiali na wartownię. Rozciągani na krześle bez oparcia przyjmowali tyle razów na plecy, ile strażnicy byli w stanie im wymierzyć bez naderwania mięśni ramion. Stojąc na apelu, Franciszek widział Polaka, który dobrowolnie zgłosił się do roli kata. Powiesił kolegę z baraku, młodego Ukraińca. Chłopiec przewinił tym, że obłaskawił strażniczego psa i podkradał mu jedzenie z miski.

Ludzie z dziesięciotygodniowymi wyrokami nie wychodzili stamtąd żywi. Franciszek po sześciu tygodniach wyroku w Buchenwaldzie i odstawieniu do więzienia odważył się poprosić, żeby nie odsyłali go do Normana.

– Wracasz tam, albo do Buchenwaldu. Co wybierasz? – usłyszał.

Wybrał gospodarza. Po jego powrocie Norman wezwał go do kancelarii.

– Tak. Tak, Franz. Kiedy ciebie tu nie było, dowiedziałem się, że nie chciałeś uciekać. Powiedzieli mi, po co poszedłeś w krzaki – Norman wpatrywał się w czoło Franciszka, gdzieś między brwiami a linią włosów.

Gdyby Franciszka zastanawiały tajniki ludzkich zachowań, mógłby uznać, że bauer jest zawstydzony swoją porywczością i tym, jakie przyniosła skutki. Mógłby przeczuć, że chce mu jakoś wynagrodzić tortury i strach przed śmiercią, bo jednak czym innym była praca w polu w zamian za jedzenie i dach nad głową, a czym innym karny pobyt w obozie.

– Rozbolał mnie brzuch, biegałem za miedzę za potrzebą.

– Tak, to właśnie mi powiedzieli. Muszę być czujny. To oczywiste, że sami z siebie nie będziecie gorliwie pracować na rzecz Rzeszy. Muszę was pilnować. Pilnować i dyscyplinować… Powiedz mi, Franz, a nie ma tu u nas jakiejś dziewczyny? Któraś musiała wpaść ci w oko? – niespodziewanie ziemianin zmienił ton na bardziej familiarny, prawie figlarny.

– Jest tu taka Lidia, młoda jeszcze bardzo…

– No! – przerwał plaśnięciem rąk Norman. – Co było, to było, a my patrzymy w jasną przyszłość i zakładamy rodzinę. Przygotuję dla was ślub. Gratulacje, Franz!

Franciszek wyszedł z kancelarii oszołomiony. Nie przyszło mu do głowy brać się za zaloty. Myślał tylko o tym, żeby przeżyć i wrócić do domu, gdzie nastoletni bracia z osamotnioną matką samotnie walczą, aby wyrwać ziemi coś do jedzenia dla siebie i jeszcze większy kontyngent dla Niemców.

Czy naprawdę zaloty nie będą potrzebne i jak dar z nieba dostanie Lidię ot tak, po prostu? Poszedł między zagony, licząc, że nie będzie musiał jej mijać po drodze. Wiedza o tym, co planuje bauer, wypaliłaby mu na policzkach czerwone plamy i bałby się, że ona to zauważy. Czy to można tak brać sobie żonę, nie pytając?

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *