Teresa, weź no odbierz
Dziadkom
Tego lata zaczęły umierać koty, a Ty nie dowierzałaś, że rzeczywistość może być tak bezlitosna. Czytałaś artykuły w Internecie, nie komentowałaś, bo co Ci się wychylać przed szereg, i tylko robiłaś się coraz bardziej ponura. Naiwna jesteś, Teresa, ile Ty masz lat? Proszę Cię, koty od zawsze umierają, tak jak ludzie, psy, ślimaki. Tak, wiem, chodzi Ci o to, że zaczęły umierać – te koty – tak nagle, zaczęły padać jak muchy, a weterynarze nie wiedzieli, co robić. Epidemia jak epidemia, selekcja naturalna, dziw, że Ty jeszcze żyjesz, chora na rzeczywistość, słodka hipokrytko. Widzisz, muchami się nie przejmujesz, trzepiesz je tą packą bez litości. Te koty, co zdechły, pewnie chociaż miały imiona, ktoś przynajmniej chciał je ratować, nie to co z muchami, ze ślimakami. Czasem z ludźmi. Tamtych nikt nie chce, Ty też nie chcesz, ślimaki zjadają liście Twoich róż, muchy pstrzą Ci lustra i jasne, drewniane ramy obrazków tymi takimi czerwonymi kropeczkami, a ludzie są daleko, zawsze za daleko.
Teresa, ktoś puka do drzwi. A, zerkasz przez judasza, sąsiadka, ta stara, co też mieszka na działkach, tylko że ona z mężem, i dzieci z wnukami ją odwiedzają. Zazdrościsz jej, co? Może bardziej żałujesz, że Ty tak nie masz, bo raczej nie zazdrościsz ludziom. Mimo wszystko, kiedy masz wybierać między pogardą do innych a pogardą do siebie, wybierasz siebie.
Tak jest bezpieczniej.
Ale powiem Ci coś na pocieszenie, Teresa. Koty umierają na tego wirusa, co podobno jest ptasią grypą, ale koty też się rodzą. Nowe, takie małe, łyse i piszczące.
Wciąż się dzieje życia cud.
Nadal puka, nie zniechęciła się. Czego ta sąsiadka chce? Otwierasz, wymuszasz uśmiech. Całe życie: wymuszanie. Sąsiadka mówi, że mleko jej się skończyło, dochodzi jedenasta, a oni o tej porze zawsze piją kawę. Zaprasza Cię teraz do siebie, jest ciepło, usiądziecie we trójkę, z mężem jeszcze, przy stole na ganku, upiekła placek z morelami. Osy się zlecą, będzie lepko, kwaskowato, ze słońcem przeświecającym przez bluszcze czy inne powoje.
Jak zwykle się wahasz, no idź, nie siedź znowu sama. Siedzisz tylko i patrzysz na skrzydłokwiaty, które tkwią na parapecie i wbrew wszystkiemu nadal żyją. Nie podlewasz ich prawie nigdy, no, czasem jakąś resztką herbaty z kubka, a one opadają, żółkną, ale żyją. Patrzysz na nie i łapie Cię czasem taki bolesny skurcz świadomości, że jesteś jak one. Skąd się bierze w was ten uparty instynkt przetrwania? Dlaczego on trwa, tuczy się na zimnej, słabej herbacie.
Trzeba skręcić w alejkę obok, to parę kroków, całe te działki można w kwadrans obejść. Idziecie wzdłuż żywopłotów, niesiesz karton mleka dwa procent tłuszczu, a sąsiadka opowiada, że posiała sobie w tym roku nowe kwiatki, takie dzwoneczki fioletowe, już wschodzą, będą niedługo kwitnąć. Macha łapami o długich paznokciach, pod którymi zbiera się brud całego świata, a Ty ze zdziwieniem zdajesz sobie sprawę, że Cię to nie obrzydza, tylko zachwyca. Ziemia, owoce, mąka, krem na zmarszczki, ecce homo. Sąsiadka jest trochę starsza od Ciebie, ma popuchnięte nogi, ale w ogródku cały czas coś nowego sadzi, zbiera, kopie w ziemi, podlewa. Tobie się tak nie chce, masz róże i tyle. W najbardziej zacienionym kącie podwórka kwitną Ci wiosną fiołki, bluszczyk kurdybanek i barwinek pospolity, wszystkie żałobnie i ślicznie fioletowe. Sprawdzasz nazwy kwiatów w telefonie i skrupulatnie zapisujesz w notatkach, dobrze, że obsługujesz to wszystko z łatwością, bo nie masz żadnych atlasów, encyklopedii, a nawet jakbyś miała, to by Ci się nie chciało po nie sięgać. A Ty lubisz znać nazwy. Imiona trzeba znać, to od zwracania się po imieniu zaczyna się miłość. (Więc dlaczego mówisz o Nim „On”? Chłód – nie kochałaś – czy zaborczość – Jego imię jest tylko dla Ciebie?)
Teresa, mówi sąsiadka, a pani też ma taki problem z tymi ślimakami? Cukinie mi obżarły, ogórki, mój mąż się wścieka, zbiera te ślimaki do pojemnika i wynosi daleko za działki. Mówisz jej, że wystawiasz im piwo w podstawkach do doniczek, przyłażą, piją i się topią. Potem te zwłoki tak pływają, spuchnięte, wylewasz je do szamba. Dobre, mówi sąsiadka, zięć pożyczy kilka piw, bo my nie pijemy i spróbujemy, niech się ślimaki topią.
Myślisz, że napiłabyś się piwa. Takiego ciemnego, portera, z dużą liczbą kalorii i wysokim indeksem glikemicznym.
Ale ta wojna na Ukrainie, dodaje sąsiadka, to straszna rzecz. Nie wiesz, co odpowiedzieć. No, straszna. W Ukrainie. Tam pewnie też topią ludzi, topią w studniach. Truchła puchną, studnia zatruta jadem, nie ma wody. I Ty, Teresa, nad kotami płaczesz? Uspokajasz sumienie dziesięcioma złotymi, wrzuconymi do puszki? Nie umiesz odpowiedzieć na pytanie, jak włączyć śmierć i rozpacz do swojego wewnętrznego świata, w którym wszystko się rozpada.
Jesteście. Witam sąsiadkę, dzień dobry, mąż sąsiadki Cię wita, całuje w rękę i bierze od Ciebie mleko. Patrzy z lekkim rozczarowaniem, pewnie woli tłustsze. Szykują kawę, ciasto kroją, siadają, sąsiedzi gadają, a Ty słuchasz, bo co masz gadać i o czym. Oni to o wnukach, tureckich serialach i ogórkach, a Ty nawet telewizji nie oglądałaś ostatnio, tylko w Internecie o chorych kotach czytałaś. Teresa, chcesz zbawić cały świat, to zacznij od tych kotów, weź je do domu, a nie tylko o nich czytaj.
Co Ty im możesz powiedzieć? Może jak On jeszcze żył i mieszkaliście w mieście, a tu uciekaliście co parę dni. Wtedy dużo miałaś wszystkiego w tym ogrodzie: siałaś jak szalona, nie mogłaś przestać, zwłaszcza ziół, liści. Jakiekolwiek nasiona wpadły Ci w ręce, to siałaś.
A im mocniej pachniało to, co wyrosło, tym bardziej czułaś, że to coś ważnego. Co zrobiłaś z tą prawdą, Teresa, gdzie ją zgubiłaś? Nie możesz żyć samymi różami, ile można wąchać róże. Posiej hyzop, rukolę, estragon. Niech Ci ziemia znowu pachnie kolendrą. Zaduś się tym wszystkim, na śmierć, ekstazę, trans.
On nie lubił tego wszystkiego. Wolał sadzić pomidory, bić się o czereśnie i borówki ze szpakami, kisić ogórki z czosnkiem i koprem. Nie potrafiliście się zrozumieć, a przecież ogród był wspólny i to wspólne miało być dobre.
Bardzo boisz się zła, Teresa. Jakby mogło Cię nagle złapać. Ale myślę, że to nie o zło tak naprawdę Ci chodzi, przed złem się obronisz. Trudniej jest z niewiadomymi, zjawami bez imion – na przykład z niedojrzałymi jeżynami. Kłamią, że są malinami, a dzieci i pszczoły nabierają się na te sinoróżowe jak siniaki owoce. Jak wytłumaczyć dziecku, że świat je oszukuje? Nie umiałabyś odpowiedzieć i dlatego nie masz dzieci. A chciałaś, wyobrażałaś sobie, jak im pleciesz wianki, szykujesz podwieczorki, opowiadasz wymyślone od zera bajki. Sama zwyczajność, po którą nie umiesz sięgnąć, wszystko jak za szybą. Ale Ty, Teresa, nie jesteś tchórzem, prawda? To nie dlatego.
On naprawdę nie lubił innego. Jego syn z poprzedniego małżeństwa, chociaż czy „poprzedniego” to dobre słowo, jak żadnego innego nie było, miał czarną dziewczynę, ale z takim innym to On nie miał problemu. Z ludzi każdy dla niego był inny i jego uprzedzenie do wszystkich, do Ciebie też, anulowało uprzedzenie do kogokolwiek. Dwa minusy dają plus, a „wszystko” znaczy tyle, co „nic”. Z roślinami – inna sprawa, tu panował tradycjonalizm, ślepy konserwatyzm. Dlatego po upływie tych tam paru tygodni, jak Twoje zioła i liście wylazły z ziemi, On zakradał się w nocy i wyrywał łodygi i korzeniowe, wątłe systemy, żeby je zakopać przy kompostowniku. Potem nawet to Mu nie wystarczało, wywoził całe taczki ziół daleko za waszą działkę, a księżyc patrzył na to wszystko, snując noc i chłodną poświatę pogardy. On, na co dzień opanowany, kto ja to nie jestem i inne takie, na pewno był wtedy zlany zimny potem, cholerny zbrodniarz. Ale wiesz co, Teresa? W ogrodzie prędzej czy późnej musi pojawić się grzech. Kiedyś trzeba poznać smak przewinień. Ty przecież też poznałaś, chociaż wolisz udawać, że nie. Ty Mu wciskałaś te grzeszki jak szpilki, kobieto-cud. Sypałaś je na kanapki, słodziłaś nimi kawę, doprawiałaś rosół. Tym swoim opium w rosole to trułaś – z niczego innego, jak z miłości.
Ale żeby sprawiedliwości stało się zadość, to opowiedzmy tę historię do końca: nie ma zbrodni bez pokuty. On żałował, dlatego Bóg zesłał mu psy. Pojawiły się ni stąd, ni zowąd, kilkoro psów o wystających żebrach i poszarpanych uszach. Zaczął je dokarmiać kiełbasą, skrawkami mięsa, kaszanką, czasem wyniósł im jakiś korpus kury. A Ty gapiłaś się z zazdrością, bo Ciebie nie kochał tak bardzo jak psów. Wtedy przestałaś jeść mięso. On nie zwrócił na to uwagi, bo zbyt zaprzątało mu głowę pytanie jak zadbać o psy, kiedy akurat nie ma Was na działce. To było przecież coś więcej niż sprawa honoru, to było poczucie obowiązku. Poczucie obowiązku to najlepsze, co się może człowiekowi przytrafić, zwłaszcza takiemu wątpiącemu, obarczonemu zbrodnią – czyli każdemu. Poczucie obowiązku jest często ważniejsze nawet niż poczucie sensu, bo jakiś obowiązek znajdzie się zawsze, a z sensem – bywa różnie.
Po prostu: można nie pamiętać gdzie się zmierza, ale się idzie – bo wiadomo, że trzeba.
I dobrze. Przynajmniej już nie wyrywał tego, co wysiałaś i co pachniało. Choć teraz pachniało słabiej, jakby ogród stał się przechodni, odkorzeniony. Coś umarło.
Dokarmianie trwało kilka lat, aż któregoś razu psy nie przyszły. On szalał z rozpaczy. Biegał po sąsiadach, pytał, płakał. Parę dni potem dowiedzieliście się, że psy wyłapali hycle, i po psach. Skrawki wędlin, kupione dla nich dzień wcześniej, leżały w lodówce przez kilka tygodni, a On nie golił się, nie mył i nie odzywał.
Umarł pół roku później. Lekarze twierdzili, że przez złośliwy nowotwór, niewykryty w porę, ale Ty wiedziałaś, że to przez psy. Przestałaś siać nowe i dbać o stare. Umarł Twój obowiązek, a z nim odeszły wszystkie inne.
Nie byliście małżeństwem, więc teraz jesteś taką wdową-niewdową, nie wiadomo czym. Miejsce na cmentarzu wykupiła mu rodzina, wszystkim zajęła się rodzina, której nigdy nie poznałaś. Na pogrzebie stałaś z tyłu, w ciemnych, dużych okularach i długim płaszczu, jak w filmie, śmieszna aż. Chociaż prawda jest taka, że to Ty byłaś pierwsza. To Ciebie spotkał, jak oboje byliście młodzi, z Tobą pierwszą się całował i wszystko inne, a potem Cię zgubił, znalazł sobie tamtą, dzieci, pracę i lata musiały minąć, aż znowu na Ciebie wpadł. W kwiaciarni, jak kupowałaś sobie goździki, bo całkiem tanie i długo stoją, a świat mogą uratować tylko kwiaty. Wtedy to musiał do Ciebie wrócić, świat ci uratować, a czekałaś beznadziejnie, cierpliwie, z jasną rzeczowością i chowając sentyment, który wybuchł jak słoik z miodem upuszczony na podłogę, i zalał wszystko lepko i na zawsze.
Jak umarł, to nie płakałaś, chociaż to ty Go kochałaś, a On ciebie nie.
A może jednak kochał, co, Teresa?
Pogrzeb był zimą, w wyjątkowo ciepłym grudniu. Kiedy wszyscy poszli, położyłaś mu na grobie ciemnoczerwoną różę i po cichu puściłaś z telefonu La bohème Aznavoura. Czasem się do tego bujaliście w sobotnie wieczory w swoim ciasnym salonie i On na pewno by chciał, żeby przy tej piosence kładli go do piachu. Pamiętasz, Teresa? W Twoim życiu były piękno i romantyzm. Twoje życie nie tonęło w szarzyźnie, nie musisz już się bać, głupia, wiecznie siedemnastoletnia, niezgrabna dziewczyno.
A tę ciemnoczerwoną różę wybrałaś tak nagle, popchnęło Cię do niej. Cena za sztukę była horrendalna, ale nic innego nie wchodziło w grę. Potem kupiłaś kilka krzewów właśnie tej odmiany i to jedyne rośliny, które zostały Ci na działce. Sucha trawa, chwasty i pośrodku te róże. Z początkiem chłodów troskliwie okrywasz je chochołami. Bo w Tobie jest dużo czułości, Teresa, tylko ta czułość ma problem z wyjściem z Ciebie. Gubi Ci się w labiryntach ciała, pospinanych mięśniach. Przestań się denerwować, Teresa, zjedz tego ciasta z morelami od sąsiadki. Sąsiadka do Ciebie mówi, a Ty w myślach toniesz. Zacznij słuchać ludzi, choć trochę, popatrz na nich. Chwytaj się ludzi, bo toniesz. Jak wyciągają rękę, to łap. Łap za nogawki, za długie włosy, za brzeg swetra.
A potem uznaj to, że sąsiad pije bawarkę, której Ty nie znosisz.
Słuchaj, mówią do Ciebie, skup się, o kotach mówią. Że jakiś czas temu bezpańska kotka im się okociła w szopie z narzędziami i że na razie ich doglądają, ale na dłuższą metę nie wiedzą co z nimi zrobić.
Ale Ty, Teresa, wiesz. Bierz te koty.
*
[Abonent chwilowo niedostępny. Proszę zadzwonić później.]
*
I teraz, Teresa, popatrz na swoje życie i wyobraź sobie, co by to było, gdybyś nie odebrała telefonu tego piętnastego lipca dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku. Buzi w czółko, Teresko, weź już żyj, nie odbieraj, nie dzwoń, tylko żyj. Z kotami, sąsiadami i różami.
(Jakbyś wtedy nie odebrała, to też byłoby dobrze, bo Ty jesteś dobra, mądra i wszystkie mury Jerycha byś zburzyła, jakbyś się zawzięła).
Obraz: Claude Monet, „Wiosna”