Pogoda dla szczęściarzy: List i anonim
Jacek nie mógł znaleźć miejsca dla siebie. Szukał Magdy, choć dobrze wiedział, że jej nie znajdzie. Została we Francji, a dla niego wyjazd z Polski był niemożliwy. Nie posiadał paszportu i wątpił, by kiedykolwiek udało mu się go zdobyć. Spędzał długie godziny nad Żylicą, w ich przystani, niewidocznej dla ludzi, choć znajdowała się tuż przy drodze. Tam po raz pierwszy wyznali sobie miłość. Wrzucili do rzeki kawałek drewna z własnymi inicjałami, by kiedyś dotarł do morza. Byli przekonani, że ich miłość jest wielka i głęboka jak morze. Z płaskich kamieni ułożyli ławę. Kładli się na niej i wpatrywali się w niebo, szukając w chmurach znanych kształtów ludzi, zwierząt i roślin. Brzęczenie trzmieli, wplatając się w szmer rzeki, kołysało ich do snu.
Jacek zamknął oczy. Czuł, że zasypia. Dźwięk samochodowego silnika wcale mu w tym nie przeszkadzał. Od czasu do czasu przecież przejeżdżały tą drogą samochody. Zdziwił się, że samochód zatrzymał się akurat obok jego przystani. Zaniepokoił się, bo ktoś wysiadł i szedł po żwirowej ścieżce w jego stronę. Był już bardzo blisko. Otworzył oczy.
— To ty?! – krzyknął. Z radości nie mógł uwierzyć.
— Nie. To nie ja – odpowiedziała Magda. – Spodziewałeś się kogoś innego?
— Skąd się tutaj wzięłaś?
Wzruszyła ramionami.
— Z Paryża. Właściwie to z jakiejś małej miejscowości pod Paryżem, ale zapomniałam jej nazwy. Francuskie nazwy są bardzo skomplikowane.
— Jasne. Ale jak tu przyjechałaś?
— Samochodem, głuptasie.
— Głuptasie? Nigdy tak do mnie nie mówiłaś – powiedział nadąsany Jacek.
— Nie podoba ci się? – roześmiała się. – Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
— Ale nie masz prawa jazdy!
— Ale mam za to kierowcę. Wsiadajże wreszcie do samochodu. Pojedziemy do mojego domu. Zjesz dobrą kolację. Przywiozłam francuskie specjały.
Wsiedli do samochodu i po kilku minutach byli przed domem dziadków.
W drzwiach przywitała ich babcia. Uśmiechała się.
— Już ją nie złości mój widok? – zdumiał się Jacek.
— Co ty gadasz?! Nie widzisz, jak się cieszy? Wszystko wreszcie ułożyło się tak jak trzeba. Przecież tego chciałeś! Nieprawdaż?
Z apetytem jedli kolację. Jacek pytał o nazwy potraw. Żadnej nie znał. Wszystkie były wyśmienite.
Po kolacji Magda zaprowadziła Jacka do swojego pokoju i zaraz położyła się na kanapie. Jacek kręcił głową zupełnie zdezorientowany.
— Co się dzieje? Dziadkowie nie mają nic przeciwko temu? Przecież oni mnie nienawidzą! I dobrze wiesz, dlaczego…
— Nie mów tak. Oni cię kochają. Już wiedzą, że nawet w najmniejszym stopniu nie jesteś bratem.
— Naprawdę?! Skąd to wiedzą?
— Jak to skąd? Ode mnie. Połóż się przy mnie, to ci opowiem. – Jacek posłusznie położył na kanapie, niezręcznie przygniatając ramię Magdy. – To boli – jęknęła. – Przesuń się trochę.
Jacek przesunął się i wpadł do Żylicy.
*
Zawiłowa wyrywała marchwie w swoim ogródku. Kiedy zobaczyła Jacka na drodze, rzuciła marchwie na ziemię i pobiegła do domu.
— Nie ma mnie w domu – powiedziała do męża, który siedział w kuchni przy oknie i czytał książkę.
— Przecież jesteś – powiedział, wyrwany z zamyślenia. Zdjął okulary, ostrożnie położył je na stole, spojrzał na żonę wyblakłymi oczami i pokiwał głową ze zrozumieniem – A tym razem przed kim się ukrywasz?
— Młody Zaremba znowu do nas idzie. Coraz gorzej z nim. Dzisiaj wygląda jak topielec!
— Topielec? Daj spokój, Jadźka. Chłopak martwi się. Ty się nie martwisz?
— Martwię się jak jasny gwint – powiedziała, oblewając się krwawym rumieńcem. – To wszystko przez niego. Jak go widzę, to cała się trzęsę. Gdyby nie uparł się na naszą Magdę, to nie musiałaby uciekać do tej całej Anglii.
— Do Francji, tylko do Francji. Dobra z ciebie kobieta, Jadzinko, ale na geografii to się zupełnie nie znasz.
Zawiłowa żachnęła się.
— A po co komu geografia? Francja, Anglia jeden pieron. Wszystko i tak jest za daleko. Ale lepiej już tak niż narazić się na karę boską. Brat z siostrą?! Świat tego jeszcze nie widział.
— Widział, widział – westchnął Zawiła. – Jakbyś czytała, to byś wiedziała, że faraonowie żenili się ze swoimi siostrami.
— Faraonowie mówisz?! Ci z Egiptu? To dlatego Pan Bóg skarał ich plagami egipskimi.
Zawiła pokręcił głową.
— Nasz proboszcz chyba by się z tobą nie zgodził.
— Zgodziłby się, zgodził. Spróbowałby tylko nie. A ty, Wojtuś, ty się ze mnie nie podśmiechuj, bo się zdenerwuję. – Rozległo się szczekanie Azy. – Już jest! Tylko pamiętaj! Mów to co trzeba – ostrzegła z groźną miną i zniknęła za drzwiami do sąsiedniego pokoju.
W drzwiach kuchni stanął ociekający wodą Jacek. Rzeczywiście, wygląda jak topielec, pomyślał Zawiła
— Daj Boże – odpowiedział na pozdrowienie gościa. – Jakie wiatry przywiały ciebie do nas, Jacku?
— To nie wiatry, panie Zawiła, ale huragan. Całe życie mi rozwalił. Wiem, że pan wie, gdzie jest Magda.
Zawiła zbladł.
— Powiedziałbym ci, ale nie wiem.
Jacek pokręcił głową z dezaprobatą.
— Wie pan, co mówią ludzie o zdaniach z „ale”? Wszystko co przed „ale” jest „g” warte. Wie pan dobrze o jakie „g” tu chodzi, lecz nie chcę urazić waszych pobożnych uszu, szczególnie pani Zawiłowej.
— Zawiłowej? Przecież jej tu…
Jacek machnął ręką.
— Dajmy temu spokój… Chcę tylko wiedzieć… Czy to aż tak dużo? Wiem, że wiecie, gdzie ona jest… Martwilibyście się, a wyglądacie na zadowolonych.
— Zadowolonych? – obruszył się Zawiła. – Oczywiście, że się martwimy.
— W takim razie świetnie to ukrywacie. Byłem u kierownika zespołu… Już nim nie jest. Zwolnili go.
— Zwolnili?! Za co?! Ah! Za to… To miał ich pilnować jak jakiś stróż więzienny? – obruszył się Zawiła.
— Właśnie, że miał to robić. Nawet próbował. Tak jak trzeba zabrał im paszporty, ale ona swój mu wykradła.
Nikły uśmiech zadowolenia przemknął przez twarz Zawiły
— Sprytna z niej dziewczyna. Jak to zrobiła?
— Też chciałbym to wiedzieć… A może lepiej nie. Gdy spytałem o to kierownika, bardzo się zmieszał. – Jacek, gdy mówił, bez mrugnięcia okiem patrzył w oczy Zawiły. Stary człowiek nie mógł znieść tego spojrzenia. Duża mucha przyszła mu z pomocą, zawzięcie atakując jego głowę. Zawzięcie ją odganiał, byle tylko nie patrzeć w oczy byłego narzeczonego swojej wnuczki. Jacek przyglądał się w milczeniu nerwowym ruchom Zawiły i był już pewny, że ma rację. — Dowiedziałem się, że jakiś starszy mężczyzna czekał na Magdę po każdym koncercie we Francji. To musiał być jakiś stary emigrant, bo mówił po polsku. Pan wie, kto to był – raczej stwierdził niż spytał Jacek.
— Wiem – odpowiedział Zawiła, cały czas odganiając muchę. – To był Surówka.
— Surówka? Krewny tego artysty spod lasu?
— Brat. Napisał do nas. Pierwszy raz w życiu dostałem list z zagranicy. Obiecał pomóc. Wiedział, przez co tutaj przechodziła.
Jacek z zaciśniętymi szczękami przemierzał kuchnię tam i z powrotem, zostawiając za sobą mokre ślady.
— Czyli macie jego adres… Rozumiem, wszystko rozumiem. Chciałbym jednak pożegnać się z nią tak jak trzeba. – Zatrzymał się na środku kuchni i gwałtownie odwrócił. – To zbyt wiele?!
Zawiła głośno przełknął ślinę, nałożył na nos okulary i podniósł się z krzesła. Z szuflady w kredensie wyjął kopertę z francuskim znaczkiem. Przepisał adres na skrawku gazety i wcisnął go do dłoni Jacka. Za drzwiami coś głośno stuknęło.
— Ktoś tam się niecierpliwi – powiedział Jacek wskazując na drzwi.
Zawiła zmieszał się i pośpiesznie wyrzucił z siebie wymyśloną wcześniej formułkę:
— Nasza kotka poluje na myszy. Nie możemy sobie z nimi dać rady.
— Ma pan wyjątkową kotkę w domu – powiedział Jacek i porozumiewawczo mrugnął.
Podali sobie dłonie i mocno uścisnęli. Uświadomili sobie, że po raz pierwszy to robią, choć znają się od zawsze.
Zawiła patrzył przez okno za oddalającym się Jackiem. Kiedy stanęła za nim jego żona, powiedział:
— To jest dobry chłopiec. Naprawdę. Szkoda, że nie może być z naszą Madzią. Byliby taką ładną parą. A my? Zobaczymy jeszcze kiedyś naszą Madzię? – spytał i rozpłakał się. Zawiłowa nic nie powiedziała. Nie mogła. Również płakała.
*
— Na ławie w salonie leżą dwa listy do ciebie – krzyknęła mama z kuchni, gdy Jacek wchodził do domu. – Jeden jest z Francji – dodała po chwili.
Gdy usłyszał o Francji, natychmiast pobiegł do salonu i wziął z ławy listy: jeden był z Paryża, a drugi z Kalisza. Spojrzał na ojca. Leżał na kanapie. Po powrocie ze szpitala lubił na niej polegiwać w ciągu dnia. Wyglądał jednak inaczej niż zwykle. Było w nim coś niepokojącego. Ale co? Zupełnie się nie rusza, pomyślał zatrwożony Jacek. Pochylił się nad nim, by usłyszeć oddech. Nic nie słyszał. Dotknął jego szyi, by sprawdzić tętno. Oczy ojca tak gwałtownie i szeroko się otworzyły, że aż krzyknął z przerażenia.
— Myślałeś, że nie żyję?! To wszystko przez ciebie!
— Przeze mnie? Ale co?
— To! – Ojciec dotknął włosów syna. – Co z nimi zrobiłeś?
— Zupełnie nic! Muszę tylko iść do fryzjera.
— Ale dlaczego zmieniłeś kolor włosów, Witusiu?
— Tato! Nie poznajesz mnie? Jestem Jacek.
— Imię też zmieniłeś? – spytał, zamknął oczy i po chwili zaczął chrapać.
*
Jacek siedział przy biurku i patrzył na listy, raz na jeden raz na drugi, jakby oglądał mecz tenisowy, gdy Piotrek i Jola weszli do jego pokoju. Nie odwrócił cię do nich. Wiedział, że to oni. Odkąd Magda została we Francji, odwiedzali go codziennie o tej samej porze.
— Mam wieści! Magda do mnie napisała – radośnie zakomunikowała Jola. Spojrzała na kartki w rękach Jacka. – Do ciebie też? Taki długi? Na dwóch kartkach? A może to dwa różne listy przyszły w tym samym czasie?
Jacek odwrócił się do nich. Wyglądał tak, jakby dopiero co obudził się z głębokiego snu.
— Co powiedziałaś? No tak. Napisała? Nie tylko ona. Za dużo tego wszystkiego na raz! – Walnął dłońmi w blat biurka. – Czytajcie! – rozkazał i wcisnął im do rąk po zapisanej kartce.
Jola czytała i w jej oczach pojawiły się łzy.
— Biedactwo! Tłumaczy się! Nadal cię kocha… Ale to było ponad jej siły. Nie mogła już tak dłużej. Dobrze o tym wiesz. – Jacek przytaknął. – Do mnie napisała to samo, ale do ciebie znacznie ładniej – dodała z pośpiechem. Spojrzała na brata. – A tobie co? Jakiś dziwny jesteś na twarzy. Co tam Magda napisała?
Jacek i Piotrek wymienili spojrzenia.
— To nie Magda, to Goryczka – powiedział Piotrek. – Twierdzi, że Jacek ma z Ewą dziecko.
— Co takiego?! – Jola wyrwała list z rąk brata i podniosła do oczu. Była krótkowidzem. Dwa razy go czytała, coraz bardziej zbliżając kartkę do twarzy. Rzuciła ją na stół. – Nie podpisał się. Skąd wiecie, że to on? Na kopercie jest jego nazwisko? – Jacek i Piotrek ponownie wymienili spojrzenie i równocześnie zaprzeczyli. – No to skąd wiecie? Macie na to jakieś dowody?
— Mamy i to całkiem mocne – stwierdził Piotrek i opowiedział, co mu się przytrafiło w czasie ogniska u Goryczki. Jola słuchała brata, ale wybijała go z rytmu wtrącając co chwilę „no nie”. Piotrek już się przyzwyczaił, że jego siostra każdemu zawsze wchodzi w słowo i najwięcej mówi, nawet wtedy, gdy nie ma nic do powiedzenia. Jednak tego dnia brakowało mu cierpliwości nawet do niej. — Ale co nie? – spytał ostro. Dziewczyna, zaskoczona gwałtowną reakcją brata, prychnęła i w całkowitym milczeniu wysłuchała jego relacji, którą zakończył takimi słowami: — Od wszystkiego można się uzależnić. Wygląda na to, że uzależnił się od pisania anonimów.
— To co mam zrobić? Wysłać go na odwyk? – spytał Jacek i roześmiał się nerwowo.
Piotrek z dezaprobatą kręcił głową.
— Niedawno mówiłeś, że go zatłuczesz, jeśli napisze taki anonim. Napisał. Spełnisz obietnicę?
Jacek wbił palce w swoje gęste, dobrze układające się włosy. Piotrek spojrzał na nie z zazdrością i mimowolnie dotknął swojego mizernego owłosienia.
— Gdybym miał zatłuc każdego, komu to obiecałem, to we wsi byłoby dużo pogrzebów. Często więcej mówię niż myślę. Zbyt często. A teraz sobie myślę, że może jednak to nie on.
— No co ty! – zaprotestował Piotrek. – Jeśli nie on, to kto?
— Nie wiem. To może być każdy.
— Każdy?! Ja też?!
Dwa krótkie pytania zmroziły atmosferę. Zerkali na siebie tak, by nie spotkać się wzrokiem. Milczenie stało się nie do zniesienia.
— No nie – wymamrotał wreszcie Jacek bez przekonania. – Pójdę do niego i powiem mu: „Wiem, że to ty.” – Spojrzał na wystraszoną twarz przyjaciela. – Nie martw się. Nie powiem mu, że wiem to od ciebie.
— Wcale mi na tym nie zależy – zaprzeczył Piotrek nieszczerze. – On się tego wyprze. Potrafi przekonująco kłamać. Nie macie pojęcia jak bardzo. Jeśli ktoś widział, że kradnie, a kradnie, to powie, że to nie była jego ręka. Będzie to powtarzał ze łzami w oczach, do skutku, aż ten, kto go widział, zwątpi w to, co widział. Potrafi być niesamowicie przekonujący…
Im bardziej Jacek był przygnębiony, z tym większym współczuciem patrzyła na niego Jola. Był jak skrzywdzone, bezradne dziecko, którym trzeba się zająć. Chciała go objąć i przytulić. Siłą woli powstrzymywała się przed tym. Uznała to za coś nieprzyzwoitego. Przecież tak niedawno był narzeczonym jej najbliższej przyjaciółki. Kiedy powiedział:
— W takim razie nic się nie da zrobić.
Żywo zaprzeczyła:
— Ależ się da! Użyjmy jego broni. Kto mieczem wojuje od miecza ginie. Nieprawdaż?
— O jakim mieczu mówisz? – Piotrek rzucił siostrze zdezorientowane spojrzenie.
— O anonimach! Trzeba mieć umysł otwarty. On jest jak spadochron. Tylko wtedy uratuje człowieka, gdy jest otwarty. Kto się najbardziej boi anonimów? No kto? – Chłopcy spojrzeli na siebie i zgodnie wzruszyli ramionami. – Ten, kto je pisze. Będzie jak ręką odjął. Zobaczycie! Czy wiecie, że Goryczka ma się żenić z córką Złotego Ząbka?
— Sylwia Godek chce wyjść za niego? – spytał Piotrek z niedowierzaniem. – Oni są ze sobą?!
— Dlaczego się dziwisz? Jej ojciec ma cukiernię i kawiarnię. Tylko Zarembowie są we wsi od nich bogatsi. Poza tym to jest ładna i miła dziewczyna, choć niezbyt bystra. W sam raz dla takiego drania jak Goryczka. To jak? Bierzemy się do roboty?
Piotrek zapalił się do pomysłu siostry.
— Jasne! – krzyknął. – Co o tym Jacku myślisz? Prawda, że moja siostra głowę nie od parady?
Jacek kręcił się nerwowo na krześle.
— Prawda, prawda – przyznał pośpiesznie. – Naprawdę nie lubię Goryczki…. A jeśli to nie jest on?
Obraz: Claude Monet „Champ de tulipes en Hollande”