Wspólnota

Autor: Monika Karpowicz
Idee
28 lis 2023
Brak komentarzy

Kiedy byłam mała, w kioskach były dostępne radzieckie, bogato ilustrowane czasopisma dla dzieci. Obrazki miały inny styl niż te w naszych książkach. Było tam więcej kosmosu i kosmonautów, abstrakcji, ale też więcej ilustracji, które sugerowały klimat wspólnoty, szeregi, kręgi, czy wręcz ulatujące w niebo łańcuchy trzymających się za rączki dzieci z socjalistycznych krajów. Były tam dzieci białe, czarno– i żółtoskóre. Jak więc mogłam wtedy wątpić w panowanie socjalizmu na całej kuli ziemskiej, skoro obejmował osoby różnych ras? Dopiero na lekcjach rosyjskiego i geografii dowiedziałam się, że czarnoskóre maluchy z obrazków w „Wiesiełych Kartinkach” to nie mieszkańcy Afryki – ogromnego kontynentu, tylko Kubańczycy z niewielkiego kraju w Ameryce Środkowej. Moje wyobrażenie o liczbie ludzi wierzących w to samo, co my, skurczyło się drastycznie.

Ale dowiedziałam się też, że w tym kraju za oceanem, tak jak u nas, obchodzi się kolejne rocznice Rewolucji Październikowej i czci się Włodzimierza Lenina. A więc nie tylko ja musiałam wycinać z papieru gwiazdy, sierpy i młoty, które po pomalowaniu czerwoną plakatówką pani przyszpilała do słomianki stanowiącej szkolną gazetkę ścienną. Robił to też ktoś na drugim końcu świata. Może śpiewał przy tym w swoim języku pieśń „Szumi w górze las sztandarów”, pieśń, której słów nie ma w internecie, zniknęła w niepamięci wraz ze swoim czasem, a tylko ja wciąż mogę odtworzyć jej pierwszy wers i melodię?

Dziś wiem jedno. Umęczeni kolejkami, niedojadający, ubrani w bure, dziane na drutach swetry lub rzadkie elastyki z paczek z darami, ogłupiani telewizyjną propagandą, straszeni czołgami stojącymi na bliskiej mojego miasteczka wschodniej granicy – byliśmy wtedy wobec siebie solidarni, bo każdy z nas był w takiej samej czarnej dziurze. Dotyczyło to nawet działaczy partii i rad narodowych, bo oni występowali w roli podwójnej, kata i ofiary, a ze swoich trybun mogli spaść jeszcze niżej, niż byliśmy my.

Teraz kiedy o miejscu w hierarchii decyduje pieniądz, marka i model samochodu oraz miejsce, gdzie mieszka się i spędza wakacje, tęsknię za tamtą solidarnością – wspólnotą równych sobie ludzi. Solidarnością ludzi, którzy nie mają nic, lub mają niewiele, dlatego nie muszą chronić się przed sobą nawzajem za luksusowymi przedmiotami. Wystarczy, że po prostu są. Czy taka solidarność jest jeszcze w ogóle możliwa, czy raz próbując owocu indywidualizmu, ludzie nigdy nie zrezygnują z niego dobrowolnie? Czy wtedy rezygnowali, bo musieli, a moje ówczesne wrażenie równości to tak naprawdę obserwacje dziecka i nastolatki z prowincji, w której otoczeniu nie było nikogo, kto cierpiał, będąc „urawnianym” na siłę?

Dziwne, że z niechcianą misją nauczycieli nadciągają w nasze pobliże właśnie Rosjanie. Dobrze pamiętam klimat z wyjazdów za ich granicę. Zakompleksione nastolatki z małego miasteczka dziwiła otwartość ludów ZSRR. Przecież mieliśmy u siebie czasem do czynienia z młodymi przybyszami zza zachodniej granicy! Im nigdy nie przyszłoby do głowy po prostu podejść na ulicy, przedstawić się i powiedzieć: „Dzień dobry, jestem Niemcem, zaprzyjaźnijmy się”. Ale też u nich nie było zwyczaju, żeby dziecko zaczepiało obcego dorosłego, tytułując go ciocią lub wujkiem i prosząc o jakąś przysługę. Tak jednak robili w ZSRR Tadżycy, Litwini, Rosjanie i wszelkie inne nacje. Albo ormiańskie dziewczęta, które po prostu owijały rękę wokół talii potencjalnej polskiej koleżanki i zaczynały jej szeptać do ucha. Po latach znalazłam się w Obwodzie Kaliningradzkim i sytuacja była podobna. Dorośli ludzie na hasło „Polska” podchodzili, żeby się przywitać, pochwalić mnogość towarów dostępnych w Gdańsku i Elblągu, powiedzieć: „przyjeżdżajcie do nas, my was tak bardzo lubimy!” Wtedy jednak atmosfera była już dość gęsta, nie brakowało też zaczepek ze strony przechodniów, warknięć pod nosami.

Ta niepojęta otwartość, stopień zaawansowania wspólnoty, jakiej u nas nie udało się zaprowadzić nigdy, bo być może ziarno indywidualizmu siedzi w Polakach bardzo głęboko. Stopić się w jedno z ogółem oznacza rozpuścić się, czyli zniknąć, więc lepsza jest odrębność, każdy na swojej zagrodzie. A co, jeśli niedługo odrębność będzie oznaczać realny głód i chłód? Czy pompowani przez trzydzieści lat reklamami z przekazem: „zrób to po swojemu”, „wybieraj, jak lubisz”, „jesteś tego warta”, gładko wejdziemy w masę i znikniemy w niej dla dobra ogółu, a przez to dla swojego własnego? Drugim nauczycielem będzie inflacja. To też już było, patrz wyżej: bure swetry, dary z zagranicy, kolejki.

Jeszcze zanim zaczęła się ta lekcja, zaczęłam regularnie raz w tygodniu brać udział w nielegalnych przepychankach o przeterminowaną żywność. Do niedawna była sprzedawana za złotówki, teraz już za kilka złotych, bo inflacja dotarła także do podziemia, mimo to wciąż ustawiają się po nią kolejki. Widuję w tamtych kręgach ludzi słaniających się z głodu, albo takich, którzy mimo noszenia drogich ubrań i dobrej jakości dodatków nie kryją już, że w tej walce biorą udział, czasem nawet próbują cośkolwiek ściągnąć po kryjomu ze stolików handlarzy, to kostkę twarogu, to pomarańczę.

Nie jest jednak tak źle, w tym roku masowo ruszyliśmy na pomoc. Ale przecież nie udzielamy jej „swoim”. Swoi pomocy nie potrzebują, dorwali się do władzy i zasłużyli na wszystko złe, które ich spotyka, biedę, głupotę, wyzysk w słabo opłacanej pracy. Większość z nas pamięta może, jak przez polską prasę przetaczały się alarmujące reportaże o losie uciekających z Birmy Rohingjów. W tym samym czasie na naszych ulicach można było spotkać żebrzących emerytów, ale redakcje linkowały raczej tweety polityków i wysyłały korespondentów za granicę, niż schodziły na poziom chodnika, więc skąd dziennikarze mieli o tym wiedzieć? Raczej nie chadzają do pracy pieszo.

Jak wyjaśniał mi znajomy programista (wpisując się w schemat typowego programisty z memów, niestety): każdy może być na jego miejscu. Wystarczyło się uczyć, żeby zarabiać teraz kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Moje argumenty, że nie każdy może zostać programistą, nie każdy ma potencjał do nauki przedmiotów ścisłych, czy etos nauki wyniesiony z domu, a poza tym mamy do czynienia z rosnącą „bańką” przeceniania jednego typu profesji kosztem innych, nieraz bardziej potrzebnych – trafiały w próżnię. Wszyscy, którzy nie osiągnęli tego, co mój znajomy, to lenie, a naukowcy, którzy potwierdzili, że byt określa świadomość, ponaginali dowody do swoich tez.

W takich okolicznościach będziemy teraz odbierać swoje lekcje. Będzie więcej wspólnoty, ale też więcej wyszczerzonych kłów tam, gdzie będzie ona wymuszona przez sytuację. Będą także stoliki z mięsną rąbanką na rogach ulic i robione na drutach swetry, żebyśmy nie zapomnieli o zawsze aktualnym, ale trochę zapomnianym prymacie „być” nad „mieć”.

Obraz: „Il quarto stato” Giuseppe Pellizza da Volpedo

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *