O sensie życia (1)
„Dlaczego nie odbierzesz sobie życia?” – pytał Viktor E. Frankl swoich pacjentów cierpiących z powodu rozmaitych dramatów. W ich odpowiedziach odnajdywał wskazówki, którymi kierował się w dalszej terapii. Jeden człowiek trzymał się życia przez wzgląd na swoje dzieci, inny pragnął wykorzystać jakiś talent, jeszcze inny chciał zachować od zagłady jakieś piękne wspomnienia. Wplatanie delikatnych nici czyjegoś przegranego życia w trwałą osnowę sensu i odpowiedzialności jest celem stworzonej przez Frankla logoterapii, stanowiącej alternatywę dla freudowskiej psychoanalizy.
Frankl był przekonany, że życie, jeśli w ogóle ma sens, to musi on być obecny również w cierpieniu i umieraniu. Ludzka egzystencja nie jest kompletna bez cierpienia i śmierci. Nie tylko życie kreatywne i bogate w doznania ma sens. Nikt jednak nie jest w stanie powiedzieć drugiemu człowiekowi, na czym ów sens polega. Każdy musi dojść do tego samodzielnie, a następnie wziąć na siebie odpowiedzialność wynikającą z odpowiedzi na pytanie: „Co ma dla mnie sens?” Jeżeli to mu się uda, będzie trwał i rozwijał się wbrew
wszelkim upokorzeniom. Podobnie myślał Nietzsche, skoro twierdził, że „ten, kto wie, dlaczego żyje, nie troszczy się o to, jak żyje”.
Książka Frankla o poszukiwaniu sensu rozeszła się w wielomilionowych nakładach i została nazwana absolutnym bestsellerem. Na pytanie dziennikarzy, co sądzi o tak spektakularnym sukcesie, Frankl odpowiadał, że sukces jego książki potwierdza duchową nędzę naszych czasów, skoro poszukiwanie sensu życia jest palącym problemem dla tak wielu ludzi.
Gdy wybuchła druga wojna światowa, Frankl uzyskał od zaprzyjaźnionych dyplomatów amerykańską wizę. Jednak zrezygnował z niej, by opiekować się swoimi rodzicami, którzy nie mogli opuścić Wiednia. Wkrótce potem, wraz z żoną i rodzicami, został deportowany do Auschwitz. W obozie koncentracyjnym natychmiast oddzielono go od najbliższych, a następnie ogołocono go ze wszystkiego: imienia, rzeczy, nawet włosów na całym na ciele. Najbardziej cierpiał z powodu utraty rękopisu traktatu o logoterapii, ponieważ była wynikiem wieloletniej pracy.
W czasie marszu eskortujący ich strażnicy cały czas pokrzykiwali i popędzali ich kolbami karabinów. Ci, którzy mieli szczególnie obolałe stopy, wspierali się na ramionach swoich towarzyszy. Z rzadka padało jakieś słowo; lodowaty wiatr nie zachęcał do prowadzenia rozmów. W pewnym momencie jego najbliższy sąsiad wyszeptał, kryjąc twarz za postawionym kołnierzem: „Gdyby nasze żony mogły nas teraz zobaczyć! Mam nadzieję, że spotkał je lepszy los w innym obozie i nie wiedzą, jak jesteśmy traktowani”. Te słowa sprawiły, że Viktor pomyślał o swojej żonie. W wyobraźni zadawał jej pytania i słyszał jak mu odpowiada. Później ona go pytała, a on odpowiadał. Słyszał i widział ją tak wyraźnie, jakby stała tuż obok niego. Co pewien czas zerkał w niebo, gdzie różowe światło poranka rozlewało się coraz szerzej za wałem ciemnych chmur, ale w jego wyobraźni spojrzenie żony miało więcej blasku niż promienie właśnie wschodzącego słońca.
Po raz pierwszy w życiu objawiła mu się prawda wplatana w pieśni przez poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, że miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek. Zrozumiał, że nawet ktoś, komu wszystko na tym świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby przez krótką chwilę, kontemplując to, co najbardziej ukochał.
„Nie możecie szybciej, świnie?” – wrzasnął strażnik, gdy w rowie kilofami kopali zmrożoną ziemię. Pracowali w milczeniu. Myśli Frankla krążyły wokół obrazu żony, który wciąż miał przed oczyma. Z każdą minutą coraz bardziej namacalnie czuł przy sobie jej obecność; wydawało mu się, że jest w stanie jej dotknąć i wystarczy wyciągnąć rękę, by pochwycić jej dłoń. Gdy z gałęzi sfrunął cicho ptak i przysiadł przed nim na stercie wykopanej z rowu ziemi, spokojnie mu się przyglądając, do Frankla dotarło wreszcie, że nawet nie wie, czy jego ukochana żona nadal żyje. Uświadomił sobie jednak jeszcze coś więcej, w co głęboko później wierzył do końca życia: miłość nie ogranicza się do fizycznej powłoki ukochanej osoby. Jej prawdziwa głębia objawia się wnikając w wewnętrzne „ja”. Wówczas to, czy osoba ta jest przy nas obecna, czy nie, czy żyje, czy jest martwa, przestaje mieć znaczenie.
Frankl nie mógł wiedzieć, że jego żona już nie żyła. Nic jednak nie mogło osłabić siły jego miłości, ani zatrzeć w pamięci jej obrazu. Po wojnie wyznał, że nawet gdyby wówczas wiedział, iż jego żona zginęła, to i tak oddawałby się kontemplowaniu jej wizerunku, a jego duchowa rozmowa z nią byłaby równie żywa i satysfakcjonująca.
Głębokie zanurzenie się we własnym wnętrzu pomagało znaleźć schronienie przed pustką, opuszczeniem i nędzą własnej egzystencji. Drugim sposobem radzenia sobie z brutalnością życia jest humor.
Frankl przekonywał, że poczucie humoru, jak żadna inna cecha charakteru, daje człowiekowi umiejętność wznoszenia się, choćby na chwilę, ponad każde okoliczności. Rozwijanie własnego poczucia humoru i stałe uczenie się, by patrzeć na świat z pełnym rozbawienia dystansem, pomaga opanować sztukę życia nawet w najtrudniejszych warunkach.
Z ludzkim cierpieniem jest jak z gazem. Jeśli wpuścimy pewną ilość gazu do zamkniętego pomieszczenia, to wypełni je w sposób równomierny i całkowity, bez względu na jego rozmiary. Podobnie cierpienie wypełnia świadomość człowieka, bez względu na to, czy cierpimy ogromnie, czy tylko trochę. „Rozmiar” ludzkiego cierpienia jest zatem pojęciem względnym, a poczucie humoru pozwala to dostrzec.
W czasie wojny samobójstwa zdarzają znacznie rzadziej się niż w czasie pokoju. Paradoksalnie, gdy zewsząd czyha śmierć, ludzie kurczowo trzymają się życia. W Auschwitz zdarzały się jednak samobójstwa. Obowiązywał tam surowy zakaz ratowania samobójców; nie wolno było odciąć człowieka, który usiłował się powiesić. Dlatego tak ważne było, by w ogóle nie dopuszczać do podobnych sytuacji.
Frankl wspominał dwie niedoszłe próby samobójcze, uderzająco do siebie podobne. Dwaj więźniowie zwierzyli się współtowarzyszom z zamiaru odebrania sobie życia. Obaj posłużyli się typowym argumentem: niczego już od życia nie oczekują. Trzeba im było uświadomić, że to życie nadal oczekuje czegoś od nich i że w przyszłości czeka ich konkretny sens do wypełnienia. Później okazało się, że dla jednego z mężczyzn owym sensem było dziecko, które uwielbiał i które czekało na niego za granicą. Dla drugiego była to naukowa praca. Nikt inny nie mógł wykonać za niego tej pracy, tak jak nikt inny nie byłby w stanie zająć miejsca ojca w sercu dziecka.
To, że jako istoty ludzkie jesteśmy wyjątkowi i jedyni w swoim rodzaju, nadaje sens naszej egzystencji i wpływa na naszą pracę twórczą oraz naszą zdolność do miłości. Kiedy uświadomimy sobie, że nie da się zastąpić jednego człowieka drugim, trudno nie dostrzec odpowiedzialności za własne życie. Człowiek, który zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności wobec istoty, która go kocha i z niecierpliwością wyczekuje jego powrotu, albo wobec jakiejś nieukończonej pracy, nigdy nie będzie zdolny odebrać sobie życia. Wie już, dlaczego żyje, a to pozwoli mu znieść to, jak żyje.