O tłumie i publiczności

Autor: Stanisław Wawrzyszkiewicz
Blog
11 kwi 2025
Brak komentarzy

Pojęcia „tłum” oraz „publiczność” używane są często zamiennie, choć nie każdy tłum stanowi publiczność, a publiczność jest tłumem absolutnie wyjątkowym. 

Ludzie tworzący publiczność, jeśli cieszą się wolnością słowa, są zdolni do konstruktywnej refleksji, natomiast tłum zdolny jest głównie do destrukcji. Pierwszym, który tak sądził był Kant. Świadczyło to nie tylko o przenikliwości jego umysłu, ale również o odwadze, bowiem w jego czasach, czyli w osiemnastym wieku, tylko w Anglii i Szwecji nie było cenzury. Dla ścisłości, trzeba tu podkreślić, że dla królewieckiego filozofa konstruktywną opinię publiczną mogli wytworzyć jedynie ludzie wykształceni, to znaczy tacy, którzy interesują się światem, czytają o jego sprawach i na ten temat rzeczowo się wypowiadają. Ta grupa stanowiła, w jego mniemaniu, niezbędny łącznik między intelektualistami (w jego czasach mówiono raczej o uczonych, ludziach z najwyższymi kompetencjami, gdyż pojęcie „intelektualista” utworzono dopiero pod koniec dziewiętnastego wieku) oraz ludźmi bez wykształcenia, pozbawionymi ciekawości świata. 

Oświecenie wysoko ceniło publiczną wymianę myśli. Służyły temu salony, kawiarnie i teatry. Jednak nawet wtedy nie wszyscy entuzjastycznie postrzegali opinię publiczną. Rousseau szedł zdecydowanie pod prąd dominującej wówczas idei. Mówił, że idealizowanie opinii publicznej, jako swoistej, nieomylnej wyroczni, jest naiwnością. Czyżby antycypował współczesne nadużycia mediów społecznościowych? Konsekwentnie głosił, że między ludźmi istnieje „fundamentalna nierówność talentów.” W liście do encyklopedysty d’Alemberta bardzo krytycznie wyraził się o pewnych sztukach teatralnych, które wzbudzając emocje, pozbawiają ludzi trzeźwego osądu.

W ostatnich latach dziewiętnastego wieku zainteresowanie tłumem sięgnęło zenitu, szczególnie we Francji oraz Italii. Właśnie tam, jak nigdzie indziej, tłumy dokonywały krwawych rewolucji i przewrotów. Fascynacja tłumem mieszała się z lękiem, niekiedy panicznym. Ówczesna prasa epatowała czytelników opisami makabrycznych zbrodni dokonanych przez tłumy, włącznie z aktami kanibalizmu, co miało miejsce na przykład w południowo zachodniej Francji, gdy w czasie wojny francusko-pruskiej oszalały tłum szukał kolaborantów. 

Gustave le Bon w „Psychologii tłumu” twierdzi, że tłum jest czymś więcej niż jakimś ludzkim skupiskiem. Posiada własną psychikę, odrębną od tworzących go osób, skutecznie deprawującą poszczególnych ludzi. Nawet kulturalny i rozumny człowiek staje się w tłumie prymitywnym barbarzyńcą(!) Jak to możliwe? Właśnie za sprawą potężnej duszy, którą każdy tłum posiada. Tłum niemiecki jest jednak inny niż tłum francuski, hiszpański i tak dalej, gdyż dusza tłumu ukształtowana jest przez jego rasę. Wówczas bowiem pojęcia „naród” i „rasa” powszechnie używano zamiennie. Le Bon postrzegał tłum z gruntu pesymistycznie. Na stu kilkudziesięciu stronach jego „Psychologii tłumu”, tylko na trzech stronach przedstawia tłum w pozytywnym świetle, gdy oddaje się świętowaniu. Taki tłum nie budzi lęku. Więcej! Budzi miłość.  

Gabriel Tarde, w przeciwieństwie do Gustava le Bon, proponuje fundamentalne rozróżnienie między tłumem a publicznością, między irracjonalnością tłumu a racjonalnością publiczności. Uważa, że publiczność staje się wspólnotą poprzez prasę. Prasa to słowa i argumentacja. We wrzasku tłumu trudno usłyszeć jakiekolwiek słowo. Wrzask wyklucza argumentację. Taka „uduchowiona wspólnota” nie potrzebuje obecności fizycznej. Tworzenie takiej wspólnoty współcześnie, w dobie mediów społecznościowych, wydaje się jak nigdy przedtem łatwe.

Wspólnota, o której pisze Tarde, ma jednak ewidentne ograniczenia, bowiem ludzie mają skłonność do szukania i czytania wyłącznie tego, co tylko potwierdza ich przekonania. 

W dwudziestym wieku, najbardziej wpływowymi myślicielami, zajmującymi się zagadnieniem publiczności byli Walter Lippmann i John Dewey. W wieku amerykańskiej dominacji nad światem nie dziwi fakt, że obydwaj byli Amerykanami. Lippmann postrzegał publiczność jako bierną masę jednostek odizolowanych od siebie, niezdolną do zrozumienia, za to podatną na manipulację. Badając metody manipulowania opinią publiczną, ukuł pojęcie „stereotypu” jako zespołu trwałych opinii na jakiś temat.  Natomiast Dewey wierzył, że publiczność może stać się aktorem zdolnym działania, do rozwiązywania wspólnych problemów. 

Dla Lippmanna prawda jest rzeczywistością statyczną, którą wystarczy tylko odkryć. Przypomina to klasyczną definicję prawdy: ktoś mówi, że jest tak i tak i rzeczywiście tak jest. Natomiast dla Deweya prawda nie jest czymś absolutnym. Jest PROCESEM. Ciągle ją weryfikujemy poprzez debaty i doświadczenia, bo „gram doświadczenia więcej znaczy niż tona wiedzy teoretycznej” w każdym procesie uczenia się. Zatem prawda jest czymś dynamicznym, ciągle poddawanym weryfikacji, ubogacanym przez nowe informacje oraz perspektywy. 

Obecnie panuje powszechne przekonanie, że żyjemy w epoce spektaklu. Spektakl jest czymś więcej niż przedstawienie. Jest porządkiem rzeczy, któremu się podporządkowujemy. Konsumpcyjny porządek współczesnego świata zakłada, że wszystko jest na sprzedaż. 

Wszyscy jesteśmy spektaklem dla siebie nawzajem.  Zatem narzucają się pytania: Czy spektakl z nas samych jest na sprzedaż? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to czy jesteśmy spektaklem dla tłumu czy raczej dla publiczności? Tłum może być wrogi lub przyjazny, lecz zawsze jest anonimowy. Jeśli jest wrogi, potrafi zlinczować człowieka. Nie ponosi za to konsekwencji, bo jest anonimowy. Każdy lincz, czy to fizyczny czy też wirtualny, niszczy realnego człowieka. 

Publiczność, mimo że złożona z wielu osób, nigdy nie jest bezkształtną, destrukcyjną i anonimową masą. Jest partnerem, w którym każdy uczestnik ma własne, PRAWDZIWE IMIĘ.   

Obraz: Everett Shinn „The White Ballet”

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *