Wyobrażenie piekła było w mojej świadomości zawsze obecne, jednak nie od zawsze wyglądało tak samo. Wizja wiecznego potępienia i niemożliwych do opisania tortur ewoluowała w mojej głowie powoli, przechodząc z form konkretnych i obrazowych w coraz bardziej mgliste, co było następstwem lepszego zrozumienia przeze mnie pojęcia abstrakcji i uświadomieniem sobie własnej bezbronności w obliczu prób jej okiełznania. Okazało się jednak, że prosty obrazy zaszczepiony przez moją mamę, zawierający w sobie diabła z rogami i fikuśnym ogonem oraz wnętrze wulkanu z kociołkami, w których gotowali się dyktatorzy, w swojej naiwności jest bliższy prawdy, niż wypociny teologów. Piekło to tak naprawdę scenka rodzajowa, która odgrywa się codziennie na moich oczach, i podobnie jak sympatyczny diabełek ze spokojem mieszający smołę w kotle, niebezpiecznie balansuje na granicy sielanki i makabry...