O wystawie „Hasior: Trwałość przeżycia.”
O Władysławie Hasiorze usłyszałam po raz pierwszy kiedy kilka lat temu pojechałam na kilka dni do Zakopanego. Do miasta, które dzisiaj kojarzy się praktycznie wyłącznie z misiem na Krupówkach i tłumami na szlakach. Byłam tam w październiku i za misję obrałam polubienie go tak jak kiedyś upodobali je sobie poeci na kwasie (moje wyzwanie mogło być trochę trudniejsze bo do miasta dojechałam autobusem zamiast dorożką, a za jedyny narkotyk miałam grzane wino z papierowego kubeczka).
Otulona przez szczyty górskie starałam się odnaleźć magię miasta, które swojego czasu było tak ważne dla polskiej sztuki. Wtedy ktoś polecił mi zobaczyć Galerię Władysława Hasiora. Artysta urodził się w Nowym Sączu w roku 1928, ale w dużym stopniu związany był właśnie z Zakopanem. Od edukacji w liceum plastycznym aż po spoczęcie na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku. Po wejściu, na pierwszy rzut oka galeria może wyglądać jak garaż z przypadkowo poskładanymi gratami, ale zgubiłam się w niej na około dwie godziny. Moją uwagę przykuły nie tylko rzeźby czy asamblaże artysty, ale też jego wpisy z dzienników i wypowiedzi, które ujawniały jego spojrzenie na sztukę i sprawiały, że jeszcze głębiej chciałam poznać jego dzieła.
Niektóre dzieła z kolekcji tej oraz innych galerii można dzisiaj oglądać na warszawskiej wystawie w Zamku Królewskim “Hasior: trwałość przeżycia”. Co ciekawe, wystawa odbywa się 50 lat po pierwszej wystawie tego artysty w Zamku Królewskim. Wtedy, może nawet bardziej niż dziś, sztuka Władysława Hasiora wzbudzała wiele kontrowersji. Jego asamblaże łączą ze sobą elementy, jak sam o tym mówi, ważne w jego kręgu kulturowym i nacechowane bogatą symboliką. Łączy postaci mitologiczne czy elementy religii katolickiej z przedmiotami codziennego użytku, albo malarstwem. Wykorzystuje obfitość ich znaczeń, aby powiedzieć coś nowego, a przy tym zabawić się z oczekiwaniami widowni. Nie bez powodu używam tego określenia. Artysta pomimo rozpoczęcia swojej kariery artystycznej na wydziale rzeźby ASP, na pytanie czy jest rzeźbiarzem odpowiedział tak:
Bardzo trudno odpowiedzieć, bo uczyłem się rzeźby, a w tej chwili rzeczywiście pomieszałem konwencję malarską z rzeźbiarską i z tych dwóch dyscyplin uprawiam coś na zasadzie własnego teatru.
Trudno w ogóle wkładać go w ramy jakkolwiek konkretnych dziedzin sztuki, czy zabiegów stylistycznych. Jego dzieła faktycznie bogate są w symbolikę, której znaczenie artysta niechętnie ujawniał, najprawdopodobniej po to żeby widz mógł przez swoją własną emocjonalność przefiltrować dzieło i dojść do prywatnych wniosków. Możliwe też, że było to w ramach protestu przeciwko tradycyjnemu postrzeganiu sztuki, w którym krytycy domagali się jasnej interpretacji dzieł. Mimo tego, poznanie sposobu myślenia artysty dodało wiele wartości do mojego własnego odbioru jego twórczości. W roku 1979 wystąpił w programie “Sam na sam z Hasiorem”, który również można obejrzeć na wystawie. Studio telewizyjne wypełnione hasiorowymi sztandarami, artysta siedzi przy stole i…coś dłubie, a za nim płonie jedna z jego rzeźb. W tle słychać dzwoniące telefony – to widzowie programu, w większości oburzeni. “Za kogo Pan się właściwie uważa?”, “Dlaczego tworzy Pan takie okropności?” oraz, moje ulubione “Odsyłam Panu zakupioną przeze mnie rzeźbę gdyż chleb który był jej częścią, zesechł się i popękał” (parafrazy).
Nie ma cenniejszych rzeczy nad zepsute.
Odpowiadał Hasior, a krawaty krytyków w studio jakby jeszcze bardziej się zacieśniały. Cały program wydaje się z jednej strony pewnego rodzaju performansem, a z drugiej, bije od niego tak głęboka szczerość, że trudno posądzić artystę o kreowanie roli. Moment, w którym szczególnie ujął mnie swoją wrażliwością nastąpił kiedy odpowiadał na zarzut sadyzmu w swojej sztuce na podstawie eksponatu “Wyszywanie charakteru”, którego jedną z wersji również można zobaczyć na wystawie. Składa się on z maszyny do szycia oraz przebijanej przez nią laleczki:
Nagle sadyzm na tym biednym eksponacie, a sadyzm w gablotkach pełnych motyli, a okrucieństwo dawania dziecku militarnych zabawek… Mniej są niebezpieczne te skojarzenia od strat zaszpilonego motyla.
Trudno się jednak dziwić takim zarzutom. Wiele dzieł Hasiora składa się z elementów budzących niepokój. Łańcuchy, ostrza, pęknięte szkło czy noże to stałe elementy hasiorowych asamblaży. Wprowadzają do doświadczania jego dzieł pewnego rodzaju synestezję, w której widz czuje zagrożenie oraz ból jedynie przyglądając się eksponatowi. Prostym a jednak poruszającym elementem dzieł były dla mnie lustra, które, nie tylko pozwalały na przedstawienie dzieł w różnych perspektywach, ale również na zaangażowanie samego widza do udziału w sztuce. Czasem w dziele można popatrzeć sobie prosto w twarz, czasem zobaczyć jedynie swój cień.
Wystawa podzielona jest na kilka tematycznych części, w których można oglądać asamblaże artysty, obrazy, sztandary stworzone z okazji Święta Kwitnącej Jabłoni w Łącku na Podhalu, Rzeźby wyrwane z ziemi czy instalację Organy. Przechodząc przez wystawę można doświadczyć tego jak wszechstronnym artystą był Władysław Hasior, zarówno pod kątem używanych materiałów jak i poruszanych przez jego sztukę tematów.
Pomimo pewnej dziwaczności dzieł oraz możliwej kontrowersyjności, wieżę że z odpowiednią otwartością możecie znaleźć w wystawie Hasior: Trwałość przeżycia coś co trafi w waszą wrażliwość. Mam nadzieję, że tak jak we mnie, sztuka Hasiora pozostawi po sobie trwałość wzruszenia.
Wystawę możecie oglądać jeszcze do 8 września w Zamku Królewskim. Oprócz tego na stronie zamku można obejrzeć wykłady o Rzeźbach wyrwanych z ziemi, Sztandarach oraz o konserwacji dzieł artysty.
Źródła:
https://www.zamek-krolewski.pl/aktualnosc/2175-hasior-trwalosc-przezycia
https://www.zamek-krolewski.pl/strona/wizyta/2210-program-wykladow-towarzyszacych-wystawie-hasior-trwalosc-przezycia
https://culture.pl/pl/tworca/wladyslaw-hasior
Zdjęcie: Zrobione przeze mnie na wystawie w Zamku Królweskim „Hasior: trwałość przeżycia”.