Pogoda dla szczęściarzy: Stare się kończy, nowe się zaczyna

Autor: Stanisław Wawrzyszkiewicz
Blog1999Słowa
10 cze 2025
Brak komentarzy

Tego dnia w sklepie mięsnym było więcej towaru niż zwykle, gdyż zwykle można w nim było zobaczyć tylko gołe haki i znudzone ekspedientki w białych fartuchach. Jola, z bratem u boku (zmusiła go bowiem, by dotrzymał jej towarzystwa w kolejce), dotarła do lady, gdy na hakach wisiały już tylko trzy biedne pasztetówki.  Nie tego chciała, ale, jak wszyscy, kupowała wtedy to co było, a nie to co się chciała mieć. Jako posiadaczka „jednokilogramowej” kartki na wędliny (zdobyła ją dzięki handlowi wymiennemu) poprosiła o kilogram pasztetowej.

— Nie ma – burknęła czerwonolica sprzedawczyni. Fartuch aż trzeszczał pod naporem jej obfitego ciała.

— Jak to nie ma? – spytała Jola, bardziej zdziwiona niż oburzona. – Przecież widzę, że zostały jeszcze trzy. Nie tylko dla mnie wystarczy.

— Wystarczy, wystarczy, ale nie dzisiaj.

— Co takiego?! A to, dlaczego?

— Papieru nie ma – opryskliwie wyjaśniła pani sklepowa. 

— Nie szkodzi. Wezmę bez papieru – Jola uderzyła w pojednawczy ton.  

— Zabronione! Musi być papier. Higiena!

Tego było już za wiele dla dziewczyny.

— To po to stałam trzy i pół godziny?! – Odpowiedział jej uśmieszek sprzedawczyni, który znaczył mniej więcej „a co mnie to obchodzi?” – Proszę o książkę skarg i zażaleń.

Kobieta za ladą przestała się śmiać, z ust wypsnęło jej się ledwo dosłyszalne „phi”, zdjęła wiszący na ścianie cienki zeszyt z wielkim napisem: KSIĘGA SKARG I ZARZALEŃ i rzuciła go na ladę wraz z długopisem zwisającym na sznurku.

— W takim razie proszę pisać – rozkazała ekspedientka jak surowa nauczycielka w szkole.  – I tak nikt tego nie czyta. 

Jola przewertowała zeszyt. Została tylko jedna niezapisana kartka. Energicznym ruchem wyrwała ją i położyła na ladzie. Rumiana twarz sprzedawczyni stała się purpurowa.

— Co pani wyprawia?! 

— Jak to co? Daję pani papier. Proszę zapakować do niej pasztetową. Tę ze środka. Wygląda na kilogramową.

Sklep się zatrząsnął ze śmiechu. Ekspedientka chciała coś powiedzieć. Rozejrzała się i zrozumiała, że nikt by jej nie słuchał, więc zajęła się swoją robotą. Uważnie przyjrzała się kartce na wędliny, zważyła pasztetówkę, zawinęła ją w kartkę z zeszytu, skasowała należność i z westchnieniem ulgi odebrała od kolejnej klientki starannie wyprasowaną kartkę na wędliny. Takie kartki były znacznie cenniejsze niż pieniądze. 

Jola wychodziła ze sklepu z dumnie podniesioną głową, pławiąc się w pięciominutowej sławie. Ludzie patrzyli na nią z zainteresowaniem, a brat z podziwem. Była dla niego zagadką. Jak ona to robi, że jej wszystko się udaje, a jemu nic? Z jego dowcipów nikt się nie śmiał, a gdy próbował, tak jak Jolka, przekuć jakąś porażkę w sukces, zawsze wychodziła z tego katastrofa. 

Przed sklepem natknęli się na Zawiłową. 

— Co dzisiaj dają? – spytała, zerkając na zawiniątko w ręce Joli.

— Już nic. Wszystko się skończyło – odpowiedziała dziewczyna.  

Stara kobieta smętnie pokiwała głową.

— Jak zwykle. Dobre czasy już były. Najlepiej było wtedy, gdy ja stałam za tą ladą.

Zmieszała się, gdy uświadomiła sobie nadmiar własnej szczerości. Matyjowie zgodnie udali, że tego nie dostrzegają. Jola pośpiesznie zmieniła temat.

— A jak tam Magdzie w Paryżu? Napisała wam coś nowego?

Zawiłowa spojrzała na Jolę ze zdumieniem.

— W Paryżu?! Ona nie jest w Paryżu – stanowczo zaprzeczyła. 

— Już nie? Jaka szkoda – zmartwiła się Jola. – Pisała, że mieszka w pięknym miejscu, a z okna widzi Ogród Luksemburski.

— To gdzie się przeniosła? – dopytywał Piotrek.

— Jak to, gdzie? Nigdzie! – obruszyła się Zawiłowa. – Wystarczy tych przenosin. Gdzie ona to teraz mieszka? Niech pomyślę… Mój Wojtuś przecież mi mówił. – Plasnęła otwartą dłonią w czoło. – Już wiem! We Francji.  – Jola i Wojtek wymienili rozbawione spojrzenia. Geograficzna ignorancja Zawiłowej była tak niezwykła, że aż cudowna. – Dobrze jej tam jest. – Nagle posmutniała. – Chciałabym ją jeszcze zobaczyć, chociaż raz, przed śmiercią…

Jola objęła ją.

— Na pewno pani jeszcze ją zobaczy i to nie jeden raz.

— Naprawdę tak myślisz? – wykrzyknęła odmieniona. – Przyjdźże do mnie kiedyś na herbatkę. Poplotkujemy sobie. Codziennie piekę ciasto. Jakbym nie upiekła, to by Wojtuś był smutny. Tego nie chcę. A jak ktoś przyjdzie do nas, to już jest całkiem wesoły. To jak? Przyjdziesz? 

— Oczywiście! Już nie mogę się doczekać – zapewniła Jola, a stara kobieta wzruszyła się do łez. Na starość ludzie wzruszają się tak łatwo jak we wczesnym dzieciństwie, jakby zatoczyli koło i wrócili do punktu wyjścia. Zrobiło się niezręcznie, więc czym prędzej się pożegnali.

Jola nuciła piosenkę, a Piotrek zerkał na nią z irytacją. Wreszcie fuknął:

— Skąd się to w tobie bierze? Kłamiesz jak z nut.

Oskarżenie o kłamstwo nie zepsuło humoru Joli.

— Dlaczego tak mówisz? – spytała śpiewająco. – Naprawdę lubię ciasto, szczególnie takie świeżo upieczone. 

Piotrek ze złością machnął ręką. Z papieru wyśliznęła mu się pasztetowa i spadła na asfalt. Pośpiesznie schylił się po nią, otarł o rękaw i z powrotem zawinął w kratkowaną kartkę. 

— Widzisz, co zrobiłaś? – spytał z wyrzutem.

— Widzę, że jesteś fajtłapą, braciszku. A tak głównie, to o co ci chodzi?

— Chodzi mi o to… Jak mogłaś powiedzieć, że jeszcze ją zobaczy? I to na pewno nie raz! Przecież ona uciekła do Francji! Jest tam nielegalnie. Gdyby tu wróciła, to pewnie by ją wsadzili do więzienia. A Zawiłowie? Mogą tylko pomarzyć o paszporcie. W takim razie jak ją zobaczą?

— Strasznie się tym przejąłeś braciszku. Nie widziałeś, że ona chciała to usłyszeć? Potrzebowała tego. Jeszcze tego nie wiesz, że ludzie chcą być oszukiwani? To ich pociesza. – Zawahała się. –  Może jednak zdarzy się cud i tu przyjedzie?

Piotrek prychnął.

— Jakby się to miało stać? Musiałby upaść Związek Radziecki. Wierzysz w coś takiego?

— Czy wierzę? Nie! Nie wierzę w coś takiego. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni. Wszystko się zmienia i nie ma nic wiecznego. Nawet Rzym upadł, choć mówiono o nim, że jest wieczny. Wszystko co się zaczyna, kiedyś się kończy.

— To jak się to stanie?

Jola roześmiała się.

— Nie mam pojęcia! Jak chcesz wiedzieć takie rzeczy, to idź do wróżki.

— Musiałaby wybuchnąć straszliwa wojna, by upadł Związek Radziecki! – zauważył zirytowany Piotrek. 

 — Całkiem możliwe – zgodziła się Jolka. – W takim razie lepiej niech już będzie tak jak jest. Przynajmniej żyjemy.

Tupot kroków przerwał ich dywagacje. Obejrzeli się i zobaczyli Goryczkę. Twarz miał czerwoną z wysiłku.   

— Co za koszmarny dzień – szepnął Piotrek.

— Musimy pogadać – wysapał Goryczka, gdy do nich dobiegł.

Jola wzięła pasztetową z rąk brata i bez słowa odeszła.

— Chyba mnie nie lubi – powiedział Goryczka, odprowadzając ją wzrokiem.

— Dziwisz się? Poza tym to „chyba” jest tutaj na pewno zbędne.

Piotrek unikał Tomka z powodu anonimów. Z każdym tygodniem barwniej opisywali w nich skandaliczne wyczyny Goryczki i wysyłali je do coraz większej liczby osób. Goryczka doświadczył tego samego co Jacek. Po miesiącu przestały napływać anonimy do Jacka, więc również przestali je wysyłać. To był tylko rozejm. Po dwóch tygodniach, jednego dnia Jacek otrzymał siedem anonimów, a każdy miał więcej jadu niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Wojna na anonimy wybuchła na nowo. Pewnie o niej będziemy rozmawiali, pomyślał Piotrek, zmuszając się do zachowania spokoju.

— Unikasz mnie? – spytał Tomek z krzywym uśmiechem.

— Skąd taki pomysł? –  spytał z niewinną miną i desperacko zmienił temat. – Masz nową torbę? Na co to? – Wskazał na małe kieszonki.

— Na pistolet i naboje! – warknął Tomek. – Będę strzelać!

Piotrek z trudem powstrzymał się, by nie parsknąć śmiechem. Taki byłeś cwany, gdy dokuczałeś innym, pomyślał, a powiedział:    

— Będziesz strzelać? Chętnie bym to zobaczył, ale nie mam na to czasu. Jolka dokładnie zagospodarowała mój czas.

— Wiem, wiem. Jeździcie swoją starą Syrenką po całej Polsce i handlujecie. Co jeszcze robicie przy okazji?

Czyli wie, pomyślał Piotrek.

— O co ci chodzi?! – spytał ostro, patrząc mu prosto w oczy. Przećwiczył to z Jolką w domu. Siostra nauczyła go dobrze, że najlepszą obroną jest atak.

Goryczka zmieszał się. 

— Spokojnie! Przecież do ciebie nic nie mam – powiedział, chociaż jego oczy mówiły co innego. – Przecież wiesz, co mi zrobiono… 

— A skąd mam niby wiedzieć?!

— Ktoś mi w nocy napisał czerwoną farbą na domu „łajdaczy się na prawo i lewo”.

— No co ty! – Piotrek wykrzyknął z ulgą i zdumieniem. 

Tomek usłyszał tylko zdumienie. Było wielkie, więc udzieliło mu się. Raczej do siebie niż do kolegi powiedział:

— Może uda mi kupić jakąś farbę. Zamaluję to paskudztwo u siebie i Sylwii.

— U Sylwii też?!

Goryczka skinął głową.

— Tej samej nocy ktoś wymalował na domu Sylwii… „narzeczona łajdaka” – wyrzucił z siebie, trzęsąc się z wściekłości. Piotrek nie raz widział jego złość, ale nigdy tak bezsilną. – Pan Godek zasłabł, kiedy zobaczył rano ten napis. Szczęście, że nie umarł. Ma słabe serce! Co za wstyd… Ludzie zatrzymywali się przed ich domem, pokazywali palcami i śmiali się. To zrobiła ta sama osoba! Ta sama farba i takie same litery.

— Kto mógłby zrobić takie świństwo?! – Piotrkowi przemknęła myśl, dlaczego on na to nie wpadł, skoro okazało się tak skuteczne.       

Goryczka rzucił mu badawcze i bardzo wrogie spojrzenie.

— Z różnych miast i to bardzo odległych od siebie, wysłano do mnie paskudne anonimy tego samego dnia. 

— No co ty! – wyrwało się Piotrkowi.

— Sprawdziłem stemple pocztowe. – Goryczka zatrzymał się i spojrzał Piotrkowi prosto w oczy. –  Czyli wiesz o anonimach. Skąd? Maczałeś w tym palce? Pisałeś czy tylko dyktowałeś? Pewne rzeczy, które w nich wyczytałem, wiedziałeś tylko ty.

Piotrek, pomimo ogarniającej go paniki, zdołał zapanować nad głosem.

— O których rzeczach mówisz? – spytał zimno.

— Na przykład o kobietach w Kaliszu, Wrocławiu i Warszawie.

— Nie szukaj winowajcy. Chwaliłeś się swoimi sukcesami nie tylko mnie. Wszyscy wiedzą jaki jesteś.

Sina żyła pojawiła się na skroni Tomka i zaczęła pulsować

— Wszyscy?! To trochę za dużo… Ale jak nie ty, to kto? 

— Dlaczego uważasz, że ja mam to wiedzieć?

Tomek wzruszył ramionami.

— Tylko tak mówię. Może Zaremba to zrobił? Był u mnie. Domagał się, bym przestał pisać do niego anonimy. Żałosne. Jak mogę przestać robić coś czego nie robię?!

Pytanie wydawało się być retorycznym, lecz na wszelki wypadek Piotrek odpowiedział:

— Nie wiem.

Przez chwilę szli w milczeniu. 

— Wiem, co zrobię – odezwał się Tomek, patrząc przed siebie. –   Zamaluję te paskudne napisy, a z nimi całą moją przeszłość. Dzisiaj zaczynam nowe życie. To co było, minęło i już do tego nie wrócę. Powiedz to Zarembie. 

— Myślisz, że to coś zmieni?

— Coś?! – roześmiał się złowrogo. – Wszystko! A więc mogę na ciebie liczyć?

— Możesz.

To było ostatnie słowo jakie padło między nimi. Obydwaj byli przekonani, że to było ich ostatnie spotkanie. Mylili się.

Piotrek wracał do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Powiedział to co trzeba i wyglądało na to, że Goryczka już nie będzie pisał anonimów. Bo jak inaczej można było zrozumieć jego słowa? Ale kto wymalował ich domy? To pytanie męczyło Piotrka. Wyobraził sobie, jak maluje coś takiego i ktoś przyłapuje go na gorącym uczynku. Dreszcz zgrozy przeszedł po nim.  Kto był tak bezczelny? Zadając sobie to pytanie doznał olśnienia i jak porażony zatrzymał się na środku ulicy. To mogła zrobić tylko Jolka! Kto miał taki tupet jak ona? Na każdym kroku był widoczny, choćby przed chwilą w sklepie. Skrupulatnie odtworzył w pamięci wydarzenia z ostatniego wieczoru. Siostra wróciła do domu późno. Odkąd zajmowała się handlem obwoźnym, nikogo to już nie dziwiło. Później długo zmywała z palców czerwoną farbę. Na pytanie, gdzie tak się pobrudziła, zbyła go uwagą, że tak jest, gdy nie umie się malować paznokci. Dobrze wiedział, że to kłamstwo, ale nie dociekał. Zgasili światło, położyli się do swoich łóżek i wtedy wybuchła śmiechem. To było dziwne. Nigdy wcześniej coś takiego jej się nie zdarzało. Powiedziała, że wyobraziła sobie coś bardzo śmiesznego. Mimo próśb, nie chciała tym się podzielić, chociaż zawsze to robiła bez proszenia. Powiedziała tylko, że dla niego nie byłoby to śmieszne. Miała rację, pomyślał Piotrek, to wcale nie jest śmieszne.

Zastał Jolę w ich pokoju. Siedziała przy stole i układała skarpety, którymi miała handlować na jakimś targu następnego dnia. 

— Dlaczego zrobiłaś coś takiego? – spytał, nie odpowiadając na pytanie, czy jej pomoże.

Lekki skurcz ruszył policzkami Joli.

— Goryczka ci powiedział? – spytała twardo, bo zawsze atakowała, gdy się broniła. Piotrek nie umiał i nie chciał walczyć z własną siostrą. Dokładnie zrelacjonował swoją rozmowę z Tomkiem i z dumą podkreślił, że bez niczyjej pomocy domyślił się tego, kto jest sprawcą nocnych napisów. Jola słuchała brata z rosnącym rozbawieniem. Gdy skończył mówić, powiedziała: – Czyli miałam rację. Wiedziałam, że pisanie anonimów nie wystarczy. Trzeba było zrobić coś więcej. Szkoda, że tak szybko się poddał, bo już przygotowałam dla niego kilka niemiłych niespodzianek. 

— Jakich?! – z niepokojem spytał Piotrek.

Jola roześmiała się.

— Mój biedny, przestraszony braciszek. Zapewniam cię, że nie chcesz wiedzieć.

— Chyba masz rację. Ale co powie Jacek, jak o tym się dowie? On nie lubi takich rzeczy.

Dziewczyna lekceważąco machnęła ręką. 

— Już lubi. Był wczoraj ze mną. Pilnował, by nikt mnie nie zobaczył.

Piotrek patrzył na siostrę wielkimi oczami.

— Dlaczego to robisz? Czyżbyś…

— Właśnie dlatego… – Jej głos zadrżał. To było u niej czymś absolutnie nieznanym. – Zawsze go kochałam… Ale wiesz… była Magda! Może dlatego z nią się zaprzyjaźniłam, że była tak blisko niego? Nie ważne. – Spojrzała na brata załzawionymi oczami. – Ale nie namawiałam jej do pozostania we Francji. Sama wybrała! Wierzysz mi?

Piotrek zmieszał się.

— Wierzę, chyba… Ale to było szaleństwo

Jola szybkim ruchem przetarła oczy.

— Szkoda, że ty nie jesteś zdolny do żadnego szaleństwa. Twoje życie byłoby znacznie ciekawsze.

Jola została w pokoju, by posegregować damską bieliznę, a Jacek wsiadł do Syrenki i pojechał do Jacka, gdyż obiecał mu rozwieźć goździki do klientów. Tego dnia był Dzień Kobiet, najlepszy dzień w roku dla firmy Zarembów, bowiem w każdym zakładzie i każdym urzędzie każda kobieta musiała otrzymać czerwonego goździka. Nikt się nad tym nie zastanawiał, dlaczego akurat takim kwiatkiem należy obdarowywać kobiety. Tradycja! Z tradycją mało kto dyskutuje. Piotrek zaproponował, że pojedzie do Bielska-Białej. Chętnie tam jeździł, nie żeby miasto mu się podobało, bo w owym okresie było szare i brudne. Jednak w pewne grudniowe popołudnie, kiedy miasto było bardziej szare niż zwykle, zobaczył dziewczynę wychodzącą z budynku liceum ekonomicznego. Nie umiał oderwać od niej oczu, chociaż próbował, bo oglądanie się za dziewczynami wydawało mu się głupie i żenujące. Jednak tym razem nie umiał się powstrzymać. I stało się wtedy coś, co dla Piotrka było cudem. Dziewczyna również się obejrzała, nie za nim, bo szukała czegoś wzrokiem, ale i tak ich spojrzenia spotkały się. Niemal czuł jak jego źrenice rozszerzają się. Po raz pierwszy zobaczył dziewczynę tak miłą dla jego oka. Chciał ją bliżej poznać. Zupełnie nie wiedział, jak się do tego zabrać, choć instynktownie odczuwał, że nie jest jej obojętny, skoro, zakłopotana, uśmiechnęła się. To był najpiękniejszy uśmiech jaki Piotrek kiedykolwiek widział. Od tego dnia ta ulica stała się dla niego najważniejsza w całym mieście. Ile on się po niej nachodził! Kiedy dziewczyna wychodziła ze szkoły, zawsze tak kombinował, by natknąć się na nią, niby przypadkowo. Nie zamienił z nią ani jednego słowa, ale zdążyli już wymienić kilkadziesiąt uśmiechów. Z uchwyconych strzępów rozmowy zrozumiał, że dziewczyna przygotowuje się do matury, a więc pozostało mu już niewiele możliwości na przypadkowe spotkanie z nią.

Piotrek siedział za kierownicą jak w ogromnym bukiecie. Syrenka, wypełniona goździkami do granic możliwości, zwracała uwagę rozbawionych przechodniów, z czasem coraz mniejszą, gdyż, zgodnie z harmonogramem, Piotrek sprawnie pozbywał się towaru. Zostało mu jeszcze tylko jedno pudło, największe, które musiał dostarczyć do fabryki cukierków. Spojrzał na zegarek. Dziewczyna powinna wyjść ze szkoły najpóźniej za siedem minut. Znał na pamięć jej podział godzin. Jechał tak powoli, że zniecierpliwieni kierowcy, wleczący się za nim, poganiali go klaksonami. Gestami pokazywał im, co o nich myśli. Musiał być idealnie na czas, by ją zobaczyć. I był. Ze szkoły wybiegły dziewczyny. Wymachiwały goździkami. Wśród nich była ONA. Ale dlaczego tylko ona nie ma kwiatka? Piotrek nacisnął pedał gazu i gwałtownie zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu. Pozostali uczestnicy ruchu ulicznego gestami i słowami wyrazili dogłębną dezaprobatę dla jego zachowania. Piotrek nic sobie z tego nie robił, co jeszcze bardziej złościło innych kierowców. Zatrzymał się gwałtownie na chodniku, tuż obok dziewczyn. Przestraszone, odskoczyły. Wypadł z Syrenki z naręczem goździków i rzucił je pod stopy dziewczyny. Przyklęknął i spytał:

 — Umówisz się ze mną?

Dziewczyny patrzyły na niego w osłupieniu. Niektóre nerwowo chichotały, a jedna powiedziała: „jak w filmie”. Rzeczywiście, Piotrkowi podobała się scena z „Nocy i dni”, gdy Toliboski rzuca pod stopy Barbary nenufary zebrane w stawie. Nie przypuszczał jednak, że powtórzy ją kiedyś z goździkami. Dziewczyna była tak zmieszana, że natychmiast się zgodziła, byle tylko nie być już w centrum widowiska. 

Pozostał jeszcze jeden, ustny egzamin maturalny, gdy Piotrek zwierzył się swojej siostrze, że spotyka się z Polą. Musiał dokładnie opowiedzieć Joli, jak ją poznał. Kiedy skończył, roześmiała się.

— Czyste wariactwo! Podoba mi się. Już myślałam, że cię podmieniono na porodówce. Ale coś takiego?!  – Objęła go i mocno uścisnęła. – Moja krew! Cieszę się! Ty też zacząłeś coś nowego. 

Awantura z anonimami, którą przez ponad rok żyła cała wioska, stała się przeszłością. Coraz rzadziej ktoś o niej wspominał, zastanawiając się, po co to było i komu.  

Brak komentarzy

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *