Śmieszny jesteś w uprzęży, którą założyłeś dla tego świata

Autor: Dominika Czerniewska
Słowa
05 mar 2024
Brak komentarzy

Tekst zgłoszony do nas w Zimowym konkursie na opowiadanie.

To był zimny, ale deszczowy dzień. Ocieplenie klimatu zrobiło swoje. O tej porze roku na zewnątrz powinien leżeć miękki, biały puch.

Może to i lepiej? Pomyślała Aniela. Przynajmniej ziemia nie była zmarznięta. Westchnęła ciężko, zdjęła z regału niewielką ramkę ozdobioną złotymi kwiatami i usiadła w głębokim fotelu w kratkę. Nigdy jej się nie podobał, zajmował sporo miejsca i wątpiła w jego urodę, ale był ulubionym fotelem Henryka, więc towarzyszył im przeszło 50 lat.

– Kochany, jak mogłeś? Dlaczego mnie tu zostawiłeś? – wyszeptała cicho, czując, że na sercu robi jej się ciężko, a łzy nieuchronnie kręcą się pod powiekami. Czarno-białe zdjęcie przedstawiało młodych, roześmianych ludzi. Ona po lewej stronie, opiera głowę o jego ramię. Ma starannie wyskubane brwi i pociągnięte szminką usta. Na głowie toczek z delikatną woalką przysłaniającą oczy, w których widać wesołe ogniki. On nieco wyżej, po prawej, zerka w bok. Coś odwróciło jego uwagę, ktoś poza obiektywem go rozweselił. Włosy ma elegancko zaczesane do tyłu, jest starannie ogolony, a jego ciało jest delikatnie przechylone w stronę partnerki. Klasyczne zdjęcie ślubne tamtych czasów. Tak dawno i tak niedawno. Aniela miała wrażenie, że było to zaledwie wczoraj. Byli wtedy pełni beztroski i nadziei. Wręcz nie mogli się doczekać każdego kolejnego, wspólnego dnia.

Delikatnie westchnęła i otarła łzę. Trzymając wciąż ramkę w jednej ręce, drugą podparła się poręczy fotela i wstała. Powoli podeszła do okna ozdobionego lekko pożółkłą, koronkową firanką i wyjrzała na zewnątrz. Przestrzeń i roślinność były niewątpliwą przewagą starego, PRL-owskiego osiedla, nad nowym budownictwem, jednak obecnie niewiele rodzin z dziećmi się tu wprowadzało. Gdy otrzymali to mieszkanie Aniela marzyła, jak to będzie odwiedzać pobliski plac zabaw z dziećmi. Zawoła ich z okna na obiad. Zapyta z góry co się dzieje, gdy będą krzyczeć -– Mama! – pod oknem. Oboje bardzo tego chcieli, ale marzenia nigdy się nie ziściły.

Widocznie Bóg tak chciał! Pocieszała się. Słowa te jednak nie dawały jej ukojenia. Ach Henryk, co ja zrobię bez Ciebie? Aniela otarła łzę. A teraz koniec, tak szybko życie przeżyte. Myśl boleśnie ją ukuła.

Ruchliwa siedmiolatka próbowała usiedzieć na wysokim, twardym krzesełku, podczas gdy mama rozczesywała jej długie włosy. Grzebień o cienkich ząbkach nie ułatwiał sprawy, jakby sabotował własną pracę tworząc kołtuny tuż pod jego linią. Sprawiało to potrzebę podwójnego rozczesywania, już wcześniej niesfornych kosmyków.

– Ał! – dziewczynka skrzywiła się, przyciskając jednocześnie głowę do ramion – To boli!

– Jeszcze chwilę! Wytrzymaj. Aby być piękną trzeba cierpieć! – odpowiedziała matka nie przestając pociągać grzebieniem po włosach dziewczynki.

– Ale mamusiu, ja wcale nie chcę być piękna! Czemu nie mogę mieć krótkich włosów?

Odpowiedzi matki Aniela nie pamiętała, zresztą pewnie i tak by jej nie zrozumiała. Wystarczyło, że obserwowała rodzicielkę dorastając. Nieskazitelną. Zawsze starannie umalowaną i uczesaną. W świeżo wyprasowanej sukience. Do prac domowych nakładała na nią fartuszek i sprzątała mieszkanie z lekkością i gracją. Gdy ojciec wracał z pracy, całował ją w policzek i pytał:

– Co dziś na obiad Marysiu? – lub oznajmiał pospiesznie chowając się w pokoju naprzeciwko salonu – Zjem w moim gabinecie, mam sporo pracy, zadbaj by Anielka nie była znowu głośno.

I mama dbała, gdy on znikał w nim na resztę dnia. Pilnowała. Uciszała. Anielka była ruchliwym dzieckiem i nie lubiła, gdy tatuś pracował w gabinecie nad „ważnymi sprawami”. Nie wolno było biegać. Nie można było skakać, ani śpiewać. Często wtedy ratowała ją huśtawka zawieszona na podwórku, ale tej nie lubiła mama.

– Nie huśtaj się tak mocno! Kto to widział, by dziewczynka szalała jak chłopak! – złościła się.

Wychowanie mamy skupione było na zasadach, jakie przystawały do grzecznej dziewczynki z dobrego domu: nie skarżyć się, być posłuszną, uprzejmą. Dobrze wychowana dziewczynka nie wchodzi w dyskusje, ale umie zabawić lekką rozmową. Złość i smutek powinny zostać zepchnięte w głąb duszy, po co komu to opowiadać? Uśmiechnąć się. Dbać o męża i dom. Nie domagać się zbyt wiele. Modlić się. Dbać o wygląd. Nienaganny, z klasą. Nie zapuścić się.

– Uroda to Twoja siła. Nie ma wymówek, aby nie wyglądać dobrze! – powtarzała. Słowa matki, przez lata dzieciństwa, systematycznie wwiercały się w umysł Anieli niczym stempel. Piętno.

Aniela miała 19 lat, gdy spotkała Henryka. Uczucie spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Poznali się w bibliotece. Aniela nie mogła sięgnąć książki ustawionej na wyższej półce. Henryk zaoferował jej pomoc. Dżentelmen. Do tego szalenie przystojny. Kulturalny, starszy od niej polonista na wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej pobliskiego uniwersytetu. Od tego dnia spotykali się niemal codziennie dyskutując o literaturze. Jego fascynował egzystencjalizm. Nie tylko w literaturze krajowej. Często wspominał Anieli swój ulubiony, niemiecki cytat Franza Kafki: „Śmieszny jesteś w uprzęży, którą założyłeś dla tego świata”. Aniela nie do końca rozumiała. Znała niemiecki, nie chodziło o język, ale o sens słów – nad którymi zamyślał się Henryk – nie przemawiał do niej. Wkrótce matka zaczęła się niepokoić, gdzie znika córka. Nie była zadowolona, gdy usłyszała od życzliwych sąsiadek, że ta spaceruje z chłopakiem po parku, lub siedzi z nim w kawiarni. Nie pomogło tłumaczenie Anieli, że tylko rozmawiają.

– Co ludzie o Tobie pomyślą? – matka była zaniepokojona i wzburzona – To nie wypada, by młoda panna prowadzała się po parkach i kawiarniach z mężczyzną. Aniela poskarżyła się Henrykowi, a ten stwierdził, że ludzie przestaną roznosić plotki, gdy zostanie jego żoną.

– Czy to oświadczyny? – zapytała

– Tak! – odparł uśmiechając się szeroko.

Aniela poczuła jak jej policzki płoną. W sercu pojawiła się radość.

– Ale trzeba spytać tatusia o zgodę – upewniła się.

Kilka dni później Henryk zjawił się w domu Anieli z bukietem kwiatów dla matki i koniakiem dla ojca, by zapytać o rękę dziewczyny. Ślub odbył się trzy miesiące później.

Zamieszkali w jego kawalerce, małym mieszkanku ze ślepą kuchnią i toaletą w korytarzu, współdzieloną z sąsiadami. Anielka zrobiła co w jej mocy, by było im przytulnie. Szybko weszła w rolę żony. Nie mieli wiele, ale starała się, aby zawsze był porządek i ciepły posiłek dla męża na stole. Rano wstawała przed nim, bo nie chciała, aby widział ją w potarganych włosach, nieprzygotowaną. Przez kolejne lata również skrupulatnie tego pilnowała. Szła za modą. Kręciła włosy na końcach, nawijała na wałki, robiła trwałą. Zapuszczała, skracała. Skubała brwi, nie skubała brwi. Podbierała maszynkę męża, aby ogolić nogi, a gdy pojawił się nieoczekiwany włos nad górną wargą, szybko go wyskubywała. Zawsze malowała usta. Delikatne obcasiki. Cienkie rajstopy niezależnie od pogody, choćby było bardzo zimno.

Henryk był dobrym mężem. Oddanym, choć nieco bujającym w obłokach, zatopionym w świecie literatury. W domowych sprawach zawsze pytał Anielę o zdanie, ale ona często kwitowała to słowami – Ty wiesz najlepiej Kochanie! – Tak czuła się lepiej. Do jej obowiązków, narzuconych samej sobie, należało dbanie o domowe rachunki, ciepły obiad na stole i posprzątane mieszkanie. Udało jej się dostać pracę w urzędzie na pół etatu. Nie chciała iść po więcej. Była żoną.

Kiedy po kilku latach dostali z przydziału mieszkanie na nowowybudowanym osiedlu z wielkiej płyty, nie posiadali się z radości. Do pełni brakowało im już tylko dzieci. Dotychczas nie mieli szczęścia i potomstwo nie pojawiło się w ich życiu. Mieli nadzieję, że i to przyjdzie wraz z nowym miejscem. Wkrótce przed blokiem wybudowano piękny plac zabaw z huśtawkami. Aniela codziennie, patrząc przez okno, wyobrażała sobie, jak cudownie będzie chodzić tam z dziećmi. Czasem tęskniła za uczuciem, jakie towarzyszyło jej na huśtawce: beztroski i radości. Jako dziecko uwielbiała moment, gdy rozpędzona huśtawka, w górze, na moment przed powrotem zatrzymuje się w powietrzu. Chwila w której czuła, że lekko się unosi. Przez mikrosekundę potrafi latać. Czuła się wtedy wszechmocna i wolna. Dorosłej kobiecie jednak nie wypadało się już huśtać, ale może jej córeczka, lub synek będą mieli szansę doznać tego cudownego uczucia lotu, nieważkości i czystego szczęścia?

Marzenie spełniło się i wkrótce brzuch Anieli zaczął rosnąć. Chowała go posłusznie pod luźnymi sukienkami, by nie gorszyć nim społeczeństwa, ale on tam był. Rosło w nim życie i każdego dnia kobieta budziła się radosna. To był przepiękny czas. Aniela i Henryk byli szczęśliwi. Snuli plany na przyszłość. Mieli nadzieję. Pewnego dnia Henryk wrócił do domu z kolegą z uczelni. Taszczyli wspólnie ciężki fotel w kratę.

– Co Ty przyniosłeś? – w głosie Anieli można było dostrzec mieszaninę śmiechu, zaskoczenia i dezaprobaty. Mebel jej się nie podobał. Zajmował sporo miejsca. Miał brzydki kolor i nie pasował do pozostałych sprzętów.

– To ponadczasowy mebel! A jaki wygodny! Wyobraź sobie, jak dobrze będzie w nim siedzieć z maleństwem w ramionach. A kto wie – snuł marzenia Henryk – może kiedyś, będę siedział w nim z wnuczkiem i czytał mu bajki?

Dla Anieli takie wybieganie w przyszłość było sporą przesadą, ale widziała radosne ogniki w oczach męża i zgodziła się, aby fotel pozostał.

Brzuch rósł. Aniela poczuła pierwsze ruchy dziecka. Często do niego przemawiała: jak piękne będzie jego życie, jak wesołe będą ich wspólne chwile. Pewnego ranka obudziła się wcześniej niż zwykle. Coś było nie tak, poczuła silny niepokój. Wstała do toalety i niemal natychmiast silny ból podbrzusza rzucił ją na kolana. Zbudziła męża. Ból następował, a wraz ze skurczami poczuła ciepło krwi na udach. Była w szóstym miesiącu ciąży, bardzo się bała. Henryk pomógł jej włożyć płaszcz oraz buty po czym pędem ruszyli do szpitala.

– Pan zostanie! Gdzie Pan się pcha? – spytała opryskliwie położna w czepku z czerwonym paskiem – Mężowie zostają tutaj! Gdzie chłop na porodówkę! – kiwając głową z dezaprobatą i zabrała Anielę na oddział.

Wspólna chwila z maleństwem była krótka. 6 miesięcy ciąży. Córka, maleńka i niegotowa na ten świat. Dziewczynka, której nie dane było przeżyć. Czy było jej zimno? Czy cierpiała? Anieli świat się zawalił.

Henryk był czuły, choć jego oczy też były zaczerwienione i podkrążone. Często siedział zamyślony w swoim niedawno kupionym fotelu. Nie rozmawiali za dużo o tym co się stało. Aniela czuła, że to nie jest męska sprawa. Sama bała się pojawiających w niej uczuć. Chciała krzyczeć z rozpaczy. Szarpać się. Wyć. Była pusta. Winna. To ona zawiodła. Spychała wszystkie myśli głęboko, wewnątrz. Jakby w środku, w jej umyśle była wielka tama, za którą gromadziło się całe nieszczęście. Gdyby jedna kropla uczuć przedostała się przez nią, mogłaby, jak efekt domina sprawić, że tama puści. Aniela nie chciała do tego dopuścić.

– Spróbujemy jeszcze raz – mówił czasem Henryk a ona nie miała w tej kwestii dobrych przeczuć. Całymi dniami stała przy oknie patrząc na plac zabaw i huśtawki. Nie doświadczysz córeczko huśtania. Czy w niebie możesz się huśtać?

– Anielo, będzie dobrze! Zobaczysz! Masz męża. Pierś do przodu i żyj dalej. Czas pomodlić się za kolejną ciążę! – Matka nie potrafiła inaczej podejść do cierpienia córki.

Jak może być dobrze bez mojej córeczki? Zastanawiała się Aniela. O stracie się nie rozmawiało. Śmierć dziecka była tabu, a co dopiero nieudana ciąża? Czy matka miała rację? Czy mogła stracić Henryka jeśli pozwoli, aby smutek wypływał na zewnątrz? Czy Bóg miał taką moc, aby odebrać Anieli szczęście? Może chciał ją ukarać? A może nie istniał? Czy mogła komukolwiek powiedzieć o tym, co działo się w jej duszy? Zarzucać innych swoim smutkiem, nieszczęściem? Otoczenie z pewnością oczekiwało uśmiechu i radości. Cisza, nie mówmy o takich sprawach.

Z czasem coraz lepiej szło jej zakopywanie uczuć w głębinach duszy. Poniedziałek – sklep. Środa – odwiedziny u rodziców. Niedziela – kościół. Praca – dom. Obiad. Strój. Fryzura. „Dzień dobry” sąsiadom. Wesoła rozmowa z koleżanką. Załatwić sprawunki. Nie wolno się skarżyć. Nie można się smucić. Z uśmiechem na twarzy, choć dusza przypominała krajobraz po bitwie.

W nocy śniła o huśtawce. Teraz były dwie. Na jednej siedziała Aniela, na drugiej jej córeczka. Obie huśtały się co sił, śmiejąc się do rozpuku. Chwilę latały, gdy wzniesiona huśtawka osiągała punkt zwrotny.

Henryk początkowo próbował, prosił, aby Aniela z nim porozmawiała. Tłumaczył, że mogą, że nie musi zakładać swojej zbroi, uprzęży. Może być sobą – Anielą. Czasem chciała, ale nie potrafiła.

W kolejnych latach pozostali dobrym i zgodnym małżeństwem, choć każde jedną nogą zatopione we własnym świecie. Henryk, z czasem profesor, w literaturze. Aniela w ramkach: wypada, nie wypada, można, nie można. Czuła nieraz, że ją to blokuje. Pojawiała się złość, chęć wyswobodzenia z oczekiwań otoczenia. Konwenansów. Zasad. Potem jednak wracała do swojej przestrzeni zgody i płynęła z tym, czego oczekiwał świat i co napisało jej życie.

Prawie 60 lat małżeństwa minęło jak mgnienie oka. Teraz samotnie stała przy oknie patrząc na starą huśtawkę.

Henryku, czy jesteś teraz z nią? Pomyślała Aniela wyglądając na plac zabaw. Czy jest tam nasza córeczka?

„Śmieszny jesteś w uprzęży, którą założyłeś dla tego świata” – cytat Kafki przypomniał jej się tak, jakby Henryk wypowiedział go szeptem, wprost do jej ucha. Wzdrygnęła się i obejrzała. W pokoju nie było jednak nikogo.

Przesłyszało mi się, głowa już nie ta. Aniela szybko odeszła od firanki. Odstawiła ramkę i zabrała się do porządków. Kurz nie zważając na jej codzienne starania, kładł się lekką chmurką na meblach.

W nocy przyśnił jej się Henryk. Młody i radosny jak w dniu ich ślubu. Siedział na huśtawce.

– Anielko! Zobacz jak wspaniale! – krzyknął do niej radośnie. Rękoma łapał łańcuchy huśtawki. Odchylał plecy i naprzemiennie prostował i zaginał nogi wprawiając ją w ruch – Anielko, zobacz! Lecę!

– Henryk, daj spokój! Nie wypada! – odpowiedziała zawstydzonym głosem Aniela rozglądając się jednocześnie na boki, czy nikt ich nie widzi.

– Anielko! „Śmieszna jesteś w tej uprzęży, którą zakładasz na potrzeby tego świata”, żyj! Żyj! – mówiąc to huśtał się coraz mocniej.

– Henryk!

– Spróbuj latać dziewczyno!

Aniela obudziła się zlana potem. Sen wytrącił ją z równowagi i już do rana nie mogła zasnąć. Leżała na plecach na swojej połowie wersalki i rozmyślała o przeszłości. O dzieciństwie. O ich małżeństwie. Córeczce. O sąsiadkach, które odchodziły na tamten świat. O życiu, jakim mogła żyć, gdyby nie była wciśnięta w konwenanse. Gdyby tak bardzo nie martwiła się, jak powinna zachowywać się porządna kobieta i co ludzie powiedzą. Nagle poczuła drżenie serca. Tętno przyspieszyło.

– Ale, czy na pewno? – zaskoczona spytała samą siebie w odpowiedzi na szybką myśl, która pojawiła się w jej umyśle.

Potrzeba jednak była bardzo silna. Aniela ubrała się. Włożyła kozaki i ciepły płaszcz. Na tyle szybko, na ile potrafiło jej ciało, zeszła po schodach i wyszła na zewnątrz. Chciała rozejrzeć się na boki, upewnić czy nikt nie patrzy, ale wiedziała, że nie powinna tego robić. Zamiast tego weszła na plac zabaw i podeszła do huśtawki.

Czy jeszcze potrafi? Czy się uda? Stanęła tyłem do siedzenia. Chwyciła łańcuchy w obie dłonie i powoli oparła pośladkami o deskę. Wyprostowała nogi odsuwając się w tył wraz z huśtawką. Chwilę stała w zamyśleniu. Wzięła głęboki wdech. Odchyliła twarz w górę. Mroźne powietrze delikatnie omiotło jej policzki. Przymknęła oczy i oderwała nogi od ziemi. Znów latała.

Obraz: Jens Juel, „The Dancing Glade at Sorgenfri, North of Copenhagen”

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *