O uogólnieniach

Autor: Stanisław Wawrzyszkiewicz
Idee
06 cze 2019
Brak komentarzy

Uogólnienia są częstym powodem kłótni, ponieważ inne osoby usiłują znaleźć wyjątek dla takiego czy innego uogólnienia

Niekiedy trafne uogólnienie świadczy o błyskotliwości człowieka, a nawet ratuje ludzkie życie. Zanim lekarze zrozumieli, co powoduje choroby, Paracelsus zauważył, że wielu górników umiera z powodu tej samej choroby i pomimo sprzeciwu lokalnych władz wprowadził w życie metody, które radykalnie zmniejszyły śmiertelność. Natomiast Ignaz Semmelweis stwierdził, że matki często zapadają na gorączkę porodową, gdy lekarz, który przyjmował poród dziecka, wcześniej przeprowadzał sekcję zwłok. To uogólnienie przetarło ścieżkę praktyce stosowania środków  odkażających w chirurgii. Bywa tak, ale bywa również inaczej.

Uogólnienie bardzo często wyraża lenistwo w myśleniu, kiedy zwyczajnie nie chce się przemyśleć jakiegoś problemu. Niektóre błędne uogólnienia przeszły do historii.

W 1911 roku, Ferdinand Foch, marszałek Francji, przepowiadał z arogancką pewnością siebie znikome znaczenie samolotów, które są tylko „ciekawymi zabawkami”.

16 października 1929 roku (dwa tygodnie przed krachem na rynku, który był początkiem Wielkiego Kryzysu), Irving Fisher, wybitny amerykański ekonomista, nie dostrzegał niebezpieczeństwa kryzysu, ponieważ „ceny akcji osiągnęły stabilny, wysoki poziom”.

Frank Knox, amerykański sekretarz ds. marynarki wojennej, 4 grudnia 1941 roku, trzy dni przed atakiem Japończyków na Pearl Harbour, który unicestwił amerykańską flotę, zapewniał, że „bez względu na to, co się stanie, amerykańska marynarka wojenna na pewno nie pozwoli się zaskoczyć.” Tyle o wielkiej historii.

Uogólnienia upraszczają rzeczywistość i ze zdumiewająca łatwością przechodzą od szczegółu do ogółu. O którym narodzie najwięcej się dowcipkuje? Wprawdzie wszystkie narody chętnie żartują sobie z sąsiadów, ale najwięcej dowcipów jest o Polakach i Irlandczykach. Nie podejmuję się tutaj udzielenia dogłębnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat o tych właśnie nacjach. W wielu krajach, tak różnych jak Francja i Argentyna, ludzie, gdy widzą na ulicy bardzo pijanego człowieka, mówią: „pijany jak Polak” i zupełnie ich nie interesuje rzeczywista narodowość pijaka. Tak się mówi, twierdzą z rozbrajającym uśmiechem.

Francuzów nazywa się „żabojadami”. Nie mogę powiedzieć, że dobrze znam ten naród, ale poznałem przynajmniej kilkuset Francuzów i tylko jeden z nich był prawdziwym amatorem żabich udek.  Stereotypy również są uogólnieniami.

Uogólnienia często łączą się ze snobizmem. Tomas Lawrence, znany bardziej jako Lawrence z Arabii, genialny poliglota i współautor wielkiego powstania arabskiego przeciw tureckiemu panowaniu, był jedną z najbarwniejszych postaci I wojny światowej. Kiedy jednak angielski rząd złamał dane obietnice, zrażony do polityki, zupełnie wycofał się z życia publicznego i ukrywając swoją tożsamość pod nazwiskiem Shaw, zaciągnął się do lotnictwa jako szeregowy żołnierz. W tym czasie często odwiedzał swojego przyjaciela, poetę Thomasa Hardy’ego. Któregoś dnia jego odwiedziny zbiegły się z wizytą żony miejscowego Lorda Majora, która wprawdzie wiele słyszała o wyczynach Lawrence’a, ale nie wiedziała, że ma go właśnie przed sobą. Poczuła się urażona obecnością munduru bez oficerskich naszywek i łamaną francuszczyzną powiedziała do pani domu:

— Jak długo żyję, jeszcze nigdy nie piłam herbaty z szeregowym żołnierzem.

Wtedy odezwał się Lawrence w doskonałej francuszczyźnie:

— W takim razie błagam panią, abym mógł służyć przynajmniej jako tłumacz, bo pani Hardy zupełnie nie zna francuskiego.

            Nie tylko żonom lordów zdarzają się snobistyczne uogólnienia.

Przed laty mieszkałem w Dzielnicy Łacińskiej w Paryżu i od czasu do czasu chodziłem na zakupy na ulicę Mouffetard, gdzie codziennie jest dzień targowy.

Zdarzyło się to w listopadzie 1997 roku. Dzień był słoneczny, wietrzny i bardzo zimny. Na małym, okrągłym placu, otoczonym klimatycznymi kafejkami, clochard usadowił się na brzegu kamiennej fontanny. Jego nieogolona twarz, długie, zmierzwione włosy oraz brudne i zniszczone ubranie kontrastowały z białą różą, którą trzymał w lewej dłoni kwiatem do góry. Prawą ręką, zanurzając ją aż po łokieć w lodowatej wodzie, wyciągał z dna fontanny śmieci i z grymasem obrzydzenia odrzucał je jak najdalej od siebie. Gdy zakończył oczyszczanie, a zrobił to dokładnie, rozsiadł się wygodnie i patrzył na przemian na różę i wodę. Jego twarz wyrażała zachwyt, chociaż pewnie cierpiał z powodu zimna, bo woda ściekała z jego dłoni, w których kurczowo trzymał różę.

Elegancki, siwowłosy mężczyzna powiedział do stojącej obok niego równie eleganckiej kobiety:

— Ten clochard w głowie ciągle jest dzieckiem.

Kobieta zaprzeczyła:

— Mylisz się, kochanie. To jest zwyczajny wariat. Niczego dobrego po nim się nie spodziewaj.

Niektórzy ludzie ze zdumiewająca łatwością i jeszcze większą pewnością siebie wiedzą, co myślą inni, jakby byli jasnowidzami i wiedzą, co przyniesie przyszłość, chociaż przyszłość z definicji jest nieprzewidywalna.

Rozległo się bicie dzwonu z pobliskiego kościoła. Bezdomny wstał i zniknął w tłumie. Może dźwięk dzwonu był dla niego wezwaniem? W dawnych czasach, w paryskich Halach, gdy kończył się dzień handlowy, uderzano w dzwon, by bezdomni mogli za darmo wziąć sobie ze straganów to, co nie udało się sprzedać handlarzom. Stąd pochodzi nazwa „clochard”, bo „cloche” po francusku oznacza właśnie „dzwon”. Dzwon z paryskich Hal można dzisiaj zobaczyć w starym bistro na Montmartre, słynącym z najlepszej w Paryżu zupy cebulowej.

Dziesięć lat później, w styczniowy poranek 2007 roku, pewien skrzypek grał w waszyngtońskim metrze. Przez czterdzieści pięć minut grał najlepiej jak umiał. Przeszło obok niego 1097 osób, ale tylko siedem osób zatrzymało się, by przez chwilę go posłuchać. Dwadzieścia osób wrzuciło mu jakąś monetę, nawet nie zatrzymując się. Gdy skończył grać, gromadząc trzydzieści dwa dolary i siedemnaście centów, nikt tego nie zauważył, nie bił mu braw i tylko jedna osoba rozpoznała w nim Joshuę Bell’a, jednego z najlepszych skrzypków świata. Grał dla przechodniów na Stradivariusie wartym trzy i pół miliona dolarów, wykonując najpiękniejsze utwory napisane przez Bacha. Te same utwory na tym samym instrumencie Joshua zagrał dwa dni wcześniej w bostońskim teatrze i każdy meloman zapłacił za tę przyjemność przeciętnie sto dolarów.  Czy w metrze może być coś wartego uwagi, oprócz samego metra? Spyta ktoś, kto łatwo uogólnia.

Uogólnianie jest pomocne nie tylko w medycynie, w nauce i we wzajemnym komunikowaniu się, bo dzięki uchwyceniu podobieństw, czyli uogólnieniu, tworzymy pojęcia. Wprawdzie pojęcie jest pomocne w drodze do rzeczywistości, ale jej nie wyczerpuje, ponieważ rzeczywistość jest konkretna.

Posługujemy się ciągle tą samą nazwą dla Wisły, lecz woda, która nią płynie, jest ciągle inna. W momencie, gdy nabiorę wody do naczynia, ta woda traci dynamizm i już nie płynie. Zamarznięta fala nie jest już falą, bo istotą fali jest ruch. W chwili, gdy ujmujemy coś w ramy pojęcia, czyli lepszego lub gorszego uogólnienia, przestaje być płynne, staje się statyczne, a niekiedy nawet martwe. Natomiast rzeczywistość jest żywa i płynna. Takim uogólnieniem kończę moją refleksję o uogólnieniach.

 

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *