O lękach
O wikingach mówiono, że nie znali lęku. Byli prawdziwymi terrorystami Europy pomiędzy VIII i XII wiekiem, niosąc zniszczenie od Konstantynopola, przez Paryż i Lizbonę aż po Dublin. Chociaż dręczyły ich zwykłe lęki biednych chłopów oraz samotność doskwierająca im w długie skandynawskie noce, to jednak najbardziej zadręczali się myślą, że ich nazwiska i reputacja, a nie tylko ciała i dusze, może pochłonąć nicość.
Ich nadrzędnym celem była nieśmiertelna chwała. Nie istniało dla nich nic gorszego niż zapomnienie przez innych, a szacunek uważali za największe bogactwo. W pogoni za bogactwem i sławą przemierzali nieznane morza i prawdopodobnie dotarli aż do Ameryki. Śmierć w bitwie przestała budzić w nich lęk, gdy spostrzegli, że daje to sposobność do zademonstrowania opanowania w obliczu niebezpieczeństwa i zaczęli ją przyjmować ze spokojem, jako coś błahego w porównaniu z chwałą należną tym, którzy potrafili polec z honorem. Lęk przed czyjąś pogardą stanowił źródło nadzwyczajnej odwagi wikingów.
Na Islandii stworzyli społeczeństwo oparte na lęku przed tym, by nimi rządzono i na egalitarnym przekonaniu, że każdy człowiek może zdobyć nieśmiertelną sławę.
Bogata literatura islandzka, którą inspirował się George R. R. Martin tworząc monumentalny cykl powieści fantasy Pieśń lodu i ognia (na którym oparty jest serial telewizyjny Gra o tron), ukazuje, w jaki sposób niektórzy wikingowie osiągali ten cel, starając się pozostać indywidualnościami. Jeśli to prawda, że słowo „wiking” pochodzi od słowa „wycofać się”, to wikingowie są pierwszą wspólnotą ludzi, którzy czerpali dumę z bycia na marginesie.
Wikingowie, jako buntownicy, odkryli, jak zamienić naturalny lęk przed tym, co nieprzewidywalne, w źródło inspiracji. Oto istota tego, co nam zostawili w spadku.
W dzisiejszych czasach lęk wikingów przybrał rozmiary epidemii. Stale rośnie liczba ludzi niepokojących się tym, co myślą o nich inni, jak zostanie odebrane każde ich zachowanie, każdy kolejny dzień przez tych, których znają i których nie znają. Obawa przed stworzeniem niekorzystnego wrażenia, przed brakiem wystarczającej (to znaczy jakiej?) ilości „lików” w mediach społecznościowych, to koszmar senny dzisiejszych czasów. Obsesją staje się lęk przed krytyką, nawet znikomą. Według amerykańskiego sondażu, strach stanowi największą udrękę.
Oprócz lęku przed zdemaskowaniem, współczesne społeczeństwo dręczy lęk przed staniem się ofiarą zbrodni, wojny i gwałtu, przed utratą pracy, przed nadmiarem imigrantów i przed katastrofą ekologiczną, przed bakteriami, wirusami, koronawirusami i wreszcie przed szczepionkami.
Przynależność do takiej czy innej cywilizacji uwalnia ludzi od niewielu tylko lęków, gdyż w każdej z nich występuje poczucie osaczenia przez wrogie siły i na różne sposoby kieruje uwagę na pewną tylko liczbę niebezpieczeństw, obiecując ochronę przed nimi, lecz rzadko eliminując.
To za sprawą cywilizacji życiodajne i łagodnie szumiące morze stało się niebezpieczną siedzibą demonów i monstrów. Również za jej sprawą prorokowano, że sztormowe fale wkrótce pochłoną ludzkość. Durer oraz Leonardo da Vinci stworzyli właśnie taki przerażający obraz końca życia na ziemi.
Nieustannie pojawiają się nowe lęki, zastępując te, które schodzą na drugi plan, jak lęk przed dżumą został wyparty przez lęk przed gruźlicą i kiłą. Później dominował lęk przed rakiem i AIDS, a obecnie na całym świecie wszystkie lęki wyparł lęk przed Covid-19.
Konstytucja amerykańska proklamowała prawo ludzi do poczucia bezpieczeństwa, co oznaczało prawo do wolności od lęków, ale na próżno. W naszych czasach ludzie najczęściej uskarżają się właśnie na brak poczucia bezpieczeństwa, które jest pierwszą potrzebą każdego człowieka.
W 1762 roku, powstała w Londynie pierwsza firma ubezpieczeniowa, Equitable Life. Dzięki temu można było wyeliminować skutki katastrof naturalnych. Z kolei życie w miastach, oświetlonych nocą i strzeżonych przez policję, zmniejszyło lęk przed napaścią, a dobra koniunktura gospodarcza i idea państwa opiekuńczego zredukowały liczbę tych, którzy bali się głodu, bezdomności, chorób, braku pracy oraz starości. Niemniej jednak współczesne pokolenia przeznaczają znacznie więcej pieniędzy na zabezpieczenie się przed praktycznymi skutkami tych lęków, niż kiedykolwiek dawne pokolenia wydawały na duchownych i czarowników, którzy zawodowo zajmowali się zwalczaniem lęków, zastępując je innymi lękami.
Ludzie cywilizowani rozbudzają w sobie coraz subtelniejsze rodzaje niepokoju, zarówno przed porażką, jak i przed sukcesem, osiągając wyrafinowanie w sztuce samoudręczania się.
Pomiędzy X i XII wiekiem wykształcił się w północnych Indiach system hatha-jogi. Joga jako system profilaktyki zdrowotnej, oparty na ćwiczeniach fizycznych i umysłowych, uczyniła możliwą kontrolę czynności organizmu, które normalnie są wykonywane automatycznie. Jako element duchowej dyscypliny, w jej rozumieniu hinduistycznym lub buddyjskim, przygotowuje ona do zniszczenia osobowej samoświadomości. Lęk powstaje wówczas, gdy istnieje inny człowiek, napisano w staroindyjskich Upaniszadach. Jeśli zatem nie ma na świecie innego człowieka, to nie ma i lęku. Ceną za pozbycie się lęku jest zaprzestanie bycia sobą w normalnym rozumieniu. Prawdziwy wyznawca jogi wyrzeka się posiadania czegokolwiek, ale uprawiając ją w łagodniejszych wersjach, wiele milionów ludzi uspokoiło swoje nerwy. Jeśli hamuje się objawy lęku, łatwiej jest ustalić, czego człowiek powinien się bać.
Współczesna medycyna nie potrafi jednoznacznie wskazać najlepszego remedium na lęk, wahając się pomiędzy podawaniem pastylek, wyrabianiem określonych nawyków i rozwiązywaniem nieokreślonych konfliktów. Bez wątpienia nigdy nie będzie ona zdolna radzić sobie z lękiem tak jak z wirusami i nie wynajdzie skutecznej szczepionki. Często potrafi osłabić lęk, ale każdemu człowiekowi jest potrzebna indywidualna porada i nie wiadomo z góry, czy okaże się ona skuteczna oraz jak długo potrwa ulga. Poza tym, medycyna nie może powstrzymać ludzi przed wynajdywaniem nowych lęków i wystarczy tylko zajrzeć do Internetu, by przekonać się, że ogrom wiedzy naukowej na temat lęku wcale nie zmniejsza zapotrzebowania na praktyki magiczne. Stare przysłowie mówi, że człowiek jest zdrowszy, gdy mniej wie. Faktycznie, wiele osób woli pozostawać ignorantami i trwać przy dotychczasowych lękach, przymykając oczy na dane statystyczne informujące, czego faktycznie należy się bać.
Psycholog Martin Seligman z Filadelfii, specjalizujący się w przeobrażaniu pesymistów w optymistów, twierdzi, że lęk jest przede wszystkim kwestią bezradności czy utraty nadziei, dlatego optymizmu można się nauczyć. Zaobserwował, że nie każdy pragnie być optymistą. Ludzie, którzy posiadają władzę, szczególnie ci znajdujący się tuż poniżej najwyższego szczebla, są pesymistami, bo to sugeruje mądrość. Taki jest dla nich pożytek z podtrzymywania lęku. Niestety, nikt nie może wyleczyć tych, którzy utrwalają w sobie lęki z powodu lęku, że może im się przydarzyć coś gorszego niż one.
A może należałoby przekształcić nasze lęki, tak jak to robili wikingowie, w źródło inspiracji?