O ideach
Idee mają wielkie znaczenie. Ludzie ciągle kombinują i wymyślają rozmaite koncepcje tego, jak działa świat i jak człowiek może najlepiej pokierować swoim życiem.
John Maynard Keynes w „Ogólnej teorii zatrudnienia i pieniądza” wyraził przekonanie, że idee głoszone przez ekonomistów oraz myślicieli politycznych, bez względu na to, czy są słuszne, czy błędne, mają większą siłę niż się powszechnie przypuszcza. Według niego, to one w rzeczywistości rządzą światem. Działacze przekonani, że nie podlegają żadnym wpływom intelektualnym, są zazwyczaj niewolnikami idei jakiegoś dawno zmarłego ekonomisty, a szaleni władcy, na których rzekomo spłynęło objawienie, czerpią swoje maniackie pomysły od jakiegoś teoretyzującego pisarzyny sprzed wielu lat.
Dowodem na słuszność postawionej przez Keynesa tezy może być choćby Karol Marks, który nie miał majątku i nie dowodził armią, ale idee nabazgrane przez niego w czytelni British Museum zrujnowały życie miliardom ludzi.
Papierkiem lakmusowym słuszności idei jest prognozowanie. Nauka działa metodą testowania przewidywań wynikających z hipotez. Wszyscy uznajemy tę logikę w codziennym życiu, kiedy chwalimy lub wyśmiewamy barowych mędrców czy podwórkowych filozofów, zależnie od tego, czy wydarzenia potwierdzają ich słowa. Wtedy zwykle posługujemy się idiomami rozliczającymi z trafności ich prognoz, takimi jak: „Zjeść swój kapelusz” czy „Wycofać się rakiem”, a niekiedy mówimy „Okaże się w praniu.”
Psycholog, Philip Tetlock, od lat osiemdziesiątych bada, co odróżnia autorów trafnych prognoz od licznych wyroczni, które często się mylą, ale nigdy nie mają wątpliwości. Zwerbował setki analityków, felietonistów, pracowników akademickich i zainteresowanych laików do rywalizacji w turniejach prognostycznych, w których przedstawiano im możliwe wydarzenia i proszono o szacowanie ich prawdopodobieństwa. Wiemy, że eksperci są mistrzami takiego formułowania swoich przewidywań, by nie dało się ich sfalsyfikować. W tym celu często używają takich wyrażeń jak: może, mogłoby, spora szansa, poważna możliwość, bardzo niedługo, w niezbyt odległej przyszłości. Tetlock przycisnął ich do muru, pytając o wydarzenia ze ściśle określonymi terminami. Np. „Czy Rosja zaanektuje kolejne obszary Ukrainy w ciągu najbliższych trzech miesięcy?”, albo: „Czy w najbliższym roku jakiś kraj wyjdzie ze strefy euro?”
Po dwudziestu latach i dwudziestu ośmiu tysiącach przewidywań, eksperci, według Tetlocka, spisali się średnio mniej więcej tak samo jak szympans rzucający strzałkami. Najgorzej jednak poradzili sobie progności szermujący wielkimi ideami, lewicowymi lub prawicowymi, optymistycznymi lub pesymistycznymi. Choć ideologicznie bardzo się różnili, to ich wspólną cechą było to, że starali się na siłę wciskać złożone problemy w preferowane schematy, a wszystko, co się w te ramy nie mieściło, traktowali jako kwestie nieistotne. Wykazywali nadzwyczajną pewność siebie i częściej deklarowali, że coś jest „niemożliwe” lub też, przeciwnie, „pewne”. A gdy ich prognozy okazywały się w oczywisty sposób błędne, mówili: „Jeszcze zobaczycie”. A zatem cechy, dzięki którym ci eksperci trafili na ekrany telewizyjne, zrobiły z nich najgorszych prognostów.
Druga grupa, według Tetlocka, składa się z ekspertów zbierających jak najwięcej informacji z możliwie największej liczby źródeł. Podczas rozważań często zmieniają perspektywę patrzenia na problem. Mówią o możliwościach i prawdopodobieństwach, a nie rzeczach pewnych. Mają cechy osobowości, które psycholodzy nazywają otwartością na doświadczenie, potrzebę poznania oraz złożonością integracyjną, czyli akceptują niepewność i dostrzegają wiele stron każdego zjawiska.
Przekonywanie za pomocą faktów i logiki nie zawsze jest daremne. To prawda, że ludzie potrafią trzymać się swoich przekonań na przekór rzeczywistości. Kiedy ludzie po raz pierwszy konfrontują się z informacjami, które zaprzeczają wyznawanemu przez nich poglądowi, jeszcze bardziej się do niego przywiązują. Czując, że ich tożsamość jest zagrożona, przykucają i doładowują magazynek, aby odeprzeć atak. Ale ponieważ inna część ludzkiego umysłu utrzymuje daną osobę w kontakcie z rzeczywistością, to kiedy podważające jej stanowisko dowody bardzo się spiętrzą, dysonans przekracza granice wytrzymałości i wtedy opinia może się przewrócić. Czy tak się stanie, to zależy w dużej mierze od tego, jak bardzo ucierpiałaby reputacja danej osoby, gdyby wyrzekła się wyznawanego poglądu oraz w jakim stopniu obalające ten pogląd argumenty są oczywiste i powszechnie znane. Trudno nie zauważyć, że król jest nagi lub że coś jest „jak byk”.
Uczynienie świata bardziej racjonalnym nie polega jednak tylko na tym, by wyszkolić ludzi z rozumowania. Ważne są również reguły dyskusji w miejscach pracy, kręgach towarzyskich oraz na arenach debaty publicznej, zmuszające ludzi do oddzielenia rozumowania od tożsamości. Jedną z pozwalających to osiągnąć technik dawno temu odkryli rabini. Prosili uczniów jesziwy, aby zamieniali się w debacie talmudycznej rolami i na przemian argumentowali za każdym ze stanowisk. Można przecież kazać ludziom, by spróbowali dojść do porozumienia w obrębie małej grupy dyskusyjnej.
Już sam wymóg wyjaśnienia własnego stanowiska może wytrącić ludzi z nadmiernej pewności siebie. Większość z nas łudzi się co do stopnia naszego zrozumienia świata. Chociaż sądzimy, że wiemy, jak działają urządzenia codziennego użytku, takie jak zamek błyskawiczny lub ubikacja, to kiedy poprosi się nas o precyzyjne wyjaśnienie, jesteśmy zmuszeni przyznać, że nie mamy pojęcia. To samo dotyczy palących kwestii społecznych.
Aby debata publiczna stała się bardziej racjonalna, omawiane zagadnienia należy maksymalnie odpolitycznić. Eksperymenty pokazały, że kiedy ludzie słyszą o jakiejś nowej reformie, to rozwiązanie im się podoba, gdy je zaproponuje partia, na którą głosują, lecz odnoszą się do niej wrogo, jeśli wymyśliła je druga partia. Sądzą jednak, że oceniają je merytorycznie. Czy potrafimy wyobrazić sobie dzień, w którym najbardziej znani felietoniści i gadające głowy nie mają przewidywalnych preferencji politycznych, lecz próbują wypracować dające się obronić wnioski, kwestia po kwestii?
Współcześni relatywiści chętnie odwołują się do tekstów Nietzschego, ponieważ lekceważył dążenie naukowców do prawdy i twierdził, że nie ma faktów, tylko ich interpretacje. Prawdę uznał za rodzaj błędu, „bez którego pewne gatunki życia by nie przetrwały”. W ten sposób pozbawił się możliwości wyjaśnienia, dlaczego jego stwierdzenie mamy uznać za prawdziwe.
Rodzimy się w bezlitosnym wszechświecie, w którym umożliwiający życie porządek mieści się w bardzo wąskim paśmie parametrów i nieustannie grozi nam rozpad. Jesteśmy wyciosani z pokrzywionego drzewa, podatni na złudzenia, egocentryzm, a czasami na zadziwiającą głupotę.
Z drugiej jednak strony posiadamy zasoby, które stwarzają przestrzeń na swego rodzaju wybawienie. Potrafimy łączyć idee i myśleć o własnych myślach. Potrafimy mówić, co pozwala nam dzielić się owocami naszego doświadczenia oraz pomysłowości. W ten sposób humanizm rozwija naszą wyobraźnię i empatię.
Poglądy Nietschego wydają się ostre i krwiste, podczas gdy humanizm wydaje się mdły i drętwy. Ale czy jest coś śmiesznego w ludzkiej dobroci, pokoju i zrozumieniu?