O gramatyce
Idźcie do jakiejkolwiek biblioteki i losowo wybierzcie jedno zdanie z dowolnego tomu. Istnieje prawie stuprocentowe prawdopodobieństwo, że choć nie wiedzieć jak długo byście szukali, nie znajdziecie identycznego zdania. Szacunki na temat liczby zdań, które jest w stanie wytworzyć zwykły człowiek, zapierają dech w piersiach. Jeśli przerwać mówiącemu w przypadkowym momencie, istnieje średnio około dziesięciu różnych słów, które można by w tym miejscu wstawić i otrzymać gramatyczne, a jednocześnie sensowne zdanie. Przypuśćmy, że ktoś potrafi tworzyć zdania o długości do dwudziestu słów. W świetle powyższego twierdzenia liczba zdań, z którymi mówiący teoretycznie potrafi sobie poradzić, wynosi co najmniej sto trylionów(!) Jeśli pominąć fakt, że liczba dni naszego żywota jest skończona, każdy z nas potrafi wypowiedzieć nieskończoną liczbę różnych zdań.
Gramatyka określa, w jaki sposób słowa mogą się ze sobą łączyć w celu wyrażenia znaczenia. Dzięki niej czynimy nieskończony użytek ze skończonych środków, jakimi są słowa. Ktoś policzył, że Szekspir użył w swoich sztukach i sonetach około piętnastu tysięcy różnych słów. Tyle słów wystarczyło, by zbudować gigantyczne, szekspirowskie uniwersum. Strumienie słów zwane zdaniami nie tylko pobudzają pamięć, przypominając nam o rozmaitych rzeczach, o człowieku i jego najlepszym przyjacielu, ale także mówią nam, kto w realnym świecie zrobił coś komuś. Zatem z większości ciągów słów wyciągamy więcej niż Woody Allen z „Wojny i pokój”, którą po kursie szybkiego czytania przeczytał w dwie godziny. Na pytanie, co z tego zapamiętał, odpowiedział: „Chodziło o jakichś Rosjan”.
Gramatyka nie zawsze idzie w parze z sensem, tak jak w zdaniu: „Bezbarwne zielone idee śpią wściekle”. Wymyślił je Chomsky, by pokazać, że nonsens może być gramatyczny. Poza tym chciał nam uświadomić, że nieprawdopodobne ciągi słów mogą być gramatyczne. Jego prace są obecnie „klasyką” w rozumieniu Marka Twaina: każdy chce mieć ją przeczytaną, ale nikt nie chce jej czytać.
Różnicę między sztucznym systemem kombinatorycznym, jaki widzimy w urządzeniach do łańcuchów słów, a naturalnym systemem, który funkcjonuje w ludzkim mózgu, streszcza zdanie-zwrotka z wiersza Brzechwy:
Drzewo jest mocniejsze niż lew i wół,
Drzewo nawet przerasta żyrafę,
A człowiek jak zechce to zrobi z drzewa stół,
Albo drzwi, albo nawet szafę.
Zdanie nie jest łańcuchem, ale drzewem. W ludzkiej gramatyce słowa są pogrupowane w zdania, jak gałązki są połączone w gałąź. Zdaniu nadawana jest nazwa – symbol myślowy – a krótkie zdania można łączyć w dłuższe.
W urządzeniu do łączenia słów w łańcuchy mamy tylko jedno słowo po drugim, lecz w gramatyce zależności między słowami w drzewie odzwierciedlają zależności między ideami.
Do najbardziej fascynujących odkryć współczesnej lingwistyki należy to, że wszystkie frazy we wszystkich językach świata mają podobną anatomię. Weźmy frazę nominalną, która zawdzięcza swoją nazwę jednemu specyficznemu słowu, rzeczownikowi, który musi zawierać. Na przykład „kot w butach” odnosi się do rodzaju kot, a nie do rodzaju buty. Podstawa znaczenia całej frazy zawiera się w słowie „kot”. Natomiast fraza werbalna zbudowana jest wokół czasownika. Czasownik musi tylko wskazywać, że – powiedzmy – wykonawca czynności jest podmiotem. A wokół czego zbudowane jest zdanie?
Pisarka Mary McCarthy, portretująca z bezkompromisową ironią środowiska intelektualne i artystyczne Ameryki, powiedziała kiedyś o swojej rywalce Lilian Hellman, pierwszej kobiecie, która zdobyła nominację do Oscara za najlepszy scenariusz: „Każde napisane przez nią słowo jest kłamstwem, nie wyłączając spójników i przyimków”. Najmniejszą jednostką, której można przypisać atrybut prawdziwości lub fałszywości jest zdanie – pojedyncze słowo nie może być prawdziwe ani fałszywe. A zatem McCarthy zarzuca Hellman, że jej kłamliwość sięga głębiej niż to jest możliwe. Zdanie musi wyrażać jakiś rodzaj znaczenia, który nie jest wprost zlokalizowany w jego rzeczownikach i czasownikach, lecz obejmuje całą ich kombinację i przekształca je w sąd, który może być prawdziwy lub fałszywy.
Chomsky sugeruje, iż superreguły są uniwersalne i wrodzone. Dzieci, kiedy uczą się konkretnego języka, nie muszą przyswajać sobie długiej listy reguł, którymi rządzi się każdy język, ponieważ od urodzenia znają superreguły. Wystarczy przyswoić sobie, że w ich języku „człon główny” jest na początku zdania lub na końcu.
Jeśli ta teoria uczenia się języka jest prawdziwa, to rozwiązuje zagadkę eksplozji gramatycznej, która umożliwia dzieciom tak szybkie opanowanie wielkiej złożoności języka. Dzieci nie przyswajają sobie dziesiątków czy setek reguł, a jedynie ustawiają kilka mentalnych „przełączników”.
Składnia jest skomplikowana. Jest ku temu powód, gdyż nasze myśli z całą pewnością są jeszcze bardziej skomplikowane. Ponadto ograniczają nas usta, które potrafią wymówić tylko jedno słowo naraz. Słowa wymówione pozwalają usłyszeć własne myśli i emocje, a słowa zapisane – zobaczyć. Janusz Korczak miał tego świadomość, skoro nakłaniał swoich wychowanków, by wszystkie nurtujące ich problemy przedstawiali mu na piśmie. Sam zresztą, dla własnej higieny, codziennie, mimo skrajnie napiętych harmonogramów zajęć, czytał przynajmniej kilka stron i zapisywał przynajmniej kilka zdań.
Gramatyka jest protokołem integrującym działanie ucha, ust i umysłu, trzech bardzo różnych rodzajów maszyn. Nie może być skrojona do żadnej z nich – musi mieć własną abstrakcyjną logikę. Dostarcza dowodu na fałszywość empirystycznej doktryny, zgodnie z którą w umyśle nie ma niczego, co wcześniej nie byłoby w zmysłach. Z tego wynika, że złożoność umysłu nie jest skutkiem procesu uczenia się, lecz uczenie się jest skutkiem złożoności umysłu.
Obraz: Wassily Kandinsky „Kompozycja 10”