Surykatka
Nie jest ani urocza, ani słodka, w co chcieliby wierzyć pochłaniający instagramową karmę. Jest dorosła i doświadczona życiem, rozgląda się czujnie, szukając zagrożenia. Wciąż i wciąż skanuje otoczenie, a kiedy schodzi ze służby, zastępuje ją jej włochaty pobratymiec, równie skoncentrowany na dźwiękach, zmianach krajobrazu, nietypowych powiewach wiatru.
Twoja wewnętrzna surykatka też chce wiedzieć wszystko. Chce znać szczegóły każdej śmierci, każdego wypadku i katastrofy. Jest gotowa klikać bez opamiętania, żeby się do nich dostać. Wieści nigdy nie są ze zbyt daleka, nigdy nie są zbyt błahe. Nieszczęście pasterza z argentyńskich pampasów, albo innuickiego łowcy fok jutro może stać się twoim – mówi twoja wewnętrzna surykatka. Dlatego klikasz raz za razem, jak doświadczalny szczur, który aż do zatraty trącał łapką włącznik elektrod, stymulujących ośrodek przyjemności we własnym mózgu. Z tym, że tu od razu ze śmiercią sprawa, bez przyjemnego wstępu. Tak jesteśmy skonstruowani, że umieramy wraz z innymi, nawet ze znienawidzonym sąsiadem zza płotu. Wystarczy drobna myśl, nieumiejętność odcięcia się: on to on, a ja to ja. Ja żyję. Społeczny klej, ten przebrzydły lepik działa szczególnie mocno wtedy, kiedy go nie chcemy. Pod warunkiem, że zaczyna się robić poważnie.
Wiele osób odkryło niedawno, że nie jest nieśmiertelne. Czym innym było to rozpowszechnione pragnienie wciąż nowych smartfonów, pralek, lodówek, samochodów, jeśli nie próbą ucieczki? Otoczony nabytym dobrem zastygam przed zazdrosnymi ludzkimi oczami, jak obiekt na fotografii. Uwieczniony z nadzieją, że to na eony. Ostatnie zaś zmiany polegają na tym, że zaczęły po kolei spadać zasłony i wyszło na jaw, że dzieje się JUŻ.
Badania dowiodły, że mózg dwudziestoletniego mężczyzny jest w fazie tak intensywnego rozwoju, że nie jest w stanie przyjąć i przetworzyć informacji o ludzkiej śmiertelności. Ten sam mężczyzna ma już z reguły prawo jazdy i zasiada za kierownicą samochodu. Przepytywany w sądzie na okoliczność wypadku, który spowodował, mówi, że nie wie, dlaczego. I jest to prawda. Torturowanie go w szkole barokowymi wierszami o śmierci nie ma więc większego sensu.
Co innego człowiek w wieku średnim. „Jam robak ziemny, proch nożny, pies zgniły.” Świadomość już się poszerzyła, mieszczą się w niej doświadczenia śmierci bliskich, własnych planów i marzeń, odkładanych na potem. Pojawia się pytanie: a co jeśli tego „potem” nie będzie? I radość, że jeszcze coś jest.
Zaczynamy właśnie jako ogół wchodzić zbiorowo w wiek średni. Niektórzy oczywiście pozostają na etapie młodzieńca. Ich to nie dotyczy, oni nie ulegają słabościom. Stają raz po raz do boju przy dźwięku niewidzialnych surm, obserwowani w swojej wyobraźni przez niewidzialne, ale obowiązkowo zauroczone dziewczęta, wytchnienie każdego wojownika.
Innych obraz zgniłego psa zupełnie sparaliżował. Skoro zaraz, to prawie teraz, a skoro teraz, to nic już nie warto. Wytrzeszczone oczy, usta otwarte w nawoływaniu o końcu – takimi ich zapamiętają, jeśli będzie jakieś potem. A raczej na pewno będzie.
Do tego dochodzą maski. Czytałam ubolewania nad faktem, że nie widać już, jak się do siebie nawzajem uśmiechamy. Może jednak nie były to takie uśmiechy, które żal zakryć? Za to teraz na pierwszy plan wychodzą oczy. Źrenic nie da się karnie zmarszczyć, naciągnąć i zmusić do reakcji, jak ust. Nie po to, żeby móc myśleć o sobie z zachwytem, jaki to ja towarzyski, jaki społeczny, miły.
A same maski? Nieważne, czy z flizeliny, a może z materiału. Sprawiają, że my, to już nie my. Zastępują niewidzialne maski noszone dotąd na twarzach, tworzą z nas żywe znaki zapytania. Pod nimi toczą się niepokojące procesy, zapomniane, niepraktykowane od czasu, gdy do grona mężczyzn przyjętym można było być tylko przez grupę zwiędłych starców, nigdy przez rówieśników. Dlatego teraz mniej ważne będą symbole statusu, bardziej to, co hodujemy w larwalnym przebraniu. Wchodzimy w wiek klęski, który może okazać się zwycięski.