O samotności
Narzucona samotność, której kresu nie widać, wykańcza ludzi, a nadmiar wysiłku i przedłużające się odosobnienie jest jak rdza dla stali. Lęk przed samotnością ogranicza ambicje i stanowi taką samą przeszkodę w osiąganiu pełni życia jak prześladowanie, dyskryminacja i ubóstwo. Wydawałoby się, że dzięki internetowi nikt nie powinien czuć się sam, a tymczasem badania wykazują, że na samotność skarży się coraz więcej ludzi, jak wynika z badań przeprowadzanych jeszcze przed pandemią, która tego stanu rzeczy nie mogła poprawić.
Przykrości związane z samotnością sprawiają, że wielu odwołuje się do mitu przedstawiającego początki ludzkości, gdzie rzekomo każdy wiódł błogie życie w rodzinie, czy też przy plemiennym ognisku i nikt nawet nie wiedział, co znaczy być samotnym. Po czym nagle, całkiem niedawno, wspólnoty się rozpadły.
Plaga samotności szerzy się na świecie, postępując wraz ze wzrostem dobrobytu. Nie chroni przed nią żaden sukces. Wręcz przeciwnie! Im większy sukces tym większe ryzyko samotności. Michel Houellebecq w Serotoninie po raz kolejny dokonuje totalnej krytyki zachodniej cywilizacji. Narratorem i głównym bohaterem swojej ostatniej powieści uczynił przeżywającego kryzys średniego wieku dowcipnego nihilistę. Zainspirowany medialnymi doniesieniami o znikaniu ludzi bez śladu, postanawia zerwać dotychczasowe kontakty zawodowe oraz towarzyskie i zniknąć. Samotność, chociaż z wyboru, nie do końca mu jednak odpowiada, bo szuka kontaktu z ludźmi, którzy kiedyś byli dla niego ważni: kochanki oraz jedynego przyjaciela, z którym dzielił pokój w akademiku.
Nie jest prawdą, że samotność dokucza tylko ludziom współczesnym. Według jednego z najstarszych hinduskich mitów, Stwórca powołał świat do istnienia właśnie dlatego, że czuł się samotny. Nawet żarliwa religijność nie chroni przed cierpieniem samotności, jak zaświadcza przykład Hioba, bohatera jednego z najbardziej poruszających biblijnych poematów.
Choroba samotności nie jest nieuleczalna. Niektórzy ludzie zdobyli większą lub mniejszą na nią odporność, stosując jeden z czterech sposobów postępowania. Łączy je ze sobą to, że odwołują się do zasady działania szczepionki, czyli rozmyślnie stosują dawki samotności, by uodpornić się przeciw jej niszczącej sile.
Pionierami walki z samotnością są pustelnicy i pustelnice, których odpychała ludzka zachłanność i okrucieństwo lub po prostu uważali się za niezrozumianych. Niektórzy popadli w obłęd, a niektórzy, ci najsławniejsi, odkryli to, co dla nich było najważniejsze. Emanował z nich wewnętrzny spokój, wywierający na ludzi ogromne wrażenie.
Niemal we wszystkich cywilizacjach znano ten sposób oswajania samotności. Prawdopodobnie wymyślili go Hindusi, a za sprawą Buddy, księcia, który został pustelnikiem, obyczaj zawędrował na Wschód, a następnie na Zachód.
Wśród wczesnych chrześcijan bohaterem stał się święty Antoni, niepiśmienny Egipcjanin, który w wieku trzydziestu pięciu lat zamieszkał samotnie na pustyni i żył tam przez dwadzieścia lat, walcząc z demonami, stanowiącymi w tamtych czasach wielkie utrapienie ludzi. „Demony” to dawna nazwa na określenie zmartwień, wątpliwości, lęków i win. Święty Antoni pokonał swoje demony i stał się sławny. Za jego przykładem pustelnikami zostało wiele osób chcących pozbyć się swoich demonów.
Skutki bycia pustelnikiem i więźniem skazanym na samotne odsiadywanie wyroku często okazują się podobne. Niektórzy pustelnicy stawali się niezdolni do tolerowania obecności innych ludzi. Na przykład Pachomiusz po siedmiu latach postu w samotności reagował złością na każdą, nawet najmniejszą niezgodę z jego opinią. Inni powstawali z życiowych upadków, jak Dostojewski na Syberii, gdzie najpierw cierpiał z powodu odsiadywania wyroku samotnie w celi, a następnie z powodu przebywania bez przerwy z innymi więźniami, pozostając wśród kryminalistów w izolacji emocjonalnej. Wkroczył w to doświadczenie w stanie rozpaczy nad ludzkością, bliski załamania nerwowego, a zakończył je w radosnym uniesieniu, wierząc, iż było dla niego dobre.
Drugi sposób nabywania odporności na samotność nie wymaga wyłączenia się ze społeczności czy zwrócenia ku Bogu, lecz ku wnętrzu, celem wzmocnienia wytrzymałości, dzięki introspekcji, zrozumieniu siebie i odkryciu własnej wyjątkowości. Romantycy twierdzili, że każdy człowiek łączy w sobie ludzkie atrybuty w oryginalny sposób i że powinien wyrażać swoją wyjątkowość przez styl życia, tak jak artysta wyraża siebie w akcie twórczym.
Na rozległych pustkowiach Ameryki od początku traktowano samotność jako wroga do pokonania. Chociaż nigdzie nie prowadzono z nią bardziej zaciekłej wojny, to jednak Amerykanie zrozumieli, że nie da się odrzucić samotności całkowicie. Kowboj podążający na koniu w stronę zachodzącego słońca nie zamierzał rezygnować ze swej niezależności; nie należał do grupy i ze stoickim spokojem znosił różne niedogodności takiego życia. Wyrażał swój smutek w grze na harmonijce i w śpiewie, w polowaniu i ujarzmianiu mustangów. W żadnym kraju nie potraktowano samotności z większą powagą niż w Ameryce, w żadnym nie powołano do istnienia tak licznych, wyspecjalizowanych instytucji do jej zwalczania i zarazem nigdzie indziej penetrowanie duchowego wnętrza człowieka nie stało się pasją tak wielu ludzi.
Trzeci sposób oswajania samotności to rozwijanie w sobie poczucia absurdu. Brytyjscy ekscentrycy podchodzili do niej z humorem, czerpiąc z takiej postawy odwagę do życia. Ekscentrycy to pomnikowe przykłady ludzi nie obawiających się samotności. Początkowo byli nimi tylko wpływowi arystokraci, którzy nie musieli się martwić tym, co pomyślą o nich inni. Na przykład piąty diuk Portland, maniak prywatności, odmawiał przyjmowania w swojej sypialni nawet lekarza, żądając, by ten stawiał diagnozę, przebywając na zewnątrz, na podstawie odpowiedzi udzielanych na jego pytania. Marzył o świecie, w którym kwitnie życie towarzyskie, więc budował w swoim pałacu salę balową na dwa tysiące osób oraz bibliotekę z dwunastoma stołami bilardowymi, na których jednak nikt nie grał. Przy tych inwestycjach zatrudniał piętnaście tysięcy robotników. Lubił przechadzać się między nimi, ale w przebraniu, by nikt go nie rozpoznał. Tak pojmował swoją wolność.
Czwarty rodzaj odporności na samotność pojawia się wraz z myślą, że świat nie jest jedynie wielką, przerażającą dżunglą, że da się w nim dostrzec pewien porządek i że jednostka, jakkolwiek pozbawiona wielkiego znaczenia, również wciela ten porządek. W wypadku osób wierzących w istnienie sił nadprzyrodzonych, doznanie samotności jest łagodzone przez poczucie, iż mimo wszelkich spotykających ich nieszczęść, jest w nich element boskości. Natomiast ci, którzy jej nie mają, mogą zdobyć się na wspaniałomyślność w kontaktach z innymi i postarać się o takie intelektualne oraz emocjonalne związki, które przynoszą im świadomość, iż są częścią większej całości, nawet jeśli nie rozumieją zagadek i okrucieństw świata.
Uodpornienie się na samotność nie oznacza, że znika ona całkowicie, tak jak jedna szczepionka nie ochroni nas przed wszystkimi wirusami. Żaden z wymienionych sposobów radzenia sobie z samotnością nie jest w pełni niezawodny, bowiem ich celem nie jest likwidacja poczucia samotności, lecz zmniejszenie lęku przed byciem samemu. Tylko wówczas, gdy ktoś się tego nie boi, może stworzyć kontakty z innymi oparte na wzajemnym szacunku. Prędzej czy później każdy człowiek potrzebuje obecności drugiego człowieka i w ten sposób samotność staje się przygodą.