Pogoda dla szczęściarzy: Surówka

Autor: Stanisław Wawrzyszkiewicz
Słowa
21 sty 2025
Brak komentarzy

Nie było nic przyjemniejszego dla Piotrka niż zasypianie z ciekawą książką.

Drzwi się uchyliły. Piotrek nie od razu oderwał się od książki. Jola stała w progu i nasłuchiwała, czy rodzice już śpią. Zawsze tak robiła, gdy miała coś ważnego do zakomunikowania bratu. Rodzice chrapali na zmianę, jakby w ten sposób prowadzili rozmowę.

— Draniu! Dlaczego to zrobiłeś?! – syknęła. 

Widok zmienionej twarzy siostry przeraził Piotrka. Natychmiast zaczął szukać w pamięci, czym mógł ją wprawić w taką wściekłość. Nic nie znalazł.

— Nie wiem, o czym mówisz.

— Nie wie! Nie wie! – przedrzeźniała siostra. – Niewiniątko!

— O czym mam wiedzieć?! Co ci się stało?!

— Co mnie się stało?! Raczej tobie! Jak mogłeś?! Tylko ty mogłeś to zrobić! 

— Tylko ja? Ale co?

— Przestań! Tylko tobie powiedziałam. Magda się wściekła na mnie. Już nigdy nic ci nie powiem!

— Powiesz mi wreszcie co zrobiłem? 

— Aktor! Pieprzony aktor! A kto napisał anonim? 

— Anonim?! Jaki anonim?! O czym ty gadasz?! Nigdy w życiu nie napisałem żadnego anonimu! – krzyknął. 

Dziewczyna przeszywająco spojrzała bratu w oczy, a on nie uciekł wzrokiem. Niewielu to potrafiło. Opadła na swoje łóżko i z westchnieniem oparła się o ścianę

— Jeśli nie ty, to zupełnie nie mam pojęcia kto.

— Możesz mi wyjaśnić do kogo niby napisałem anonim?

— Do Jacka.  Ktoś mu grozi. Ma natychmiast zerwać wszelkie kontakty z Magdą. Jeśli tego nie zrobi, to wszyscy się dowiedzą, że chce się ożenić ze swoją siostrą. Magda naskoczyła na mnie. Tylko mnie się zwierzyła. Co miałam zrobić? Przyznałam się, że ci powiedziałam. Ale przecież przysiągłeś mi nikomu nic nie mówić. Zawsze dotrzymujesz słowa. – Zerwała się z łóżka i stanęła groźnie nad bratem. – Może rzeczywiście nikomu nie powiedziałeś… tylko napisałeś?!

— No co ty, siostra! 

  — Uwielbiasz chwytać ludzi za słowa, a poza tym… nawet kobiety w kolejce do „Eleganta” wiedzą, że bardzo zależy ci na Magdzie. Masz motyw. Policja zawsze szuka motywu.

— Nie wiedziałem, że jesteś policjantką.

Piotrek czuł, jak rumieńce zalewają mu policzki. Spojrzenie siostry parzyło go. 

— Przecież nie tylko my wiemy o… wiadomo o czym. Oprócz nas są Zarembowie, Zawiłowie i Bóg raczy wiedzieć kto jeszcze – powiedział, wzruszając ramionami z udaną obojętnością. Z trudem panował nad nerwami.

— Bóg nie ma nic do tego! Kto to mógł zrobić?! Wiadomo, że ojciec Jacka nie chciał tego ślubu… Ale ma udar. Tylko do łazienki dojdzie i to zawsze z pomocą. Poza tym teraz wszystkich kocha. On?! Niemożliwe.

— A pani Hania?

— Nawet nie wie, dlaczego jej mąż znalazł się w szpitalu. Nie! To nie ona.

— Może Agata albo Witek? 

— Agata w to nie wierzy. Nawymyślała Jackowi, że on w to uwierzył. A Witek? Nawet udarem taty się nie przejął. Może się przejął, ale nie przyjechał. Nie interesuje go rodzina.

— Jeśli nikt z Zarembów, to może Zawiłowa? Nie znosi Jacka. Skarżył mi się na to. 

— Może… – przyznała w zamyśleniu Jola. – Nie! Magda wprost spytała ją o to. Babka rozpłakała się. Magda uwierzyła, ale nie jej łzom. Wie, że babka panicznie boi się kolejnego skandalu. Zrobi wszystko, by go uniknąć. Gdy urodziła się Magda, pytania o jej ojca, porozumiewawcze spojrzenia i złośliwe uśmiechy doprowadzały ją do szału. Jest bystra, potrafi czytać między wierszami. Właśnie wtedy stała się strasznie gorliwą katoliczką. Chciała odkupić grzech córki. Biegała na plebanię na każde skinienie proboszcza. A on często potrzebuje ludzi do nieodpłatnej pracy. Zmusiła do tego nawet swojego biednego męża.    

— Skoro jest tak bystra i zrobi wszystko, by uniknąć kolejnego skandalu, to tym bardziej jest podejrzana. Mogła pomyśleć, że nikt nie będzie ją podejrzewał o napisanie anonimu.

— Może… Ty jednak właśnie to zrobiłeś. 

— Nie mówię, że to zrobiła, ale przecież mogła. Mogła również komuś się zwierzyć. Niektórzy muszą się zwierzać. Ty mi się zwierzyłaś… Komuś jeszcze?

— Co takiego?! Czyli to moja wina?! Mówisz jak Magda. Mam tego dość! Idę spać.

Położyła się do swojego wąskiego łóżka i odwróciła do ściany. Nie spała. Zdradzał ją płytki, nerwowy oddech. Piotrek położył się na plecach i rozmyślał. Siostra zaskoczyła go oskarżeniem, ale nie stracił kontroli nad sytuacją. Najlepszą obroną jest atak. Jola tak bardzo skupiła się na obronie osób, na które rzucił podejrzenie o napisanie anonimu lub przynajmniej zdradę tajemnicy, że brakło jej czasu, chęci lub pomysłu na zadanie jednego pytania: a ty z kim podzieliłeś się sekretem? Jak magik, odwrócił jej uwagę. Był zadowolony z siebie, choć on również nie dotrzymał danego słowa. Powiedział Tomkowi, ale nie czuł się winny z tego powodu. Tomek był idealnym powiernikiem tajemnic. Niczemu się nie dziwił. Uważał, że wszystkie zachowania, nawet najbardziej dziwne, są normalne. Sensacyjna wiadomość nie bardzo go zainteresowała. Tylko uniósł brwi. Akurat skończył czwarty kufel piwa i poszedł do baru po piąty. Kiedy wrócił do stolika, zauważył tylko, że sytuacja jest bardzo korzystna dla Piotrka. Wiedział, że Magda mu się podoba. Zresztą, oprócz zazdrosnych dziewczyn, podobała się wszystkim. 

Jola powiedziała przez sen „nie wierzę”.  Piotrek uniósł się na łokciu. Nie wierzy? Jemu czy komuś innemu?  Musi zapytać Tomka, co o tym myśli. Był z nim umówiony następnego dnia w „Starej Gminie”. W spelunie, urządzonej w dawnym budynku urzędu gminy, spotykali się miłośnicy piwa, plotek oraz bójek. Tam można było się dowiedzieć, czym żyje wioska. 

*

Świniobicie było towarzyskim wydarzeniem, które co roku Matyja odchorowywał przez kilka dni z powodu nadmiaru „księżycówki”, specjalnie przygotowanej na tę okazję w dużej ilości. Niemal wszyscy ją pędzili w zacienionych kuchniach. 

Po świniobiciu mama kazała Piotrkowi zanieść znajomym i krewnym po kawałku kotleta, pasztetowej i kilogramie kaszanki. Po świniobiciu trzeba było się dzielić się z innymi. Ostatnią paczkę, dwa dni przed Bożym Narodzeniem, miał zanieść do Surówki. Surówka był nadzwyczaj barwną postacią. Mieszkał samotnie pod lasem, obok szlaku na Magurkę, w niegdyś okazałym domu zbudowanym z drewna na kamiennym fundamencie. Był samoukiem. Nauczył się grać na trąbce i robił to tak dobrze, że w wojsku wcielono go do orkiestry. Tam grał jeszcze lepiej. Po powrocie do cywila skaptowano go do wiejskiej orkiestry. Nikt nie mógł się z nim równać w grze na trąbce, puzonie i klarnecie. Jego koledzy nie od razu zorientowali się, że zupełnie nie zna się na nutach. Kiedy to wreszcie odkryli, dla żartu odwracali mu nuty. Nuty zupełnie mu nie przeszkadzały. Każdą melodię, jeśli tylko raz ją usłyszał, potrafił zagrać bezbłędnie na kilku instrumentach, również na grzebieniu i własnych zębach, wystukując na nich melodię paznokciami. Odkąd narzeczona zostawiła go dla weterynarza, chętniej grał na pogrzebach niż weselach. Po jakimś czasie z pogrzebów również zrezygnował. „Ludzie wcale nie interesują się zmarłym, tylko sobą” – mówił zniesmaczony. Lubił spacerować po lesie. Nazywał go swoim ogrodem. Któregoś dnia, w wysokiej trawie na leśnej łące znalazł osieroconą sarenkę.  Do wieczora upewniał się, czy jest na pewno sierotą, po czym wziął beczące stworzenie do domu. Byli nierozłączni. 

Znajomi nakłonili go, by spróbował swoich sił w bielskim Studiu Filmów Rysunkowych.  Wydawało im się, że jest to miejsce stworzone dla kogoś takiego jak Surówka. Wierniej portretował ludzi ołówkiem czy pędzlem niż fotograf swoim aparatem. Sarenka towarzyszyła mu rano w drodze na stację kolejową, oddaloną od domu o kilka kilometrów. Wracała do domu pod lasem dopiero wtedy, gdy pociąg znikał za zakrętem. Po południu czekała na niego przy torze, choć Surówka wracał o różnych godzinach, jakby znała rozkład jazdy pociągów. Któregoś dnia nie przyszła. Surówka szukał jej po wsi i lesie przez wiele tygodni! Wiele osób mu pomagało. Wszystko na nic. Surówka zamknął się w sobie. Zrezygnował ze Studia Filmów Rysunkowych. Gdy ktoś go pytał, dlaczego się poddał, odpowiadał: „Nie poddałem się, tylko przejrzałem na oczy. Tam nikogo nie interesuje to co ładne”. Unikał ludzi. Nikt nie widział go w żadnym kościele. W młodości był katolikiem, później świadkiem Jehowy, później należał jeszcze do czegoś, a w końcu został sam ze starą biblią w swoim domu pod lasem. Mówił: „Wszędzie mówią pięknie, a ostatecznie zawsze wołają o pieniądze.” Opowiadano o nim jak o wilku, który krążył po okolicznych lasach, choć nikt nie widział go na własne oczy. Niekiedy ktoś pytał: „Surówka jeszcze żyje?” Niewielu umiało odpowiedzieć na to pytanie. Ojciec Piotrka był jednym z nielicznych, który od czasu do czasu odwiedzał go z butelką „księżycówki” w kieszeni. Siadali na ławeczce przed domem, by napawać się widokiem na Kotlinę Żywiecką i wspominali swoją młodość. Matyjowa bała się tych wspominkowych spotkać. Wieczorem wysyła Piotrka, by wyszedł ojcu naprzeciw, bo wiadomo, że nie bez pomocy nie trafi do domu.

Świeży śnieg skrzypiał pod ciężkimi butami Piotrka. Ścieżka, wiodąca do domu Surówki, była zasypana grubą warstwą śniegu. Ktoś już szedł przed nim. To nie były ślady Surówki, bo prowadziły tylko w stronę lasu. Przyjrzał się uważniej śladom. Były małe i płytkie. Surówka ma gościa? Dziecko? A może jakiś chłopiec poszedł do lasu ukraść choinkę? Przyśpieszył kroku. Po kilkuset metrach musiał się zatrzymać. Marsz pod górkę kopnym śniegiem zmęczył go. Mroźne powietrze szczypało w nos i kłuło w gardle. Para buchała z ust jak dym z komina. Zatrzymał się i odwrócił. W słoneczny, mroźny dzień Kotlina Żywiecka skrzyła się krystaliczną bielą przeciętą ciemny paskiem, jak beza ze śliwkowym nadzieniem. Nawet smog, unoszący się nad wioskami, nie odbierał jej urody. Spojrzał na Skrzyczne. Ta góra go fascynowała. Od zawsze ją widział ją z okna swojego pokoju. Kiedy była daleko, wiedział, że zapowiada się słoneczny dzień, a kiedy była blisko, że pędzie padało. Tego dnia była bardzo daleko. Jej ośnieżone zbocza błyszczały w słońcu jak lodowiec. Za plecami miał Magurkę. W dzieciństwie rodzice opowiadali mu, że święty Mikołaj zjeżdża na tę górę na saniach po chodniku rozwijanym przez aniołów. Zachwyciła go ta opowieść. Gdy rodzice i siostra już spali, wykradał się do kuchni, bo tylko stamtąd można było zobaczyć przez okno Magurkę. Widział wyłącznie gwiazdy i tylko wtedy, gdy niebo było bezchmurne, co w grudniu rzadko się zdarza. Ani razu nie dostrzegł świętego Mikołaja zjeżdżającego na saniach, nie mówiąc już o aniołach. Był tym zasmucony.  Któregoś dnia dowiedział się, że Skrzyczne jest znacznie wyższą górą niż Magurka. W jego głowie powstał zamęt. Jak to?! Święty Mikołaj nadkłada drogi i zjeżdża na Magurkę, skoro na Skrzyczne ma bliżej? Aniołowie muszą rozwinąć znacznie więcej chodnika! Już wiedział, tak go nauczyli rodzice, że nie wolno marnować niczego.  Po długim rozmyślaniu, doszedł do takiego wniosku: święty Mikołaj jest głupi albo go nie ma. Ponieważ święty nie może być głupi, to znaczy, że go nie ma. Udał się do rodziców. Rodzice wysłuchali syna w osłupieniu. Początkowo zaprzeczali, lecz bez przekonania, co Piotruś od razu wychwycił. Pod naporem jego pytań przyznali, że święty Mikołaj nie zjeżdża na Magurkę, ani na żadną inną górę, bo wygodniej jest mu w niebie, a w robocie zastępują go rodzice. Od tej pory mały Piotruś otrzymywał od swoich rodziców pieniądze, by coś kupił sobie z okazji świętego Mikołaja. Z każdym rokiem dostawał trochę mniej. Wtedy żałował, że pochwalił się rodzicom przenikliwością własnego umysłu. „Jaki ja byłem głupi! Lepiej by mi było, gdybym udawał, że nadal wierzę w saneczkowy tor świętego Mikołaja” – wyznał Magdzie i Jackowi. Magdy rozbeczała się. Nie przypuszczał, że nadal wierzy w świętego Mikołaja osobiście przynoszącego prezenty. Roześmiał się. Jacek syknął i położył palec na ustach, każąc mu się zamknąć, a Magdę pocieszał: „Nie przejmuj się tym, co mówi ten głupek. Co on wie? Przecież siedzi w oślej ławce.” Tak było. Nauczycielka posadziła go w osobnej ławce, przeznaczonej dla tych, którzy mają jakiś problem w nauce. Piotrek czytał gorzej niż inni i pisał lewą ręką, co było niedopuszczalne. Jacek był mądrzejszy. Wiedział co powiedzieć Magdzie. Pewnie dlatego go wybrała. Uśmiechnął się do wspomnień i ruszył w dalszą drogę.

Kroczył śladem małych stóp i dotarł do domu Surówki, nad którym unosił się gęsty, jasny dym. Surówka palił w piecu drewnem z lasu, które gromadził od wiosny.

Wszedł do sieni, skąd można było wejść do czterech pomieszczeń. Głos Surówki dochodził z kuchni. Zapukał. Zapadła cisza. 

 — Kolejny gość?! Co za dzień! Robi się tłoczno – Surówka wyraził zdumienie, które było przeznaczone dla kogoś w środku. Dla Piotrka było kolejne słowo: – Wejść! 

Posłusznie otworzył drzwi i zastygł w bezruchu.

— Magda?! Ty tutaj?! Nie wiedziałem, że masz tak małe stopy.

Dziewczyna roześmiała się.

— Mało o mnie wiesz. – Piotrek nie zaprzeczył. Był przekonany, że wie to co trzeba. –  Trudno teraz kupić buty, a zdobyć takie, które by pasowały na moje stopy graniczy z cudem. Nie dość, że małe, to jeszcze wąskie.  – Wyciągnęła przed siebie swoje drobne stopy w grubych wełnianych skarpetach, zrobionych na drutach przez Zawiłową. Buty suszyły się koło pieca. – Przyszłam przypomnieć wujkowi, że ma przyjść do nas, jak co roku, na wigilię. I nie chce! Może ty go przekonasz?

— Niby ja?! Jak ty go nie przekonasz, to nikomu się nie uda.

Surówka uśmiechał się pobłażliwie, jakby mówił, że nic go nie skłoni do zmiany decyzji. Ruchem dłoni wskazał na siatkę, którą trzymał przed sobą Piotrek. 

— Twoi rodzice pamiętali o mnie? Dobrzy z nich ludzie. – Spojrzał na Magdę. – Tak jak twoi dziadkowie. A ty… Ile razy na ciebie patrzę, tyle razy widzę twoją mamę… Wspaniała dziewczyna! 

Magda zarumieniła się i nerwowo zerknęła na Piotrka.

— Znałeś ją dobrze?

Surówka roześmiał się, ukazując mocne, żółte zęby.

— Dobrze? Ależ skąd! Nawet siebie nie znam dobrze. Ale powiem ci coś… To, co ona tutaj przeżyła, nikt by nie zniósł. Powinna stąd wyjechać gdziekolwiek. To był błąd. 

— Że tu została? – Twarz Magdy oblał rumieniec aż po czoło. 

— Też. Przede wszystkim to, że nikt jej nie przekonał. Próbowałem. Mam brata we Francji. Jego rodzina zaopiekowałaby się nią. Powinienem próbować do skutku, nawet w środku nocy. Cóż… Za późno…

Surówka kiwał smętnie głową i utkwił wzrok w oknie. Jego spojrzenie nic nie wyrażało. Po prostu gdzieś trzeba było patrzeć. Zapadło kłopotliwe milczenie. Piotrek rozglądał się po kuchni. Wszędzie walały się brudne sztućce i naczynia, a na stole leżał kawałek czerstwego chleba. Poprzednio widział to pomieszczenie przed Wielkanocą i było sterylnie czyste. Wszystko się zmieniło. Tylko sztalugi stały w tym samym miejscu. Ze zdumieniem zauważył, że to jest ten sam obraz, który widział ostatnio. Ta sama panorama beskidzkich szczytów, tyle że w innych kolorach. Ciszę przerwało natarczywe pytanie Magdy:

 — To jak? Przyjdziesz wujku?

Surówka westchnął.

— Nie wiem… Może… Dużo śniegu napadało. Ostatnio jestem jakiś słaby. Czuję, że aniołki już niedługo po mnie przyjdą.

Piotrek już otwierał usta, by powiedzieć, że jeszcze długo pożyje, lecz nic powiedział. Przypomniało mu się, iż Surówka nie znosi takiego gadania. Odezwała się Magda:

— Wujku, skąd ta pewność, że właśnie aniołki przyjdą po ciebie?

Surówka udał oburzenie.

— Nie jestem głupi! Jak przyjdzie ktoś inny, to się wracam. A jak się poczuję lepiej, to przyjdę do was. Może przyjdę nawet do kościoła na pasterkę? Kto wie?

Podarował im dwa obrazy. Jeden był kopią Madonny Sykstyńskiej Rafaela Santi, a drugi portretem jego sarenki spacerującej przed domem. Uważał je za swoje najlepsze prace. Przyjęli je z zakłopotaniem i wzruszeniem. 

W drodze powrotnej do wsi, Piotrek zapytał Magdę, który chce obraz dla siebie. 

— Madonnę… dla babci. Będzie zadowolona – powiedziała i ruszyła przodem. Nie miała ochotę na rozmowę. Piotrek, rozczarowany, dreptał za nią z obrazami pod pachami. Od czasu do czasu zamieniali słowo, gdy ktoś z nich utknął w zaspie.

Na rozstaju dróg, gdzie zaczynała się wieś, Magda odwróciła się do Piotrka.

— Już wiesz? – spytała, patrząc mu prosto w oczy.

— O czym mam wiedzieć? – odpowiedział pytaniem. Przekonująco udał zdziwienie.

— Jola ci nie powiedziała?! Ja bym tak nie umiała. A co mi tam! Niedługo wszyscy będą wiedzieli. – Chaotycznie opowiedziała mu to, co już wiedział.

— Co Jacek zrobił z tym anonimem?  – spytał, gdy wreszcie zamilkła.

— A co miał zrobić? Pokazał mi go. I się zaczęło. Wszyscy moi znajomi zasypywani są anonimami. Napływają z różnych miast, jakby cała Polska była nami zgorszona. Ty nie dostałeś jeszcze anonimu?

— Nie! 

— Dziwne… – Spojrzała na niego z ukosa. – W każdym anonimie ktoś domaga się, abyśmy natychmiast zerwali. Żałosne! Myślę, że to jest jedna osoba, która nieudolnie zmienia charakter pisma. To jest już nie do wytrzymania. Wujek ma rację. Trzeba uciekać. 

Piotrek chciał ją objąć, ale przeszkadzały mu obrazy.

— Głowa do góry. Jakiś świr to robi. Znudzi mu się. Będzie dobrze. 

— Będzie! Ale nie tutaj.

— O czym ty mówisz? 

Dziewczyna kręciła głową.

— A jak myślisz? Daj mi moją Madonnę – powiedziała i poszła swoją drogą. 

*

Piotrek co chwilę podawał komuś dłoń, życzył wesołych świąt, ale nie odrywał oczu od wejścia do kościoła. Pobiegł, gdy ją zobaczył. 

— Wesołych świąt, Magdaleno!

— Jak uroczyście! – Magda uśmiechnęła się, lecz tylko ustami; oczy miała smutne.

— Jesteś sama? Mogę odprowadzić cię do domu?

— Możesz. Dziadkowie zostali w domu. Mają gorączkę. A Jacek… Sam wiesz.

 Była zgnębiona. W wigilię listonosz przyniósł jej pęk kartek świątecznych. Mówił, że musi być lubiana. Musi! Wszystkie kartki zawierały kategoryczne żądanie natychmiastowego zerwania z Jackiem pod groźbą poważnych konsekwencji. 

Idąc ramię w ramie, łamali sobie głowę, kto może stać za plagą anonimów. Nawet nie zauważyli, kiedy przeszli całą drogę.

— O! Wujek jednak przyszedł! – krzyknęła Magda, zamiast odpowiedzieć, czy babcia na pewno jest poza podejrzeniem.

— Jaki wujek? – spytał Piotrek zdezorientowany. Nikogo nie widział na ulicy.

— Nie poznałeś Surówki? 

Co dzieje się z człowiekiem, gdy zbyt długo żyje w stresie?

— Gdzie przyszedł? – spytał ostrożnie.

— Nie żartuj! Nie widziałeś, jak wchodzi do mojego domu? Musiałeś widzieć! Księżyc tak świeci, że jest jasno jak w dzień!

Magda przyśpieszyła kroku. Zatrzymali się na wysokości jej domu. Stali w milczeniu i patrzyli na śnieg przed domem. Był gładki, bez najmniejszego śladu. 

 — Ja naprawdę go widziałam – szepnęła płaczliwie Magda.

Piotrek pomyślał, że z Magdą jest gorzej niż przypuszczał. Nie odpowiedziała, gdy życzył jej dobrej nocy.

*

W dzień Bożego Narodzenia wszyscy szli do kościoła, nawet ci, którzy byli już na pasterce. Piotrek poszedł z siostrą na sumę. Po mszy proboszcz miał tylko jedno ogłoszenie: „Zmarł Zygmunt Surówka. Pogrzeb zostanie odprawiony w święto Świętych Młodzianków”.

Po mszy, na placu przed kościołem, ludzie zastanawiali się, jak będzie wyglądał pogrzeb Surówki, skoro od wielu lat nie chodził do kościoła. 

— Pewnie żaden ksiądz po niego nie przyjdzie. Będzie na niego czekał w kościele – zgadywał starszy mężczyzna w czapce z nutrii. Wówczas co drugi mężczyzna miał na głowie taką czapkę.

— Na pewno nie będzie mszy dla takiego bezbożnika – zapewniła korpulentna kobieta z wąsikiem.

— Ale jak go przewiozą przez takie zaspy? – zastanawiał się ktoś inny.

— Chyba tylko na sankach.  Zjedzie jak święty Mikołaj – ze śmiechem odpowiedział następny

— A to był taki zdolny człowiek – powiedział mężczyzna w czapce z nutrii, jakby zdolnym ludziom nie wypadało odbywać ostatniej drogi takim środkiem transportu. 

W drodze do domu, Piotrek opowiedział siostrze, co się wydarzyło po pasterce przed domem Magdy. Jola przerywała mu co chwilę okrzykiem: „naprawdę?!”

— Dlaczego ja go nie widziałem? – spytał Piotrek, gdy wreszcie skończył swoją opowieść. 

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

—  Jedni widzą duchy, inni nic nie widzą. Tak to już jest.

Obraz: Claude Monet – La Pie

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *