Piekło jako rola w śnie celebryty
Wyobrażenie piekła było w mojej świadomości zawsze obecne, jednak nie od zawsze wyglądało tak samo. Wizja wiecznego potępienia i niemożliwych do opisania tortur ewoluowała w mojej głowie powoli, przechodząc z form konkretnych i obrazowych w coraz bardziej mgliste, co było następstwem lepszego zrozumienia przeze mnie pojęcia abstrakcji i uświadomieniem sobie własnej bezbronności w obliczu prób jej okiełznania. Okazało się jednak, że prosty obrazy zaszczepiony przez moją mamę, zawierający w sobie diabła z rogami i fikuśnym ogonem oraz wnętrze wulkanu z kociołkami, w których gotowali się dyktatorzy, w swojej naiwności jest bliższy prawdy, niż wypociny teologów. Piekło to tak naprawdę scenka rodzajowa, która odgrywa się codziennie na moich oczach, i podobnie jak sympatyczny diabełek ze spokojem mieszający smołę w kotle, niebezpiecznie balansuje na granicy sielanki i makabry.
Iluminacji doznałam, jak w każdej innej ważnej kwestii, oglądając telewizję śniadaniową. Moja pozorna krytyka tego środka przekazu wynika tak naprawdę z głębokiej adoracji dla niego, jako idealnej i niezmąconej niczym mistyfikacji, w którą spoglądam jak w zaczarowane lustro, by ujrzeć wizję idealnej, wyśnionej wersji siebie, której to nigdy nie doprowadzę do skutku. Widząc te piękne, uśmiechnięte postacie po królewsku siedzące na białej kanapie, odkryłam, że prawdziwym piekłem byłby aktywny udział w tej zbiorowej iluzji, na przykład w roli nieszczęsnej koleżanki którejś z nich. Wspólnie udawalibyśmy, że mamy lat dwadzieścia trzy, nieudolnie poprawiając swoją fizjonomię i jeszcze bardziej nieudolnie rzeźbiąc skalpelem swoją marszczącą się osobowość poprzez pilne uczenie się co to selfie i hashtag, żeby udowodnić wszystkim że wiek to tylko liczba, i w przeciwieństwie do tej na koncie, zupełnie bez znaczenia. Musiałabym przejść na problemy wyższego rzędu, które dopadają człowieka kiedy uda już się przepracować biedę i brak gustu, czyli wybory między dobrym a lepszym, mahoń czy jednak heban, śniadanie w stylu francuskim czy klasyczne angielskie. Każdego dnia uchylalibyśmy rąbka tajemnicy, jak to jest być zaradnym i opowiadalibyśmy wspólnie jak tanecznym krokiem w rytmie cha – cha wyprzedzić półki świecące pustkami i odliczanie do dziesiątego.
Prawdziwym piekłem życia w tej odseparowanej, alternatywnej rzeczywistości nie jest jednak wcale ciężar sprawiania pozorów, ponieważ mistrzostwo w tej sztuce nie wymaga statusu celebryty; sama zresztą regularnie ją praktykuję, aby uzyskać chociaż stopień czeladnika. Piękni i znani skazani są na wieczne potępienie przez tych wszystkich, których wcale ich problemy i wypociny intelektualne nie interesują, a jednak z jakiegoś powodu ze znudzeniem śledzą ich losy, kiedy brak im lepszych alternatyw na spędzenie czasu w kolejce u lekarza. Prawdziwym piekłem musi być uzależnienie własnego istnienia i dobrobytu od masy ludzi, których korci podglądanie, ale gdy już uchyli się im firankę, nie mają do powiedzenia nic, oprócz wymownego parsknięcia pogardy. A przecież powszechnie wiadomo, że apartamenty w Courchevel kosztują wiele takich parsknięć i wymownych uśmiechów, więc trzeba dać dla nich pożywkę w postaci kolejnego zdjęcia po treningu i mało błyskotliwego komentarza dla portalu plotkarskiego, aby w pełni realizować się w roli współczesnego błazna, który, owszem, zbiera także owacje, ale cyklicznie dostanie zgniłym pomidorem rzuconym gdzieś z widowni.
Mimo tego, odczuwam głęboką wdzięczność za ich wszechobecność w otaczającym mnie świecie i w dużym stopniu sympatyzuję z lekkością bytu w alternatywnej rzeczywistości, gdzie grawitacja jakby mniej ciągnie w dół. Oglądam rano reportaż o nowej, absolutnie niepowtarzalnej willi na obrzeżach Warszawy i słucham, jak jej właściciel niefrasobliwie stwierdza, że w projekcie nad kuchnią się nie pochylał, bo nie rozumie konceptu gotowania w domu, skoro trzeba później zmywać. A ja zajadam w tym czasie lekko zeschniętą babkę nad talerzykiem po jajecznicy, żeby dwóch spodków na marne nie brudzić i entuzjastycznie przyznaję mu rację, bo też nie lubię zmywać. Przez chwilę wydaje mi się, że jesteśmy bardzo do siebie podobni i może moglibyśmy nawet zbić piątki i napić się razem kawy, gdyby tylko nasze światy umożliwiały komunikację międzywymiarową. Myślę, że powinniśmy więcej miłości okazywać celebrytom, którzy ofiarnie poświęcają swoją godność dla naszej prymitywnej rozrywki, a przecież tak naprawdę są tacy sami jak my, tylko że w ulepszonej, płatnej wersji z najnowszymi uaktualnieniami. Dlatego następnym razem przeglądając portale plotkarskie lub media społecznościowe, ciepło, po matczynemu, uśmiechnę się na widok uradowanego mężczyzny, wstawiającego trzydzieste zdjęcie w tej samej windzie.