Milion powodów do wstydu

Autor: Aleksandra Uzarska
Słowa
11 sty 2020
Brak komentarzy

Po przypadkowym spotkaniu w kuchni, staliśmy z moim ojcem w niezręcznej ciszy, oczekując aż zagotuje się woda w czajniku. Specjalnie zagotowałam więcej, żeby starczyło na dwa kubki, co oznacza też, że trzeba dłużej czekać i więcej milczeć. Jednak kiedy tak oboje wgapialiśmy się przez okno na naszą ulicę, z domu naprzeciwko, od naszego chorego sąsiada, wyszedł ksiądz.

– I widzisz, lata do Zenka, bo pieniądze dostaje. Od chorego człowieka pieniądze brać. Wstyd – na twarzy mojego ojca wykwitł znany mi grymas tak zwanej pomsty do nieba, który zarezerwowany był na wszystkie nieuczciwości tego świata.

– Nie no, on chyba akurat nie. Raczej za darmo przychodzi – zaznajomiona dzięki mojej mamie z obszernym kontekstem parafialnym, postanawiam nieśmiało bronić księdza Krzysztofa, który powszechnie uważany jest, obok Matki Bożej i Naszego Papieża, za trzeciego członka małej Trójcy Świętej, działającej bardziej lokalnie niż ta Oficjalna Trójca Święta, która przecież musi mieć dużo spraw do załatwiania na całym świecie. Wiadomym było, że ksiądz Krzysiu jeździ autobusem i nie krzyczy na spowiedzi, co już klasyfikowało go do nieoficjalnej kanonizacji. Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na jego śmierć, by móc go kanonizować zupełnie oficjalnie, niestety, duchowny miał dopiero trzydzieści osiem lat i cieszył się stosunkowo dobrym zdrowiem.

W odpowiedzi na te informacje, usłyszałam dobrze znane mi parsknięcie sprawiedliwego.

– Aha, czyli pewnie komunista. Jeszcze gorzej.

Ojciec zalał sobie kubek słabej Neski i poszedł do piwnicy w spokoju spalić swoje pięć porannych papierosów. Obserwowałam przez okno jak lekko przygarbiony ksiądz, którego moja mama z czułością określa mianem pierdoły, głaszcze naszego kota. Trochę mu współczułam, bo podobnie jak wszyscy domownicy, krewni, lekarze, politycy, listonosze, sklepikarze, przechodnie i sąsiedzi, padł ofiarą nieufności mojego ojca.

Mój ojciec bez pomocy traktatów filozoficznych już wiele lat temu odkrył, że ludzie są z natury źli. Był to owoc jego zmagań intelektualnych, wyrośnięty na gruncie komunizmu, biurokracji i rozczarowań życiowych. W tym jednym względzie jego podejście było uniwersalnie egalitarne, bowiem niezależnie od rasy, stanu, zawodu, czy stopnia pokrewieństwa, równościowo wrzucał wszystkich do tego samego wora spiskowców i faryzeuszy. Umiesz liczyć, licz na siebie, tak brzmiała moja pierwsza w życiu lekcja. Wkrótce, po pójściu do zerówki i osiągnięciu wieku względnej dojrzałości do kłamania, fałszu i obłudy, sama stałam się obiektem różnorakich podejrzeń. Przytulałam się, bo czegoś chciałam, wypytywałam, żeby naskarżyć potem mamie, cieszyłam się, że wrócił, bo liczyłam na prezent, nie mówiłam wszystkiego i pewnie oszukiwałam, tylko na tyle dobrze, że nigdy mnie nie przyłapał. Pilnował także, żeby przypadkiem mi się nie wydawało, że jestem święta.

Ponieważ nie wymagał już od nikogo przyzwoitości, mój ojciec żądał od innych jedynie wstydu. Wstydu naszego powszechnego, górującego nad nami wszystkimi, niepodzielnie nam panującego. W obliczu całej tej niegodziwości, heroizmem był niemy akt skruchy, taki przebłysk świadomości spod wielu warstw zgnilizny moralnej. Ojciec, posiadając w sercu rentgen czuły na tą wszechobecną duchową próchnicę, powinnością wstydu obarczał każdego. Sąsiada, który znany był z rozrzutności i drogich samochodów, naszą chytrą ciotkę, która oszczędzała na promocjach w markecie, wujka pracoholika i drugiego wujka, bezrobotnego. Każdego dnia dziękowałam za swoją naiwność, że oszczędzono mi widoku całej tej degrengolady i świadomości, że najgorsi są właśnie ci, co dużo robią dla innych, wolontariusze, społecznicy i działacze, bo oni mają do ukrycia najwięcej, tak więc i wstydzić się powinni najbardziej.

Myślę, że z jego nieufności wyrosło umiłowanie do palenia, które stało jakby w opozycji do parszywej praktyki wolontariatu. Papierosy były na wskroś szkodliwe i złe, bez jednej pozytywnej cechy, podobnie jak żywność GMO, nasi politycy i moja mama, jednak odróżniała je ta bezpardonowa szczerość i transparentność ich natury. Papierosy mówiły wprost, że zabijają, powodują raka, zawierają tysiące substancji smolistych, są przyczyną impotencji i nagłej, niespodziewanej śmierci, nie kryły się za fasadą pozornego dobra, nie jeździły autobusem do hospicjum i wprost mówiły o swojej nieuczciwej, wygórowanej cenie. Jeśli czegoś nie trzeba się było wstydzić, to palenia, bo był to szczery akt niegodziwości wymierzony w siebie samego.

Nigdy nie lubiłam rozmawiać z ojcem o ludziach. Wolałam o tej podłości dowiedzieć się na własną rękę i jak najdłużej wierzyć, że ksiądz głaszcze naszego kota, bo lubi jego kotowatość, a nie dlatego, że jest złodziejem i kradnie nam kocie względy. Dlatego, kiedy mogę, staram się z tatą rozmawiać tylko o deszczu. Z „ale leje” nie można się kłócić, leje i tyle, leje i kropka. Kiedy rozmawiamy o ulewach, ojciec na chwile staje się tatą, bo deszcz go aż tak nie złości. O deszczu wiadomo, że pada wtedy, kiedy idziemy akurat bez parasola.

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *