O miłości

Autor: Stanisław Wawrzyszkiewicz
Idee
12 lis 2019
Jeden komentarz

Frédédic Beigbeder opisał w książce historię swojej miłości i stwierdził, że miłość trwa trzy lata. W pierwszym roku jest namiętnością, w drugim — czułością, a w trzecim — nudą.

Na pierwszym roku wszystko wydawało mu się piękne, nawet on. Wszystkie dni były słonecznymi porankami, nawet w deszczowe popołudnia.  W drugim roku było już znacznie spokojniej. Nie było uniesień, lecz mimo wszystko każdego rana i wieczorem, kiedy tylko było trzeba, okazywali sobie czułość i troskę. Poszli więc wziąć ślub, bo przecież  tak się robi, jakby szli do McDonalda. A później orzekli, że małżeństwo zabiło ich miłość. Miało być kolorowo, a stało się szaro.

Znam pary, gdzie wszystko układało się znakomicie, dopóki nie wzięli ze sobą ślubu. Po nim jakby piorun w nich strzelił. Z każdym rokiem było gorzej, a niektórzy nawet jednego roku nie wytrzymali ze sobą. Mocniejszy podporządkowywał słabszego, a wspólna codzienność okazała się gorsza niż jadowity wąż. Poezja już od wieków nas przekonuje, że najprzyjemniejsze jest oczekiwanie. Nieszczęściem miłości jest bliskość owocu, jego nadmiar, który powoduje znudzenie.

W miłości romantycznej rycerz w trudzie i znoju przez długie lata zabiegał o jeden pocałunek, który ostatecznie nie został mu dany.

Czy nie ma sprzeczności w twierdzeniu, że miłość jest obowiązkiem? Kierkegaard pisał o indiańskim plemieniu w Paragwaju, które było tak opieszałe w życiu erotycznym, że jezuici czuli się zobowiązani do uruchamiania o północy dzwonów kościelnych, by przypomnieć małżonkom o ich powinności.

Prawie każdy chce zostać z jedną, wybraną osobą przez całe życie, zapominając, że żyje w epoce w której, jak nigdy dotąd, wszystko się miesza, łącznie z płciami i religiami. Niby dlaczego miłość miałaby być wyjątkiem?

Może dlatego tak się dzieje, bo oczekujemy od miłości wszystkiego? Słowo „miłość” jest tak pojemne, że często oznacza coś zupełnie przeciwstawnego. Miłością nazywamy zarówno poświęcenie jak i pożądanie, duchowe oddanie i fizyczną żądzę, pożerającą namiętność, jak i to, co łączy małżonków, chociaż w każdej kulturze inaczej. Wreszcie tym samym słowem wyrażamy nasze upodobanie do czekolady, Van Gogha, Beatlesów, czy też ulubionego serialu telewizyjnego. Już starożytni uświadomili sobie, że potrzeba znacznie więcej słów, by wyrazić miłość. Hebrajczycy wymyślili dwa słowa wyrażające dwa rodzaje miłości, Grecy — cztery, ale bezkonkurencyjni okazali się Arabowie, ponieważ, według Tahar Ben Iellouna, stworzyli aż sto słów określających rozmaite rodzaje i odcienie miłości. Jednak do dzisiaj nikt nie znalazł doskonałego synonimu słowa „miłość”.

Kochanie splata się z pragnieniem bycia kochanym, lecz nie jest równoznaczne z miłością, bo, według Emanuela Levinasa,  miłość zawsze wymaga konkretnego czynu dla osoby ukochanej. Wielu zapewnia o swojej miłości słowami, a równocześnie  czynami rani tych, których rzekomo kochają. Skarżą się mężczyźni i kobiety na swoich partnerów, dzieci na rodziców, a rodzice mówią, że gdy dziecko było małe to bolała ich głowa, a gdy urosło, to rozbolało ich serce.

W każdym człowieku jest, wprawdzie nie zawsze uświadomiona, tęsknota za miłością, bo życie, chociaż fascynujące, jest ciężkie i trudno je unieść człowiekowi samotnemu. Nie wszyscy potrafią kochać, ale każdy chce być kochany.

Fryderyk Wilhelm, który był królem Prus na początku XVIII wieku, znany był ze swego złośliwego i popędliwego charakteru. Z byle powodu okładał swoich poddanych laską. Doszło do tego, że gdy wychodził na spacer ulicami Berlina, berlińczycy w popłochu kryli się przed nim zanim do nich się zbliżył. Tak więc król spacerował pustymi ulicami. Któregoś dnia, pewien roztargniony berlińczyk spostrzegł króla zbyt późno i w popłochu usiłował skryć się przed nim w pobliskiej bramie. Król go zauważył i wezwał do siebie.

— To jest twój dom?

— Nie, Wasza Wysokość.

— A może to jest dom twojego przyjaciela?

— Nie, Wasza Wysokość.

— W takim  razie dlaczego tam wszedłeś?

Biedny berlińczyk, przerażony, że może być posądzony o złodziejstwo, wyznał całą prawdę. Król wpadł w furię i okładając nieszczęśnika, wrzeszczał:

— Masz mnie kochać łotrze! Kochać! Kochać!

Możemy zmusić kogoś do posłuszeństwa, ale nie do miłości, bo ona rządzi się własnymi prawami i rodzi się w nas spontanicznie. Czy można nakazać komuś, by był spontaniczny? Oczywiście, że można. Ale wtedy ten ktoś już nie będzie spontaniczny.

Mitologia grecka twierdzi, że na początku każdy człowiek posiadał obydwie płcie, ale ludzie narazili się bogom i za karę płcie zostały rozdzielone. Odtąd każdy musi szukać swojej zagubionej połówki, ale nie wszystkim udaje się ją odnaleźć. Coś podobnego czytamy w Talmudzie. Od niepamiętnych czasów istnieje w człowieku pragnienie spotkania pokrewnej duszy, osoby tak komplementarnej do naszej osobowości, jakbyśmy na początku stanowili jedno i tylko przez niezrozumiały kaprys losu zostali rozdzieleni. W tym idealnym pragnieniu miłość jawi się jako całkowite oddanie się drugiej osobie, by stworzyć taką parę, która może zaistnieć tylko i wyłącznie między tymi dwiema osobami, bo tylko te dwie osoby mogą tak doskonale wzajemnie się uzupełniać.

Miłość może zaistnieć jedynie wtedy, gdy osoby są komplementarne i różne. Wtedy miłość jest nie tylko możliwa, ale również konieczna. Ktoś różni się ode mnie, dlatego mnie fascynuje. Jeżeli nie istnieje żadna realna różnica, miłość jest zbędna. Na szczęście nie ma dwóch identycznych osób, takich samych we wszystkim. Nie znajdziemy dwóch ludzi, którzy śmieją się w ten sam sposób, lub identycznie rozumieją te same słowa. Każdy człowiek jest niepowtarzalny.

Beigbeder nie jest pierwszym, który nazywa miłość namiętnością. Mówiono tak o miłości już na średniowiecznych uniwersytetach, a Kartezjusz, który tak dużo myślał, że myślenie uznał za dowód istnienia, podtrzymał tę opinię, gdyż w miłości, tak jak w każdej namiętności, człowiek traci władzę nad sobą. Przecież nie podejmujemy decyzji kogo mamy kochać. Tak jest w naszej zachodniej kulturze, bo gdzieindziej jest inaczej. Pewien Hindus, w relacji Waltera Trobischa, stwierdził, że my, ludzie Zachodu, żenimy się z kobietami, które kochamy, a oni, Hindusi, postępują całkiem odwrotnie, bo kochają kobiety z którymi się żenią. Porównał to do gotowania zupy. Według niego, ludzie Zachodu zdejmują z pieca garnek gorącej zupy, stawiają na kamieniu i po jakimś czasie zupa, czyli miłość, do niczego się nie nadaje. Natomiast oni, Hindusi, garnek z zimną zupą stawiają na gorącym piecu i stopniowo podgrzewają, a ona staje się doskonała.

Niekiedy słyszę wyznanie: „nasza miłość umarła”, jakby miłość była temu winna. Chciałoby się zapytać: „A nie było ciebie przy tym?” Może rzeczywiście niewystarczająco był obecny? Anais Nin napisała, że miłość nigdy nie umiera śmiercią naturalną. Umiera, ponieważ nie umiemy wrócić do jej źródeł.

            Wielu poetów, w różnych czasach i kulturach, porównywało miłość do ognia. Każdy ogień, nawet największy, zgaśnie, jeżeli do niego nie dokłada się. Przy gasnącym płomieniu można snuć rozważania nad tym, co tak naprawdę jest cenne w życiu. To co długo trwa, jak góry, które nas urzekają swoją potęgą, czy raczej to, co szybko przemija, jak zdrowie, szczęście, uroda i miłość? W Japonii symbolem życia jest kwitnąca wiśnia. Jej piękno jest przejmujące, bo krótkotrwałe. Ile jest warte życie bez miłości?

 

Jeden komentarz
Pazyfae
2019-11-14 13:28:48

Jest w miłości jakaś tajemnica. Jakiś wzór, przepis, który niczym łańcuch genetyczny - tym bardzo zawiły i złożony, im bardziej poznany.. Wzruszyła mnie kiedyś opowieść o azteckich dziewczynach, które swoim wybrankom serca podawały chleb upieczony z kawałkami...kreta. Ślepa miłość :) Bliżej mi chyba do powoli podgrzewanej zupy, myślę o miłości "Frommem" - codziennie ćwiczę malowanie, zamiast czekać aż odpowiedni obiekt uczyni ze mnie nagle mistrzynię malarstwa (miłość ma wszak wiele twarzy i daje wiele możliwości..).

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *