Filantrop z Baden Laden

Autor: Lucyna Sterniuk-Gronek
Blog1957Słowa
17 maj 2025
Brak komentarzy

– Jest tu! TU! U nas! Widział go człowiek z dusicielem! Czy Filantrop coś mu wrzucił? …nie, ale człowiek z dusicielem widział, jak wrzuca flecistce. I to nie była cętka! To było co najmniej dziesięć patyków!  Skubana od razu schowała za pasek, a potem się wyparła! Cętkowana…

Kiedy gruchnęła wiadomość o mitycznym, uzdrowiskowym sponsorze, który odwiedza deptaki całego świata i wkłada do kapeluszy oraz futerałów skrzypiec zawrotne sumy pieniędzy (taką ma fantazję, gest, a może dług wobec ulicznych grajków?) połykacz ognia akurat jadł drugie śniadanie i o mało się nie zadławił. 

– Nie może być! – powtórzył kilka razy. Jego kompanom z deptaka: śpiewakowi operowemu, portreciście-karykaturzyście oraz kwiaciarce, z którymi jadł teraz na murku za lodziarnią, zaświeciły się oczy. O święty Mikołaju! Nie może być!

– Kiedy jest! Tu! W Baden Laden! – emocjonował się mobilny sprzedawca rejsów, osoba najlepiej poinformowana na całym deptaku. Przechadzając się po nadmorskim kurorcie w swoim stroju pirata łowił wszystkie plotki i dokonywał interesujących obserwacji socjologicznych, choć dysponował tylko jednym okiem. – Słyszałaś? –  krzyknął wspaniałomyślnie także w stronę handlarki muszlami, która stroniła od towarzystwa, uważając deptakowych artystów za obrzydliwą konkurencję.

– Bzdury pleciesz. – odburknęła znad swojego kramiku – To jest kretyńska, miejska legenda. 

Fakt, opowieści o Filantropie, który upodobał sobie ich grupę zawodową brzmiały bajkowo, ale przecież słyszano je w górach i w okolicach term, nad brzegami mórz i w cieniu kolumnad, dlaczego ktoś miałby je zmyślić?

Czwórka z murka utkwiła pełne nadziei spojrzenie w sprzedawcy rejsów, ten zaś zajął się tym, czym zazwyczaj, gdy go zdenerwowano: zmianą oka. Zdjął czarną opaskę, przeflancował ją z lewej strony twarzy na prawą i mrugał intensywnie uwolnioną spod materiału powieką, nie widząc nic jeszcze przez dobrych pięć minut. Potem oświadczył:

– Porozmawiamy, kiedy przyjdzie i za te twoje zdechłe ślimaki zapłaci ci dziesięć patyków. 

Potem założył na ramię plastikową papugę i ruszył ze swoimi wieściami dalej, w stronę żywej rzeźby Statuy Wolności oraz karła od zdjęć z karłem. 

Może rzeczywiście nie ma się czym emocjonować? Wszyscy słyszeli o wielkim filantropie, który odwiedza deptaki całego świata i hojnie wspiera uliczną branżę, nikt go jednak nie widział. Wiadomo było tylko, że jest starszym, białym mężczyzną i ma płaszcz, pod którym nosi – niczym laski dynamitu – zabezpieczone gumką recepturką rulony banknotów lokalnej waluty. Idąc deptakiem  wysupłuje je dyskretnie co parę metrów i ciska jeden po drugim w pojemniki na jałmużnę, niewidzialny dla monitoringu miejskiego.  

Połykacz ognia dokończył spokojnie śniadanie. Ładnie by jego zadławienie wyglądało w tej nowej gazecie „Kurortówce”! I tak mieli dość kłopotów ze służbami, którym radni kurortu kazali przymknąć oko na deptakowych przedsiębiorców, a którzy i tak, samozwańczo wyłudzali od kolorytu miasta łapówki. Wata cukrowa bez brudnej ścieżki i pomieszczenia na jaja? – krzywił się ktoś z sanepidu i trzeba mu było ukręcić potrójną. Połykanie ognia? – krzywił się inspektor p.poż. i wyciągał połykaczowi dychę z kapelusza. Motyw z Tytanika na flecie? – gorszył się ktoś z ZAIKS-u i kazał sobie pilnować ciuchów, a sam szedł się w tym czasie wykąpać w morzu. Tylko człowieka z dusicielem nikt się nie czepiał, choć temu akurat by się przydało za męczenie zwierząt, ale czegóż chcieć w świecie „bajkowych” dorożek i „pysznych” kebabów?

– …to on też na stragany chodzi? – zapytała udobruchana nieco handlarka muszlami – Myślałam, że daje tylko tym, co pajacują…

– Ależ oczywiście! – żachnęła się kwiaciarka – podobno w Karlovyh Varach dał sprzedawcy róż 1000 rubli!

Połykacz ognia nie miał serca uświadamiać jej, że w tym postkomunistycznym kraju właśnie tyle kosztuje bukiet, gdy kupuje go ruski przybysz z przywiezioną z domu portmonetką. Zrobił to za niego portrecista-karykaturzysta. W końcu, gdy wkładał cały talent w portret, a klient i tak awanturował się na cały deptak, że nie zamawiał karykatury, też nie liczono się z jego uczuciami. 

Inna rzecz, że nie było do końca wiadomo, czy Filantrop wspiera wszystkich zarabiających na ulicy, czy też wynajduje tylko skrzypków, albo tylko dziewczęta? Mówiło się różnie. W wersji najbardziej optymistycznej jego wielki mecenat rozciągał się nawet na stragany z magnesami na lodówkę. W wersji mini – Filantrop szukał po deptakach świata swojego zaginionego syna, który postradał zmysły i gra na ulicy, ale tak się zmienił i w dodatku tak pokłócił z ojcem, że ten wrzuca bez słowa kasę każdemu o podobnej posturze, w nadziei, że trafi na tego właściwego.

A może sam występował niegdyś na ulicy?

Skoro jednak informacja o mecenasie gruchnęła, to gruchnęła. Wszyscy występujący na deptaku artyści starali się jakby bardziej, rozglądali się jakby szerzej (z wyjątkiem żywego posągu Statua Wolności, dla  którego staranie się jakby bardziej oznaczało jeszcze mniej ruchu)  i trochę martwili się pogodą. 

– Jakie miłe słoneczko, prawda? – zagajała czasem jakaś kuracjuszka wrzucając cętkę (jak świat walut długi i szeroki, od argentyńskiego peso, przez marokańskie dirhamy po tanzańskie szylingi – drobniak zwany jest zazwyczaj centem, centavosem lub centymem, pal licho grosze, lipy i kopiejki, każdy uliczny grajek wie, że brzdęk oznacza cętkę od jakiegoś cętkowanego skąpiradła).

– Taa, przepiękne… – odpowiadano jej gorzko na deptaku – tylko jak w takim upale nasz Filantrop ma chodzić w płaszczu? 

Sprzedawca wycieczek w przebraniu pirata pobudzony sensacyjną plotką o cudownym ofiarodawcy, lecz niejako wyjęty z puli potencjalnych ofiarobiorców pozwalał sobie czasem na żart, wrzucając znienacka swoim deptakowym znajomkom rulon w czapkę lub pudełko po butach, aby naigrywać się z nich, gdy drżącymi palcami odsupłowują z gumki recepturki plik zwiniętych ulotek z zaproszeniem na rejs i jego nieogoloną gębą. 

– Tak się robi performance! – wołał radośnie, trochę bowiem żałował, że na deptacznym tle jego talent, czyli plastikowy ptak i 20% zniżki na rejs, wypada blado. 

Do każdego z osobna pofatygowała się także flecistka, ryzykując zajęcie swojego stałego miejsca pod latarnią, z której można było czerpać prąd, przez czających się w okolicach plaży gówniarzy z bongosami. 

– Naprawdę, nie dostałam tych dziesięciu tysięcy!  – tłumaczyła się (a tylko winny się tłumaczy!) – Przecież zaprosiłabym was gdzieś, albo coś… No i nie noszę paska! Gdzie miałabym niby schować rulon?

Nikt jednak nie chciał, aby mu burzyć legendę. Jakby nie dostała kasy od Filantropa to by nie pozwoliła, żeby bongosiarze zajęli jej miejsce! A tak –  chodzi sobie po deptaku jak turystka i wciska kit. Cętkowana! Po drugie, skoro nie nosi paska, to prawdopodobnie dlatego, że się obżarła za ten mega datek goframi. 

Filantrop jednakże nie chciał się jeszcze ujawnić. Wszyscy już trochę się niecierpliwili. Nie było wiadomo, czy zacny ten sponsor bywa w kurortach przez cały turnus, czy wpada tylko na deptak i rusza dalej… Czyżby przyjechał z jednym tylko rulonem? Czyżby sobie z nimi pogrywał, cętkowaniec? 

Mało tego: kuracjusze przestali wrzucać im datki! Zrazu połykacz ognia pomyślał, że to tylko jemu (rzecz jasna nie należało dowierzać deptakowym kompanom, gdy tradycyjnie jęczeli, że kiła i cętkowaństwo), ale wkrótce zagadka się wyjaśniła (rzecz jasna, dzięki mobilnemu sprzedawcy rejsów). 

– Patrzcie! – wołał pirat trzymając w ręku rozpostartą gazetę – W tej cholernej „Kurortówce”, napisali o naszym deptakowym darczyńcy!  

– Pokaż! Jest zdjęcie?! – połykacz ognia wyrwał mu gazetę, nie bacząc na swoje, całkiem pokaźne audytorium i na zagrożenie pożarowe, jaki stworzył zionąc w papier. 

– Jakie tam zdjęcie… – zdenerwował się pirat – jak w tytule masz na pierwszej stronie „Tajemniczy miliarder sponsoruje artystów z deptaka”? 

– Biliarder… na razie tylko flecistce dał. – gderał połykacz ognia, a przez ramię już zaglądała mu handlarka muszlami, kwiaciarka i portrecista-karykaturzysta, wszyscy porzuciwszy klientów. – O rany… To nas zniszczy! Już nikt nie da nam złamanej cętki! – przeraził się. – Kuracjusze będą zazdrośni… Jeszcze napadną!

– Z drugiej strony jak napisali w gazecie, że sponsoruje, to to jest niezbity dowód, że on tu jest! – kwiaciarka była dobrej myśli. Połykacz ognia nie miał serca uświadamiać jej, że gazety kłamią. Zrobił to za niego pirat.

– A chuj! – wykrzyknął  – Toż to człowiek z dusicielem wygadał się redaktorom! Wiedzą tyle, co i my! Plotki!

– …a to gadzinówka! – rzekła rozczarowana gazetą kwiaciarka, a na to, wyrósł nagle, jak spod ziemi i jakby wywołany zaklęciem człowiek z dusicielem, który wzorem flecistki, gnany potrzebą wytłumaczenia się i wyrzutami sumienia, realizował właśnie przejście się po wszystkich kolegach i koleżankach z deptaka.  

– …a odwalcie się! – rzekł jednak, gdy usłyszał epitety pod adresem swego boa, choć już chciał odpowiedzieć piratowi Ahoj. 

– …a żebyś wiedział! Gadzie! Przez ciebie kuracjusze mają teraz węża w kieszeni! 

– …a odwalcie się! – powtórzył i poszedł, przez co zupełnie nie udał mu się plan wyjaśnienia kolegom artystom i koleżankom handlarkom, braciom i siostrom w performansie, jego przyjaciołom z deptaka, że nie chciał wcale zepsuć zarobkowania. „Przecież jedziemy na tym samym wózku!”. Co jednak miał poradzić na to, że dla redaktorów nowej, kurortowej gazetki najatrakcyjniejszym obiektem w kurorcie nie były zabytkowe łaźnie, bunkier Hitlera, ani źródła przedłużające życie, tylko on: człowiek z dusicielem? Co miał zrobić, gdy przyszli i łaknęli ciekawostek. „Jestem zwykłym facetem. Powiedziałem o Filantropie, bo to najciekawsze, co miałem i bo go widziałem, i tyle”.  

– Zamknijcie się! – zdenerwował się z kolei śpiewak operowy, którego notorycznie zagłuszano podczas wykonywania arii – …bo wypłoszycie Filantropa! On tu może gdzieś spacerować. Co sobie pomyśli, jak usłyszy te wasze ciągłe, pazerne kłapanie? Komu ma wrzucić w kapelusz, jak nawet nie stoicie na stanowiskach! Jedna łazi po całym deptaku i łże, że nic nie dostała, drugi łazi i skamle, że wcale nie chciał wypeplać, a trzeci… – tu zawiesił głos patrząc na mobilnego sprzedawcę rejsów – trzeci właśnie stoi w miejscu i jątrzy!

– Będziesz chciał znać cenę żółtka po drugiej stronie potoku! – zagroził mu urażony do żywego pirat – A ja nie odpowiem! Wezmę tą wiedzę do grobu! Do ciemnego grobu!

– O! Ooo! – zdenerwował się śpiewak wyśpiewując mimowolnie w dość wysokim rejestrze ostatnie głoski.

Niestety – wyglądało na to, że Filantrop wcale nie spaceruje. Przynajmniej nie w tym uzdrowisku. Może nawet nie na tej planecie… Za to zwykli, kurortowi przechodnie  zatrzymali się na chwilę i wrzucili trochę cętek, sadząc, że artyści odegrali jakąś scenkę z operetki. Inni zaś udali się na lody w dziwnym smaku.  

Skoro jednak gruchnęła informacja o tajemniczym miliarderze to gruchnęła! Następnego dnia zjawili się w kurorcie tradycyjni kontrolerzy. ZAIKS, Sanepid, BHP i Izba Skarbowa. Inspektorzy już nie chcieli zwyczajnych łapówek. Już im nie wystarczyła potrójna wata i popilnowanie ciuchów. „Miasto już was nie traktuje jak koloryt –  poinformowali – jesteście teraz jak każda Żabka”. 

Co gorsza, choć wreszcie podważono komfort pracy węża, to oddelegowano go do ZOO, gdzie miał gorzej i musiał zjadać świnki morskie. 

Tymczasem rulonu banknotów jak nie było, tak nie było. Minęło wiele tygodni, sezon na uzdrawianie również powoli zaczął mijać. Filantrop miał coraz mniej czasu na swoją wspaniałomyślność! Deptakowym artystom było nielekko, a jeszcze w dodatku ta plaga: te telefony! Jeśli turyści przyjeżdżali do uzdrowiska z dziećmi, to należało być pewnym, że gówniarze nawet na nich nie spojrzą, tylko będą gapić się w komórkę.

– Na co oni tak patrzą? – denerwowała się wykluczona cyfrowo kwiaciarka, a gdy pirat pokazał jej w komórce łatwy dostęp do pornografii, zagwizdała – Ładne kwiatki! – i nabrała trochę otuchy, bo handlarka muszlami przedstawiła jej wcześniej zgoła inna gołą prawdę: że internet to najobrzydliwsza konkurencja deptaka, że oni tam mają rozrywkę, kulturę i zakupy, nawet świeżych kwiatów, że mają tam stu takich połykaczy ognia, jak jej kumpel, tylko że mogą sobie takiego połykacza swobodnie obrzucić obelgami. Za darmo!

 -…ale zdjęcia sobie nie zrobią z boa? – zwróciła uwagę na wyższość deptakowej oferty, choć akurat ten punkt programu właśnie skasowały służby. Po nalotach inspekcji został tylko pirat z papugą, bo karzeł od zdjęć z karłem miał stwierdzoną grupę inwalidzką i niezdolność do pracy, umknął więc chroniąc swe świadczenia, a pod żywym posągiem Statua Wolności krył się obywatel Tadżykistanu przebywający na terenie kurortu nielegalnie. Rzecz jasna wszystko to tylko chwilowo: największe atrakcje deptaka powróciły po trzech dniach. Wizja rulonu przeważyła nad strachem o godne jutro. 

– …może Filantrop po prostu umarł? – spekulowano – Na występach w Kudowie Zdroju poznałem jednego żonglera, który spotkał Filantropa już w latach 70, w Złotych Piaskach! 

A jak wiadomo, Filantrop to starszy, biały mężczyzna w płaszczu. 

Kiedy już powoli zaczęła upadać wszelka nadzieja i nawet najwięksi idealiści byli gotowi przyjąć, że wśród opowieści o Filantropie najbliższa prawdy jest ta, o zaginionym synu, który gra na ulicy, tyle, że to córka, na deptaku wydarzyło się coś niespodziewanego:

 – Ratunku! Człowiek umiera! – rozdarł się pewien kuracjusz, a ponieważ na wszystkich dookoła zadziałało to jak okrzyk „Uwaga! Strzelają!” promenada natychmiast opustoszała i pozostał na niej krzyczący, umierający i artyści, którzy nie zastanawiając się wiele pobiegli na ratunek. 

Ocucony nastolatek, który – jak okazało się wkrótce – wdrapał się na latarnię, niczym na słup dożynkowy, a następnie skoczył z niej w skrzydła rozpostartego u jej stóp dmuchanego flaminga  – pomyślał w pierwszej chwili, że jest w piekle. Oto pochylał się nad nim jednooki pirat, człowiek w nadpalonym ubraniu i karzeł. 

– O mamusiu! – jęknął głosem tak cienkim, na jaki wyglądał. Kiedy jednak ujrzał w tym towarzystwie także jowialną twarz złotowłosej  kwiaciarki, nieco się uspokoił. 

Gdy okazało się, że ewidentnie żyje, zza donicy z palmą wychynęło jeszcze dwóch takich jak on, z bongosami i telefonami w ręku. 

– Macie to?! – nastolatek rozpromienił się na ich widok. 

– No jacha, ale z nimi – powiedzieli wskazując z niepewną miną na deptakowych artystów.

– To dobrze, to nawet bardziej XD! – rzekł na to bez sensu, ale widocznie akceptująco, bo zaraz podeszli i zaprezentowali dwa identyczne nagrania na swoich komórkach. Wdrapanie, skok i zemdlenie ze strachu. Potem pierwsza pomoc w wykonaniu karła, pirata, połykacza ogni i kwiaciarki. 

– Chłopcze, czyś ty ochujał? – zabrał się zaraz za dydaktykę połykacz ogni. Młodemu na szczęście nic nie było.

– Kręcimy teledysk! – zaczęli się tłumaczyć jeden, przez drugiego, a trzeci przez pierwszego – Chcemy wrzucić do netu na platformę crowdfundingową i zebrać kasę na płytę! Podobno jeden milioner robi anonimowe przelewy młodym artystom!

Starsi koledzy z deptaka zrobili takie miny, że młodzian zapewnił skwapliwie:

– Tak! Tu, na naszym portalu internetowych zbiórek! Koleżanka mojego kuzyna zna jedną osobę, która dostała taki przelew! 

Kiedy deptakowi artyści 18+ zjednoczeni tego wieczoru pili piwo na murku za lodziarnią, część już w cywilu, część, z powodu chłodniejszych wieczorów, a także ze względu na czasochłonny proces zmywania zielonej farby z ciała – nie, mieli podły nastrój.

– Kochani! Zdróweczko! – tylko prostolinijna kwiaciarka, co ani z internetem, ani z alkoholem (a pewnie i też z prawdziwym życiem) nie miała za wiele do czynienia, apelowała do nich uszczęśliwiona okolicznościami – Słyszeliście! On przeniósł się po prostu do komputerów!

Jednak ani połykacz ognia, ani portrecista-karykaturzysta, ani śpiewak operowy, ani karzeł, ani pokryty farbą, ale już bez korony Tadżyk, ani flecistka, ani handlarka muszlami, ani pirat (wciąż w opasce na oku), ani nawet facet od boa bez boa nie mieli jej serca uświadamiać, że to nie Filantrop przeniósł się do komputerów, a jego piękna legenda.

Obraz: Joaquín Sorolla y Bastida „Biarritz’s beach”

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *